TotalDramaPolishFanFick Wiki
Advertisement
15DemonsLogo
15DEpisode1

Wybrzeże, to pierwszy obraz jaki ukazał się na ekranach wyemitowany przez kamerę. Kto spodziewał się pięknych, tropikalnych obrazów musiał się nieźle rozczarować. Niebo zakryte było ciemnymi chmurami, które tylko czekały, by wystrzelić ze swoich pierzyn wyładowania elektryczne. Do tego wszystkiego chłodny wiatr, który zmroził by na kość nie jedną osobę.

Jak gdyby nigdy nic na półce skalnej, która wystawała poza skraj skalnego klifu zakończonego urwiskiem siedział półnagi blondyn. Chłopak z fascynacją przyglądał się swojemu odbiciu. Gdzieś za swoimi plecami miał kamienne ściany tajemniczego zamku. W pewnej chwili, uniósłszy lusterko na wysokość klatki piersiowej zobaczył coś za sobą. Tylko ten manewr pozwolił mu ustrzec się przed nadejściem białowłosej.

Dziewczyna zbliżyła się do niego bezszelestnie i oparła na jego ramieniu. Niebieskooka przyodziana była w granatową koszulkę z głębokim dekoltem i czarne obcisłe spodnie. Nie skomentowawszy jego zachowania zaczęła lustrować wzrokiem horyntont i nieporuszoną taflę wody.

Z wnętrza zamku obserwowała ich pewna postać. Wysoka blondynka, ubrana w żółto-czarną suknię w stylu awangardowym, trzymała w dłoni kieliszek z czerwonym trunkiem. Ogromne okno, przez które widziała dokładnie całe podwórko wraz z jedyną drogą prowadzącą do bram tej potężnej fortecy - kamiennym mostem.

Roma: Więc już są… *uśmiechnęła się pod nosem*

Spojrzała w górę, na zachmurzone niebo. Z każdą kolejną sekundą robiło się coraz ciemniej, a wiatr wzmagał się coraz bardziej. Odwróciła się o 180 stopni, znajdowała się w bardzo bogato zdobionym gabinecie. Wszędzie gdzie się nie obejrzała, były meble z najdroższego sortu, skóra z prawdziwych zwierząt na oparciach oraz wszystkim tym, co odbiorca mógł sobie wyobrazić.

Bill: Zabawa się zacznie. *cały czas widział tylko lustrzane odbicie drugiej osoby*

Wspomniana druga osoba jedynie uśmiechnęła się frywolnie z błyskiem ekscytacji w oku. W powietrzu dało się wyczuć napięcie, jakby cała natura przygotowywała się do tego, co ma nastąpić.

Niespodziewanie, a może właśnie spodziewanie, brama główna do zamku została otwarta. Wokoło jednak nie było nikogo ani niczego, co mogłoby ich przywitać. Oni jednak wiedzieli, że był to sygnał... Zarówno przystojny, pół-nagi blondyn jak i jego towarzyszka, o głowę niższa białowłosa spojrzeli po sobie porozumiewawczo i ruszyli w kierunku bramy…

W gabinecie czekała na nich już blondynka, siedziała z założoną nogą i obserwowała drzwi. Nie minęło więcej jak dwie minuty, a wrota otworzyły się na oścież. Nie trudno się domyślić, kto jako pierwszy przekroczył ich próg… Oczywiście wysoki blondyn. Zaraz za nim, niczym duch wkroczyła albinoska, a drzwi same z siebie się zamknęły.

Roma: Widzę, że jesteśmy w komplecie… shall we?

Cała trójka spojrzała po sobie porozumiewawczo, po czym uśmiechnęli się diabolicznie.


15D-HideBehind


Hide Behind to demon zamieszkujący wymiar nazywany "Puszczą Cieni". Ten smukły, przypominający cień stwór słynie ze swojej dziwnej natury. Jego zwyczajem jest śledzenie ludzi, którzy zapuścili się do Jego lasu. Nierzadko nazywa się go prześladowcą. Demon porusza się za przypadkowymi osobami wydając przy tym charakterystyczny dźwięk określany w podaniach jako "grzechotanie". Niezauważony, potrafi podążać za wędrowcem kilometrami chowając się przed jego wzrokiem za drzewami. Nie określono jakie są jego cele. Poza wywoływaniem gęsiej skórki wydaje się nie powodować uszczerbku na zdrowiu.

???, 4 Maja 2020


Puszcza Cieni[]

Las zwany Puszczą Cieni. Dominują ciemne drzewa iglaste. W powietrzu unosi się zmysłowy zapach żywicy. Słychać typowo leśne odgłosy…

Miejsce nr 1 - Eve & Buddy:[]

Na trawie, w cieniu drzew leżą nieprzytomni Eve i Buddy. W zasięgu wzroku widoczna jest jedna, wąska ścieżka wijąca się między drzewami.

Śpiew ptaków i akompaniujący mu cichy szum drzew. Sen w takich warunkach był niewątpliwie piękny, jednak zostanie w takim stanie na dłużej byłoby z lekka niebezpieczne, a Eve była tu przecież dla czegoś innego. Program reality show, tak, to brzmiało jak coś, co mogło ją przywieść do lasu, jednak dokładniejszego opisu znalezienia się w tym miejscu z pamięci przywołać nie mogło. Chwilę po odzsyskani świadomości, Eve podniosła się do pozycji siedzącej, a następnie zlustrowała okolicę wzrokiem.

Eve: Zapowiada się ciekawie uśmiechnęła się do siebie

Z miejsca, w którym się znajdowała, dalej prowadziła tylko jedna ścieżka, co za tym idzie - prowadzący pewnie chcieli, by z niej skorzystała. Propozycja była kuszące, jednak przeszkodą był wciąż jeszcze nieprzytomny rudowłosy chłopak. Zostawienie swojego towarzysza nie należo do rzeczy, które robi się na rozpoczęcie znajomości, prawda?

Eve podeszła do niego, by następnie przykucnąć i sprawdzić, czy on też odzyskał już świadomość.

Eve: Hej, hej, to nie pora na spanie *zwróciła się do chłopaka, szturchając go w ramię*

Buddy powoli otworzył oczy. Pierwszym co zobaczył była kobieca twarz, którą ocenił na całkiem ładną. Jednak potem nastał szok. Gdzie on właściwie był? W lesie? Cholera. No tak...program. Że też zaciągnął się tutaj. Jaki był w tym jego cel? A no tak...nowe znajomości. Rozejrzał się po okolicy. Rzeczywiście był w lesie. Z nim była tylko ta dziewczyna która spotkał. Czemu to akurat musiała być płeć piękna. Buddy chciał się odezwać, ale słowa stanęły mu w gardle, więc tylko niezgrabnie kiwnął głową i kierunku towarzyszki.

Gdy tylko chłopak, dał jakąś oznakę życia, inną niż oddech, Eve zaklaskała w ręce. Wszystko szło, póki co, bardzo dobrze.

Eve: Oo~ Gratuluję, już się obudziłeś 

Uśmiechnęła się, po czym znów stała. 

Buddy ocenił dziewczynę na dosyć żywiołową. Świetnie. Medal ma dwie strony. Albo będzie gadała i on nie będzie musiał się odzywać albo...o zgrozo...spędzi z nią rozmowę. Póki co tylko mruknął

Buddy: Mmh...witaj...Buddy.

Eve: Eve *wyciągnęła rękę w jego stronę*

Buddy początkowo niechętnie, lecz w końcu też ja wyciągnął i podaj ja dziewczynie.

Eve: Teraz chyba powinniśmy ruszyć tamtą drogą wskazała dwoma palcami ścieżkę, która na dobrą sprawę, była jedynym, co wyróżniało się w miejscu, w którym się znajdowali

Buddiemu ciężko było zakwestionować uwagę dziewczyny. Raczej muszą pójść ścieżką.Niepewnie  kiwnął głowa na znak zgody.

Eve: W takim razie ruszajmy, mój nowy kolego * zwróciła się do niego, po czym ruszyła w stronę wcześniej wskazanej ścieżki *

Buddy niechętnie potreptał za nią. Czyli dobrze ją ocenił. Wulkan Energii. Lubił takich graczy w DnD, ale czy na żywo? Dodatkowo płci damskiej? Zapowiadał się ciekawy dzień.

Droga jak to droga bezpośrednio nikogo nigdzie nie przenosiła, a przemieszczenie się nią wymagało nieco czasu. Grzechem byłoby nie wykorzystać jej na rozmowę z osobą, w której towarzystwie spędzie się najbliższy czas. Wyrównała krok z chłopakiem.

Eve: Co więc cię tu przywiodło, Buddy?

Buddy spojrzał się na dziewczynę. Boże tylko nie rozmowa. Tylko nie rozmowa. Znowu udało mi się coś wymamrotać.

Buddy: Chcę...poznać...ludzi.

W akcie zachwytu znów głucho klasnęła w dłonie.

Eve: O, jak uroczo~ To tak samo jak ja

Buddy niemal dostał zawału od tago klaśniecia. Podskoczył w miejscu. 

Buddy: Mmh...tak...

O boże. Czy on jej odpowiedział nie pytany? Co się tu dzieje?

Eve: Miejmy więc nadzieję, że uda nam się program opuścić, będąc usatysfkakcjonowanym

Tym razem Buddy ponownie nie mógł zaprzeczyć dziewczynie uwagi. Liczył że to będzie ciekawe show. Póki co ludzie wydają się mili.  W sensie tą jedna. 

Buddy: ...tak...też na to liczę.

Miejsce nr 2 - Portia & Ika:[]

Na trawie, w cieniu drzew leżą nieprzytomni Portia i Ika. W zasięgu wzroku widoczna jest jedna, wąska ścieżka wijąca się między drzewami. Portia zaczyna się wybudzać.

Portia: O chuj...co jest?

<Portia: Ty, budzę się i patrzę się i mówię - jakiś ostry melanż z moimi dziewczynkami musiał wczoraj być, ahahah.>

Rozgląda się wokół i widzi leżącą obok postać - Ikę.

Portia: Co to za białaska?

Portia podchodzi do nieprzytomnej Iki i zaczyna ją szturchać. Gdy ta się nie wybudza to daje jej plaskacza. Ika budzi się z krzykiem.

Portia: Zamknij ten pysk! Kim ty jesteś i czemu tu leżeliśmy?! Gadaj!

Ika było równie zdziwione jak Portia ale odpowiedziało

Ika: Nie wiem czemu tu jesteśmy ale za to moge sie przedstawić. Mam na imię Ika i określam sie jako Non-Binary. A jak ty sie nazywasz? Bo zgaduje że sama nie wiesz czemu tu jesteś

Portia: He? Jako co ty się określasz? Co to znaczy?

Portia zakłada ręce i zmruża oczy, następnie obczaja Ikę od dołu do góry.

Portia: Jestem Portia -,- Skoro się pytam co tu robimy to oczywiste, że nie wiem czemu tu jestem, lol. Widać że blondynka, hahah.

Ika przekręciła oczami

Ika: Hejcia naklejcia. Troche słabo że jesteśmy w tym lesie i tak sie spotykamy ale chyba tak powiedziało przeznaczenie tego show. Teraz jest pytanie co powinniśmy zrobić?

Portia wkurwiła się. Zaczęła mówić do Iki klaszcząc jej/jemu/temu przed oczami.

Portia: Zadałam ci kurwa pytanie. Co to znaczy to Non-Banana?

Portia założyła ręke na biodro i zaczęła mówić do Iki przystawiając palec do jego klatki piersiowej.

Portia: Nie będziesz odwracać kota ogonem jeśli się coś ciebie pytam, zrozumiano?!

Portia odsunęła się od Iki i rzekła.

Portia: Lol, to są twoje prawdziwe cycki?

Ika: God określanie sie non-binary oznacza że nie utożsamiasz sie z żadną płcia albo z nimi obiema i nie to nie są moje prawdziwe cycki wiem wyglądają lepiej od twoich.

Docieło Portii. Portia tak wytrzeszczyła oczy, że aż zrobiła zeza. Zaczęła się na głos śmiać.

Portia: Bitch, what? HAHAHAHAHAHAHA.

Dziewczyna zaczęła turlać się po ziemi ze śmiechu.

Portia: Kochanie widziałaś kiedyś na oczy lustro? Ja mam jędrne brzoskwinki, a ty masz stanik wypchany skarpetami twojego starego najebanego. Dociąć to ja ci zaraz mogę, ale tak, że będziesz błagała o pomoc ;)

<Portia: Hahahahaha, kogo wy mi tu przyprowadziliście? Zesram się zaraz.>

<Ika: Ona chce mnie zabić kurwa boje sie jej.>

Ika: Dobra bo myśle że producent nie byłby zadowolony jakby jakaś wariatka *ekhem* Ty *ekhem* zabiła kogoś to lepiej pójdźmy tą idealnie zrobioną ścieżką żeby doprowadzić nas gdzieś. Co o tym sądzisz? Możemy nawet pogadać o żelkach 

Portia robi minę w stylu "Uhm xdd".

Portia: Co ty mi tu za głupoty farmazony tutaj jebiesz, co? Jakie kurwa żelki? Ty wiesz ile ja mam lat?

Chwila ciszy.

Portia: Słuchaj....OKEJ.

<Portia: Co to za jebany kurwipleks? Nieważne, najpierw muszę się stąd wydostać, a później się rozprawię z nim...nią...TYM!>

Portia: Dobra to bez zbędnego pierdolenia. Chodźmy, bo już mnie wkurwiasz.

Idzie za Portią

Ika: Ale gadki szmatki(tm) to moja dziedzina 

<Ika: Obyśmy kogoś spotkali bo ta pinda już mnie doprowadza do szału. No ale jako że idziemy to wam opowiem jak kiedyś zawarł*m interesującą Gadke Szmatke(tm) o żelkach z Bartkiem czy tam on wolał być Venem i Alexis no i zaczęło sie od gadania o chipsach ostrych ale potem przeszliśmy na żelki bo Alexis miała żelki i ja wtedy powiedziało że nie lubie zielonych i tak tam sie rozmowa toczyła>

Miejsce nr 3 - Jeanette & Kenny:[]

Na trawie, w cieniu drzew leżą nieprzytomni Jeanette i Kenny. W zasięgu wzroku widoczna jest jedna, wąska ścieżka wijąca się między drzewami.

Jeanette zaczęła się budzić.

Jeanette: Ale... kac...

Wstała. Rozejrzała się wokoło. Na jej twarzy malowało się zakłopotanie.

Jeanette: O nie...

Wzięła głęboki wdech i odetchnęła. Przeraziła się.

Jeanette: Ja jestem na zewnątrz!

Dramatyczna muzyka.

<Jeanette: O co tu chodzi? Gdzie ja kurwa jestem? To na pewno jest pomysł mojej mamy! Jak wrócę do domu to zhakuję jej konto do portalu randkowego! Miała mi już dać spokój no...>

Jeanette zorientowała się, że tuż obok niej leżał jakiś facet.

Jeanette: Hah, czy my serio... razem ten-teges? No raczej nie...

Podeszła do faceta... Przyłożyła dłoń, żeby sprawdzić oddech. Po czym dała mu z liścia.

Jeanette: HALO? Pobudka, księżniczko!

Chłopak nie reagował.

Jeanette: Pewnie zdechł, ale to nie przeze mnie, ja swoje wykonałam.

Wstała i zaczęła się oddalać od chłopaka.

Jeanette: Może go coś zje i nie odnajdą ciała...

Poszła sobie ścieżką, zostawiając Kenny'ego samego.

Jakoś później obudził się Kenny. Nie ogarniał gdzie jest, ale przynajmniej się wyspał i ucieszył się, że nie ma tu żadnych meneli. Wstał, otrzepał się, a potem zauważył jakąś ścieżkę, więc tam poszedł, no bo co innego miałby teraz zrobić.

Miejsce nr 4 - Annabelinda & Ricky:[]

Na trawie, w cieniu drzew leżą nieprzytomni Annabelinda i Ricky. W zasięgu wzroku widoczna jest jedna, wąska ścieżka wijąca się między drzewami.

Annabelinda uniosła się nieco mamrocząc pod nosem, siadając i odgarniając włosy, które zostały rozkopane we wszystkie strony. Była ewidentnie zirytowana.

Annabelinda: No te gnidy mi za to zapłacą.

Zaczęła wzdychać.

<Annabelinda: Kim jestem, tak więc nazywam się Annabelinda Shell, zajmuję się PR mena-- pijar menedż-- pijareman-- jestem między innymi PR menadżerem. Wieloma rzeczami się zajmuję ogólnie, z miejsca gdzie pochodzę to jest Cheyenne w Wyoming, gdzie swoją drogą bardzo gorąco polecam, mamy ładne te... parki i inne tym podobne placówki rekreacyjne. No to tam znają mnie ludzie.>

Annabelinda: Co to w ogóle ma być za jakieś, jakieś cyrki, co ja tu w ogóle robię!? Kontrakt podpisywałam, wiem na co się godziłam a te jakieś szwindy, no znowu mnie gnojki wykorzystują kiedy pieniędzy muszę zarobić na utrzymanie...

Po chwili zauważyła, że blisko niej leży Ricky. Niespecjalnie była zadowolona z jakiegoś powodu.

Annabelinda: No znowu mi podsyłają jakieś Rafaelle żeby mi opinię złą zrobić, jeszcze w telewizji...!

<Annabelinda: Nie chcę zajmować się tym, czym nie powinnam. Chcę skupić się na pracy. To oczywiście znowu się do mnie przyczepi jakaś Rafaella czy inna takie i będzie mi złą opinię robić, to jest szwindowane wszystko. No oczywiście, no nie oszukujmy się, telewizja telewizją, ja to wiem, grałam w paru produkcjach jakieś role to wiem jak to funkcjonuje, ale ja chcę pokazać co mogę oraz umiem oraz czego się nauczyłam, a ten człowiek co obok mnie leżał pewnie będzie robić wszystko żeby mnie wku-->

Annabelinda siedziała tak przez jakiś czas i wpatrywała się na Ricky'ego, który dalej spał.

Annabelinda: ...

Wstała.

Annabelinda: Nie będę na tego zwyrodnialca czekała, ja sobie sama poradzę. Ponieważ sama musiałam się nauczyć żyć i radzić w nieokiełznaniach, w złych sytuacjach, z problemami. ŻEGNAM i nie zgrywaj głupa, że mnie nie znasz, bo jestem pewna, że Cię na mnie nasłały te flesiki, jastrzębie i yyyy te kundle pudle...

Pogroziła palcem śpiącej postaci i spojrzała na ścieżkę. Postanowiła skierować tam swoje kroki.

Annabelinda: DO WIDZENIA.

<Annabelinda: Ja się fatygowała nie będę dla tej całej Rafaelli czy tam jej podróby zresztą kogo to obchodzi, na jedno wychodzi i tak. Ludzie godności nie znają i mnie chcą kompromitować, ale jeszcze popamiętają. To nie jest żadna moja koleżanka, ani przyjaciółka, ani rodzina, co ja się będę tym człowiekiem przejmowała?>

Idąc ścieżką, Annabelinda poczuła, że coś za nią chodzi...

Annabelinda: ???

Zawiał złowieszczy wiatr.

Annabelinda: Bywa!

Obudził się bo spali, Ricky się obudził, na trawie, w cieniu drzew, nieprzytomni z jakiegoś powodu, Vicky dalej spała... gdzieś tam w tle widział ścieżkę, którą zbudzona część Ricky zaczęła ciągnąć siebie i nieprzytomną drugą połówkę.

Miejsce nr 5 - Irene & Matti:[]

Na trawie, w cieniu drzew leżą nieprzytomni Irene i Matti. W zasięgu wzroku widoczna jest jedna, wąska ścieżka wijąca się między drzewami.

Po niespełna kilku sekundach dało się usłyszeć szumiący wiatr wraz z szeleszczącymi liśćmi drzew. Dźwięki te obudziły Matti'ego, który rozciągnął się i podpierając się dłońmi próbował wstać. Otworzywszy oczy był nieco skołowany. Dotarło do niego, że nie jest w domu.

Matti: Co jest?

Zaciekawiony zapytał retorycznie. Wstał i poszedł w kierunku drzew nie zauważając póki co ani ścieżki, ani swojej towarzyszki.

Matti: Ale mam fazę

Obmacał jedno z drzew. Dotarło do niego, że to nie tylko było złudzenie, ale rzeczywistość w czystej postaci.

Matti: O kurczę, a więc to nie złudzenie. Ten las jest prawdziwy.

Kręcił się jeszcze koło tego miejsca zszokowany patrząc na lewo i prawo. W takim wypadku nie dało się nie zauważyć leżącej towarzyszki. Matti prędko podbiegł do dziewczyny, która nadal spała. Sprawdził jej puls i okazało się, że żyje.

Matti: Całe szczęście, *zrobił kilka wdechów i wydechów* nawet nie chcę myśleć co by było gdybym pod swoimi nogami spotkał nieboszczyka.

Chłopak postanowił dobudzić Irenę i spróbować wydostać się z tej sytuacji.

Matti: Hej, hej *mówił szturchając dziewczynę lekko za ramię* Słyszysz mnie?

Irene zaczęła się powoli budzić się ze swoim jak zawsze błyskotliwym i pięknym uśmiechem na ustach. Skąpana w blasku słońca podniosła się z ziemi. Rozejrzała się, zauważyła swojego kompana, który chyba tylko czekał, aż się obudzi.

Irene: Gdzie jestem? Co się stało? Jak się tu znaleźliśmy? Zwróciła się do chłopaka Czy to możliwe, że nas teleportowało z zamku ? Pamiętam tylko jak dojechałam na miejsce, gdzie show miało się zacząć, a potem odpłynęłam.

Matti: Ja ostatnie co pamiętam to to, że byłem na imprezie u brata a potem film mi się urwał i wylądowałem tu.

Wstał z ziemi

Matti: Ale teraz wypadało by się stąd wydostać i spotkać może kogoś.

Rozejrzał się ponownie i ujrzał ścieżkę, która prowadziła w bliżej nieznane miejsce...

Matti: To chyba nasza jedyna droga.

Wziął oddech

Matti: To co? Idziemy?

Irene: Chyba nie mamy innego wyjścia.

Powiedziała patrząc w stronę drogi, która prowadzi przez gęsty,mroczny las.

Irene: Tak w ogóle jestem Irene. A ty to nadmorskie słodkie ciacho do schrupania.

Posłała charakterystyczny dla siebie zalotny uśmiech, odwróciła się na szpilkach i ruszyła ścieżką.Na sobie miała tylko elegancką obcisłą sukienkę i zgrabne kolczyki.

Chłopak uśmiechnął się mimowolnie słysząc komplement od dziewczyny.

Matti: A ja Matti, jestem Matti.

Miejsce nr 6 - Emma & Tom:[]

Na trawie, w cieniu drzew leżą nieprzytomni Emma i Tom. W zasięgu wzroku widoczna jest jedna, wąska ścieżka wijąca się między drzewami.

Po chwili, jako pierwsza budzi się blondynka, która jednak zamiast od razu wstać, przewraca się na bok i odruchowo zaczyna machać ręką, jakby próbowała wyłączyć budzik.

Emma: Geez, Abi, wyłącz słońce... Chwilę, Abi tutaj nie ma!

Dziewczyna przypominając sobie, że nie ma przy niej jej najlepszej przyjaciółki, odruchowo wstała i zaczęła się rozglądać wokół siebie.

Emma: OMG, co za zboczeniec śmiał wywieść mnie nieprzytomną do lasu i zostawić na trawie?! ...Geez, ja jestem w tym show! ...Wciąż to nietłumaczy tych idiotów z kładzenia mnie na trawie, pod jakimś brudnym drzewem! I nawet nie zostawili mi jakieś kawy ze starbucksa! Tu jest w gorzej niż w zoo!

Dziewczyna jeszcze raz rozejrzała się wokół i tym razem zauważyła jakąś ściężke, a także jakiegoś chłopaka leżącego obok.

Emma: Super, nie pozwoli mi wziać Abi jako zwierzątko, ale jakiegoś bezdomnego brudasa to już mi dali. Takiego nawet kijem od szczotki bym nie tknęła.

Cięcie do sceny, w której Emma mocno zaczyna szturchać chłopaka wyrwanym badylem z drzewa.

<Emma>: No co? Kije od drzew, to nie kije od szczotki.

Emma: STAWAJ NIEUDACZNIKU ŻYCIOWY! MYŚLISZ, ŻE TWOJA MATKA BĘDZIE DUMNA, WIEDZĄC, ŻE SPISZ 24 GODZINNY POD JAKIMŚ BRUDNYM DRZEWEM?!

Tom zaczął mruczeć i przecierać oczy

Tom: Co jest... To jeszcze nie czas na koniec spanka Spojrzał na Emmę Ej! Ty nie jesteś nikim z mojej rodzinki! Kim jesteś!? Wstaje I co najważniejsze, masz coś do jedzenia? Głodny jestem!

Emma rzuca kija wprost nad głową chłopaka.

Emma: OMG idioto, jesteśmy w tym show, który dyskryminuje niewolnictow. *Dziewczyna przewróciła oczami* Jakbym miała coś do jedzenia to ostatnią rzeczą, którą bym zrobiła to podzielenie się. Ty i tak widzę masz pewne zapasy tłuszczu, więc pfff. Tych biedaków na kawe ze starbucksa nie stać, ale na jakieś magiczne teleportacje już tak. *mruknęła do siebie*

Tom: Wypraszam sobie! Nie jestem gruby Podnosi koszulkę ukazując swój szczupły, lekko umięśniony brzuch Prawie cały tłuszcz zrzuciłem przed pójściem do liceum! Z powrotem zakłada koszulkę Ale nie ukrywam, że nadal lubię dobrze zjeść.

Emma: Bycz, Im from California. Tam conajmniej 90% chłopaków wygląda z 10 razy lepiej niż ty, a pozostałe 10% są poniżej 8 roku życia. 

Tom: A ja się nie zniżę do twojego poziomu i powiem, że ty jesteś całkiem ładna. 

Emma: Bisz, please?! Całkiem ładna?! Czy te żartujesz?! *Dziewczyna stała się niemal cała czerwona ze złości i wystawiła ręce gotowa do duszenia Toma* Pie*olna Katy Perry czy Miley Cyrus chciałaby wyglądać jak ja, a ty mi mówisz, że wyglądam "całkiem ładnie"?! Nie byłam tak urażona odkąd mój przyjaciel Kanye, zrobił siare mojej przyjaciółce Taylor, broniąc moją najlepszą przyjaciółkę Beyonce!

Tomowi zrobiło się przykro, podkulił nogi i siedział wpatrując się w ziemię

Emma: OMG, weź się ogarnij lamusie! TO JA TU JESTEM OFIARĄ! TO JA ZOSTAŁAM OBRAŻONA, A NIE TY! JA CI TYLKO PRAWDĘ POWIEDZIAŁAM!

Tom: Przepraszam... Podkula nogi jeszcze bardziej, zakrywając nimi twarz Nie chciałem cię obrazić...

Emma: Ale mnie obraziłeś! *Tupnęła nogą zdenerwowana* Geez, kogoś tak pathetic jak ty już od dawna nie widziałam... Jak chcesz to mogę ci pozwolić być moim niewo... Znaczy, przyjacielem. Może wtedy nie będzie taką załosną, smutną, przykrą, szarą masom.

Tom: Dobrze... Opuszcza nogi Ale nie krzycz...

Emma zaklasnęła w ręce.

Emma: Cudownie! *Emma siłą postawiła Toma na nogi, po czym ku jego zdziwieniu, skoczyła mu na plecy i wskazała palcem dróżkę* No dobra, a teraz zanieś mnie do celu do którego prowadzi tamta droga! 

Tom: Oki doki! 

Tom zaczął biec w stronę jedynej widocznej ścieżki, sprawiając, że jego "pasażerka" podskakiwała jak pralka z cegłą w środku 

Emma: Dawaj szybciej! Moja babcia z Adele, przed jej dietą, szybciej biegła!

Tom przyśpieszył jeszcze bardziej, wbiegł na ścieżkę, a po chwili oboje zniknęli w głębi lasy

...

Około 15 minut dłużej, Tom już dłużej nie biegł, tylko szedł całkiem spokojnie z Emmą na plecach.

Emma: Kiedy dotrzemy, zrobię ci jakiś makeover, bo w tych szmatach to ty się ze mną pokazywać nie będziesz!

Tom: Nie! Lubię moje ubrania i ich nie zamienię! Wącha rękaw koszuli Na przykład ta koszula pachnie sosem barbeque! Dlatego to moja ulubiona!


Emma: Oh, hunny, ty straciłeś jakąkolwiek wolną wolę kiedy się koło mnie obudziłeś. Dlatego mówimy pa pa, do koszuli barbecue.

Dziewczyna szybko i sprawnie zrzuciła z chłopaka jego czerwoną koszulę, którą szybko wywiał wiatr, który akurat tak się złożyło, że w tej chwili nagle zmocniał <3

Emma: Yyyy, nie zamierzałam by ta koszula zniknęła z wiatrem, ale trudno. Jeszcze lepszy powód by zrobić makeover.

Tom: TY GŁUPIA KROWO! Zrzucił Emmę na ziemię i pobiegł w stronę, w którą poleciała koszula.

Czerwony element garderoby zaczepiony był na drzewie, dwa metry dalej. Chłopak podbiegł, zdjął koszulę i ją założył

Tom: Głupia jędza... Myśli, że wolno jej tak wyrzucać moją szczęśliwą koszulę

<Emma>: Jeżeli w tym lesie ktokolwiek usłyszy, niezwykle głośny, damski krzyk to... TO TEN PIEPR*ONY PALANT TOM, KRZYCZĄCY KIEDY BĘDĘ MU URYWAĆ JAJA, JEGO WŁASNĄ BLUZĄ, KTÓRE PRZYCZEPIE MU NA CZOŁO!

W czasie kiedy chłopak zakładał koszulę, nagle skradła się za niego Emma, która z zaskoczenie złapała Toma za szyję i walnęła nim o drzewo.

Emma: JAK ŚMIAŁEŚ ZRZUCIĆ MNIE Z TYCH TWOICH KRZYWYCH, NICZYM TWOJA MORDA, PLECÓW, TY ULANA KLUCHO?!

Dziewczyna walnęła nim jeszcze raz o drzewo, po czym wystawiła rękę, by walnąć mu z pięści w nos, ale zatrzymała ją inna, czarna ręka. Blondynka się odwróciła i zauważyła, że osobą, która ją zatrzymała była jej przyjaciółka, Abigail.

Emma: Abi?

Abigail: Hej! ^^

Emma: Co ty tu robisz? Przecież zabrali cię na lotnisku.

Abigail: Pamiętasz jak zrobiłyśmy sobie ogromny maraton "Crazy Ex-Girlfriend" i zawsze kiedy śpiewali jakieś piosenki to tak na prawdę była to ich wyobraźnia? No, to teraz ty tak masz. Nie jestem tu na serio, tylko sobie wyobraziłaś, że tu jestem.

Emma: Czyli gadam sama do siebie, przy tym idiocie?! No chyba...

Abigail: Nie. Trudno mi to wyjaśnić, ale wyobraź sobie po prostu, że czas wokół ciebie się zatrzymał. Spokojnie nikt cię nie słyszy gadające samej do siebie. A teraz... Możesz puścić tego biednego chłopaka?

Emma: ...Nie?

Abigail spojrzała się rozkazujaco w oczy Emmie, a ta tylko westchnęła zirytowania.

Emma: Dobra!

Wtedy "Abigail" zniknęła, a Emma dalej miał pięść zaraz przy nosie Toma, ale zamiast go uderzyć, puściła go.

Emma: Masz dziś szczęście, ALE JEŚLI RAZ ZROBISZ COŚ TAKIEGO, TO SAM SZATAN SIĘ DO SZPITALA ZABIERZE!

Zdenerwowana dziewczyna odeszła w dół ścieżki.

Tom wstał i niechętnie poszedł za dziewczyną, po drodze ocierał czoło, na którym znajdowała się niewielka, lecz krwawiąca rana

<Tom>: Ona jest straszna, niech ją coś zabije w tym lesie, jakiś dzik czy coś... Zaczyna burczeć mu w brzuchu Zjadłbym dzika... O czym mówiłem? A tak, Emma jest zła! Podkula nogi Boję się jej... Chcę do domu, do mamy i jej jabłecznika

Tom zauważył przez drzewa, że na drugim końcu ścieżki znajduje się polana, chłopak jednak nie chcąc mijać Emmy postanowił wejść do lasu i przebiec między drzewami na polanę.

Miejsce nr 7- Destiny & Benito:[]

Na trawie, w cieniu drzew leżą nieprzytomni Destiny i Benito. W zasięgu wzroku widoczna jest jedna, wąska ścieżka wijąca się między drzewami.

Destiny wstała jako pierwsza. Obudził ją świergot bliżej nieokreślonych ptaków. Ponadto czuła jak wilgotna ziemia coraz bardziej zaczyna przenikać przez jej ubiór. Uklęknęła i rozejrzała się. Kompletnie nie wiedziała jak tutaj trafiła. Obok niej spoczywała sylwetka jakiejś nieznajomej osoby. Nie żył? Dziewczyna zbliżyła się, aby wstępnie ocenić funkcje życiowe. Oddychał. Chyba.

Destiny: Wow, takiego odjazdu to dawno nie miałam.

Uśmiechnęła się do siebie.

Destiny: Ostatnio to chyba z dwa tygodnie temu.

Dodała po chwili zastanowienia. Ponownie spojrzała na swojego "towarzysza". Lekko dźgnęła go palcem.

Destiny: Haalo? Żyjesz, ziomeczku?

Benito spał sobie w najlepsze. Nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Zmrużone powieki wskazywały na to, że praktycznie nic nie mogło go zbudzić z fazy snu. Nagle jednak poczuł na sobie jakieś dziwne ukłucie. Dotyk pewnej osoby spowodował, że chłopak otwiera oczy.

Benito: Uhh, co ja robię poza domem?

Podnosi górne partie ciała do góry. Rozgląda się po otoczeniu i ku jego zdziwieniu widzi tylko puste otoczenie. Wszędzie drzewa, zielona przestrzeń. Na twarzy Benito widać było niemałe zdezorientowanie, prędko otworzył usta do góry, wystawiając dwa siekacze. Była także druga rzecz, która wywołała u niego spore zaskoczenie. Mowa o pewnej dziewczynie, która najwyraźniej przerwała jego sen.

Benito: Siemka, laska. Wiesz, gdzie możemy się znajdujemy?

Dalej zostaje przy tej samej pozycji i spogląda na środowisko.

Benito: Kompletnie nie wiem co to za miejsce. Czy ktoś podczas tej nocy wywiózł mnie do lasu i gram w jakiejś „Drodze bez powrotu” czy jak?

Destiny odsunęła się nieco, aby dać trochę przestrzeni nieznajomemu. Na pytanie o to, gdzie aktualnie się znajdują, wzruszyła jedynie ramionami.

Destiny: Sama nie wiem. Początkowo sądziłam, że wylądowałam tu po jakiejś imprezie, ale zazwyczaj jednak jakieś ścinki wspomnień mi pozostawały. A tu? Kompletne zero.

Mruknęła trochę zaniepokojona. W końcu wstała na równe nogi.

Destiny: Mimo wszystko survivale i tym podobne, to totalnie nie moje klimaty. Także nie wiem jak ty, ziom, ale ja wolałabym stąd zbierać manatki nim nocka nas złapie. 

Benito dołącza do dziewczyny, czyli po prostu zrywa się na równe nogi i staje dwa metry od niej.

Benito: Rozumiem, że możemy iść w głąb tej polany?

Nie chcąc zejść ze swojej roli dżentelmena, odpuścił wskazywanie palcem dziewczynie konkretnej ścieżki.

Benito: Wiesz, taka wąska ścieżka wytyczona przed nami, jakby ironicznie prowadziła nas do jakiegoś celu.

W tej chwili zrobił krok na przód. Próbował dokładnie przypatrzeć się drodze, która przed nim tylko czekała, żeby nią wyruszyć.

Benito: Drzewka, jakieś ćwierkające ptaki wygwizdujące melodię. To mi zdecydowanie wygląda na jakąś polankę. Zamierzasz tędy iść?

Ostatni raz spogląda na wąską ścieżkę.

Destiny: Będę szczera. Cholera wie, czy nas tu przywlekli specjalnie czy jakimś cudem stwierdziliśmy, że to będzie dobre miejsce na drzemkę, ale kompletnie nie przepadam za byciem w totalnie obcych miejscach, których równie totalnie nie znam.

Odparła rozglądając się. Jej również rzuciła się w oczy ścieżka, jednak czy to nie byłoby zbyt oczywiste, aby podążać tym śladem.

Destiny: Ta ścieżka to zdecydowanie chyba póki co jakikolwiek "drogowskaz". Jeśli można to tak ująć.

Benito odchrząknął.

Benito: W sumie, gdyby już nas chcieli pozabijać, zrobiliby to w bardziej drastyczny sposób, prawda?

Zwrócił się z dozą sarkazmu do Destiny.

<Benito: Lubię wszelkiego rodzaju przygody. Uważam je za bardzo ekscytujące przeżycie i doświadczenie w tym krótkim życiu, ale kij z uczuciami. Obudziłem się w jakimś dziwnym lasku z inną dziewczyną. Gdybym miał tworzyć historię własnego życia, byłaby to dzika fantazja jakiegoś perwersyjnego nastolatka. Nie mnie rzecz jasna, bo takie rzeczy absolutnie mnie nie kręcą.>

Benito i Destiny stoją nadal w martwym punkcie. Rzecz jasna zrobili parę kroków do przodu, ale na pewno nie zaczaili się w głąb lasu, polany czy jeszcze innego akwenu terenów zielonych.

Benito: Dobra, nie ma co się spinać. Idziemy w głąb i tyle. Co ty na to?

Zwrócił się do Destiny, czekając na jej odpowiedź.

Miejsce nr 8 - Deepria & Kevin:[]

Na trawie, w cieniu drzew leżą nieprzytomni Deepria i Kevin. W zasięgu wzroku widoczna jest jedna, wąska ścieżka wijąca się między drzewami.

Powoli ze snu budzi się czarnoskóra piękność o różowej peruce. Pierwsze co robi to ściąga swoje niewygodne szpilki, by zmienić je na płaskie obuwie. W tym celu sięga po swój plecaczek, jednak jest przerażona, kiedy okazuje się, że zginął po nim ślad. Kobieta ogląda się za siebie i zauważa nieprzytomnego księdza, którego próbuje dobudzić, jednak bez skutku. Dziewczyna zaczyna się modlić.


<Deepria: When you call my name it's like a little prayer, I'm down on my knees... *nuci zadowolona* Yy, zaraz, powinnam być smutna czy coś. Utknęłam w lesie i jakiś popierdoleniec ukradł mi plecak! Przecież nie będę zapierdalała w szpilkach. No ale wiecie co? Jezus nie chciałby bym była nieszczęśliwa. Fuck that. I tak wszyscy umrzemy. *nuci dalej*>

Deepria zauważa na szyi księdza różaniec. Bierze go w swoje dłonie, dotyka dłoń Kevina, schyla głowę w dół, zamyka oczy i zaczyna się modlić. Nagle czuje coś na swojej peruce. Patrzy w górę i dokonuje nieprzyjemnego odkrycia - na jej perukę narobił ptak. Zdenerwowana próbuje rzucić w niego butem, jednak, jak nietrudno się domyślić, bezskutecznie. Ptak śmieje się i odlatuje. Deepria ściąga swoją zabrudzoną perukę i wyciąga znikąd (to kreskówka soo) kolejną dokładnie taką samą, którą z gracją nakłada na siebie. 

<Deepria: Nie no, ten ptak mnie wku*wił. Ja jestem miła, ale do czasu. On wie z kim w ogóle zadarł? Nie wydaje mi się. Miss Deepria Brooks, bitch. Skończę szmatę.>

Dee nie daje za wygraną. Woła ptaka, by się z nim rozliczyć. Zastawia na niego pułapkę, którą jak się okazuje, jest jej głos. Kobieta zaczyna piszczeć i chwalić się swoimi oktawami. Momentalnie drzewa więdną, liście przybierają ciemnobrązowy kolor, a siła głosu kobiety przerzuca księdza na drugą stronę. Udało się - w końcu ptak pojawia się ponownie, jednak z niebywałą niespodzianką. Razem ze sobą niesie plecak Deeprii. Kobieta jest w szoku. 

Deepria: O ty skurwysynie! To ty go ukradłeś! Oddaj to, tam są moje buty! Wiesz w ogóle ile one kosztowały?! 

Dziewczyna bierze głęboki oddech.

Deepria: Dobra Dee mała, ogarnij się, to jest tylko ptak, on nie rozumie co ty mówisz. 

Ptak zaczyna nagle ćwierkać coś na wzór słowa "bitch". 

Deepria: Jak mnie nazwałeś?! 

Deepria ze szpilkami w dłoniach goni lecącego ptaka. Oczywiście nie udaje jej się to i po jakimś czasie wraca do przydzielonego miejsca, cała obolała i podrapana. Po chwili pada z wycieńczenia prosto na księdza. Obok nieprzytomnej już Dee przelatuje ten sam ptak z plecakiem, jednak tym razem plecak posiada napis, którego wcześniej nie było - "Don't fuck with Alan". 

<Alan: *śmieje się*>

Nadeszła ta chwila, w której obudził się Kevin. Pierwszą rzeczą, na którą zwrócił uwagę, nie był fakt, że znajdował się gdzieś głęboko w lesie, a fakt, że gdzieś się zapodziała jego osobista teczka.

Ksiądz Kevin: Oh fuck, chyba nikt tego nie słyszał...? Gdzież się podziała moja teczka do jasnej ciasnej! To chyba te ministranty sobie ze mnie jaja robią, jak zwykle. Pół biedy, że znowu mnie wyrzucili do jakiegoś lasu! Zawsze mi zostawiali chociaż teczkę. Ktoś tutaj mocno straci na swoich dniach *miał na myśli dni, w których ministranci wraz z księdzem chodzą po kolędzie*

Kevin zaczął się bardziej rozglądać i ujrzał dziewczynę z różową peruką.

<Kevin: Ktoś słyszał, o kurwa xD Fajnie, jednak tym razem z kimś po lesie się przejść. Dziewczyna wydaje się z wyglądu dość oryginalna muszę przyznać. Nie znałem jej ze swojej parafii.>

Kevin: Szczęść Boże śliczna! *dość gwałtownie uniósł rękę w górę* Zgubiona, nie? To odprowadzę pod plebanię, nakarmię i wyślę do domu! *puścił do Deeprii oczko* Znam ten las, jak własną sutannę, więc ze mną i moją... *skapnął się, że faktycznie nie ma przy sobie teczki* niewidzialną teczką nie zginie pani ^^

Dziewczyna obudziła się, kiedy usłyszała, że ktoś do niej mówi. Odruchowo uderzyła księdza w twarz i zaczęła coś majaczyć. Kiedy zorientowała się, co zrobiła, szybko wstała i uklękła.

Deepria: Bardzo księdza przepraszam. Ciężka noc.

Uśmiechnęła się zawiadacko i złapała go za rękę. Zaczęła go ciągnąć w kierunku jakiejś polany.

Deepria: Tam coś jest, chodźmy tam! Wygląda trochę jak krajobraz, który zobaczyłam grając koncert w Strzegomiu. Przepiękne miasto.

Dziewczyna zrobiła zezłoszczoną minę i poprawiła perukę.

Deepria: Muszę znaleźć to przebrzydłe ptaszysko! Ku*wa jebana mnie okradła.

Kobieta wyciągnęła ze swojego dekoltu notes i długopis po czym zaczęła coś pisać.

Deepria: Zainspirowało mnie to do napisania nowej piosenki.

<Deepria: Przeszłam w życiu dużo, ale to tylko zrobiło ze mnie silnisjszą. I'm a survivor.>

Deepria: Słyszycie te piękne szumy liści drzew? Widzicie ten przepiękny krzew? Utknęłam w lesie z panem w sukience, muszę się wydostać, zamarzają mi ręce. Ptak ukradł moje obuwie, znajdę kurwę ja wam mówię. Rapuję to co czuję, nie tylko ludzie to są szuje. Zos...

Nagle dziewczynę zaatakowały jakieś dziwne robaki.

Robak: Zamknij pizdę!!!

Deepria: Aaaaaaaa! Spierdalaj! Wynocha!

Dziewczyna zostawiła księdza i uciekła w stronę polany.

Mała Polana 1:[]

Jest to miejsce, do którego mogą przejść Eve, Buddy, Portia oraz Ika.

Na polance pierwsza pojawiła się Eve, która musiała wcześniej wyprzedzić swojego nowego kolegę.

Po Eve na miejscu znalazło sie ika bez Portii niestety bo Portia była tak wkurzona na Ikę że postanowiła pójść tyłem'

Ika zauważyło Eve i podeszło do niej

Ika: Hej jak masz na imie?

<Ika: Oby to było milsze spotkanie niż z tą portią czy jak sie nazywała ta dziwka bo chce pogadać o żelkach>

Eve uśmiechnęła się, widząc nową osobę, która, bazując na bezpośrednim powitaniu, powinna być bardziej skora do rozmów.

Eve: Brzmi ono Eve *wyciągnęła rękę w stronę Iki*

Ika: Moje to Ika ale bez wzgledu na to jestem non-binary *przyjmuje ręke Eve* 

Ika porozglądała sie troche swoimi oczyma bo nie ruszyła sie z miejsca realnie

Ika: Zgaduje że ciebie też tu znikąd teleportneli czy przewieźli w sumie sam/sama nie wiem

Eve: Non-binary, tak? *na moment się zamyśliła*

Eve: Przed chwilą się obudziłam w tym lesie. Był ze mną jeszcze Buddy, ale musiał się zgubić, biedaczek *otarła spod oka niewidzialną łzę*

Ika: Też miał*m taką jedną ale została gdzieś w lesie bo była troche wkurzająca i nie chciała Gadek Szmatek:tm: o żelkach co jest smutne.

Eve: Mój towarzysz też wydawał się mało rozmowny *westchęła* Ika nie wiedząc co zrobić zaczęła rozmowe o żelkach aka Gadke szmatke:tm: o żelkach.

Ika: Jakie żelki lubisz najbardziej?

Eve: Hmm... Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale powiedzmy, że te długie kwaśne

W końcu dostarła wkurzona Portia.

Portia: A co to za zbiorowisko dziwek?

<Ika: Oczywiście przeszkodzić nam w rozmowie musiała przeszkodzić PORTIA ta suka już miał*m nadzieje że zostanie tam na zawsze>

Ika: Bez ciebie to nie zbiorowisko dziwek tylko dam ale teraz no to chyba już dziwek obniżasz nasz poziom

Portia: Co ty powiedziałeś jebany transie? Powtórz to.

Ika miło recytuje to co powiedziała poprzednio

<Ika: Niech szmata wie że ja jestem bardziej zarąbista od niej nawet nie bedąc dziewczyna NO BO KURWA JAKA DZIEWCZYNA MA ŁYSĄ GLACE?>

Ika: To co kiedy idziesz mnie zajebać? 

Portia uśmiechnęła się do Iki i zatrzepotała rzęsami.

Portia: Czekaj zobaczę czy mam teraz czas, ok?

Portia spojrzała się na swój niewidzialny zegarek na ręce.

Portia: Wygląda na to, że teraz go mam ;>

Portia złapała swoimi szponami za włosy Iki i zaczęła ją/go okładać pięściami.

Portia: NIE WIESZ Z KIM ZADARŁAŚ!!!

<Portia: They need players like me. THEY NEED PLAYERS LIKE ME.>

<Ika: I ona siebie uważa za jakąś diwe śmieszne jedyną diwe jaką ja uznaje jest Fatima>

Ika najpierw spróbowała sie jakoś obronić nie za bardzo jej to wyszło ale w międzyczasie uznała że podłoży noge Portii ta spadła na ziemie a nasz non-binary zaczął ją próbować trafić nogą niestety Portia dobrze sobie radziła w unikaniu

Buddy nie śpieszył sie kiedy wchodził na polane. Jednak kiedy tam wszedł, zobaczył dwóch bijacych sie ludzi. Cieżko było zobaczyc szegóły, ale Chłopak wolał ich nie widzieć. Usiadł cicho na skraju polany.

Na końcu polany znajdowały się dwie, identyczne ścieżki. Jedna prowadziła w prawo, a druga w lewo...

Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta i nie zważając na to, że Ika i Portia swoją bitwę już zaprzestali, weszła na ścieżkę, prowadzącą w lewo.


Ika wyrwało sie z walki bo zauważyło ścieżki wiec uznało że trzeba nimi iść ono poszło w Lewo

Buddy chiał być sam, wiec czym prędzej udał się w prawo. Nie miał zamiaru iść za dziewczynami

Portia skręciła w prawo.

Mała Polana 2:[]

Jest to miejsce, do którego mogą przejść Jeanette, Kenny, Annabelinda oraz Ricky.

Po jakimś czasie na Małej Polanie pojawiła się Annabelinda, cała w ziemi i zdyszana. Była na razie sama, przez co poczuła się niepewnie.

Annabelinda: Boże drogi, znowu sobie ze mnie żarty robią, jak nie ten Big Brother cały to teraz to pożal się Boże show całe...

Założyła ramiona oczekując, że ktoś tu przyjdzie. Zaczynała mieć wątpliwości.

Annabelinda: <mówiąc prosto do kamerzysty> No wystawili mnie, no nie widać? Wywieźli na jakieś te... odludzie. Raz słyszałam jak robiłam sprawy, ten, na tej giełdzie papierów wartościowych że jestem zbyt niebezpieczna kobieta na rynku to mnie widocznie wrobili w jakiś program w jakimś zamku i tyle, teraz muszę sobie radzić. Pewnie nawet to już nie są Stany Zjednoczone! To nie jest nawet pewnie Kanada, o, proszę popatrzyć.

Podniosła jakąś wilgotną od deszczu, psującą się gałąź.

Annabelinda: Gdzie takie coś niby w Nowym Jorku znajdziesz? Nigdzie, no, proszę. Pewnie moja siostra maczała w tym palce. Ja takie problemy od początku miałam z naszym ojcem, a ona nie lepsza świruska, lafirynda jedna. Lewe geny wyszły i tyle. Jest mi zimno, jest mróz, nie mam schronienia, nie ma żadnych ludzi tutaj a ja siedzę bezradna, NIE WIEM CO MAM ROBIĆ.

<Annabelinda: No w ogóle cała ta przeprawa była jakaś dziwna, no nie ukrywam TO BYŁO BARDZO dziwne doświadczenie, bo mnie ktoś śledził cały czas a moje przeczucia się nigdy nie mylą. Ja mam bardzo dobre wyczucie polityczne, przeczucia takie te, modowe, medialne, ja wiem co się dzieje. Tu jakaś wyższa liga pociąga za sznurki i wy to zobaczycie.>

Niesiona słowiczym głosem krzyków Annabelindy na polanie zjawiła się Jeanette. Widząc jakąś starą prukwę drącą się do kamery pomyślała, czy nie lepiej zawrócić, ale nic nie miała do stracenia.

Jeanette: Dzień dobry? Czy mogłaby mi pani pomóc? Bo ja się chyba zgubiłam...

Annabelinda: No w końcu ktoś tu przyszedł!

Odwróciła się do Zmierzłej Żanety, nieco onieśmielona jej niedbałą stylizacją.

Annabelinda: Ja nie wiem w ogóle co tu robię, dostałam propozycję udziału w programie, jechałam do jakiegoś zamku w, w, w... no nawet nie wiem gdzie. Limuzyniarz przyjechał i miał podwieźć. A gdzie jestem to sama widzisz gdzie, w kulki sobie bałwany lecą i na pewno nie chciałabym się normalnie w takim miejscu znajdować. A Ty? A tak właśnie, Annabelinda mam na imię, miło mi poznać.

Jeanette udawała, że z przejęciem słucha kobiety.

Jeanette: No ja jestem Jeanette. I szukałam rozumu, ale niestety znalazłam tylko panią. :)

<Jeanette: Wy sobie jaja ze mnie robicie. Teraz zazdroszczę, że nie umarłam jak tamten koleś obok.>

Annabelinda: Jeanette, no ładne imię, ładne, takie dla kobiety z klasą.

<Annabelinda: Z tą Jeanette... ta Jeanette, myślę że to kobieta taka klarowna, gustowna, taka też pełna gracji, pełna wdzięku. Musi być inteligentna, sportowa. Tak, chciałabym ją lepiej poznać i co ma do powiedzenia, tak.>

<Jeanette: Bez kitu, musiałam spotkać jakąś Grażynę, która myśli, że jest jakąś kobietą sukcesu i jeszcze teraz ona chce ze mną gadać, zabijcie mnie.> 

Jeanette: Ojej, dziękuję! Pani imię też jest bardzo ładne... 

Jeanette założyła ręce i starała się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego, no chyba, że już musiała. 

Jeanette: Więc... co teraz robimy?

Annabelinda: Czekamy chyba aż ktoś nas znajdzie.

Usiadła na skale zmęczona swoim położeniem.

Annabelinda: Ktoś na pewno musi wiedzieć, że nas tu zabrano, kamery śledzą nasze ruchy. A że jakiś pojeb za przeproszeniem, chory pojeb, NIEPOLICZALNY CZŁOWIEK to ukartował to musimy czekać aż nas znajdą i zabiorą. Ja czynsz muszę opłacić, zalega mi, ja nie mam czasu na takie gierki.

Jeanette kopnęła jakiś kamyk.

Jeanette: Nom, ale fajnie.

Jeanette przewróciła oczami do kamery. Po tej wymianie zdań nastała dosyć długa cisza, gdzie ani Jeanette, ani Annabelinda trwały w ignorancji odnośnie swojej egzystencji. Ta druga postanowiła ją niespodziewanie przerwać.

Annabelinda: Komórkę mi zabrały szuje...

Jeanette dotknęła kieszeni.

Jeanette: Masz rację, moja mama na pewno by już dzwoniła, czy zjadłam śniadanie... Apropo jedzenia... Kiedy będziemy coś jeść? Potrafię nie jeść przez długi czas, ale w sumie teraz bym coś zjadła.

<Annabelinda: GDZIE JEST MÓJ TELEFON KOMÓRKOWY? Przecież to jest kradzież, to jest bezczelny rozbój w biały dzień czy tam w nocy, przestępstwo. Ja to zgłoszę. Mam na to prokuratora.>

W Annabelindzie się kotłowało, że nie ma przy sobie komórki. Potrzebowała odetchnąć od tego wszystkiego.

Annabelinda: Nie wiem dziecko, widzisz gdzieś tutaj coś do jedzenia? Nie będziemy przecież trawy jadły jak jakieś świnie.

Ujrzała krzak z jakimiś owocami.

Annabelinda: Tam coś rośnie, ale jadłabyś coś na co nie wiesz czy dzik nie naszczał albo jakiś pies? Niehigieniczne to. U babki mojej, w Ranchettes mamy takie działki fajne, między innymi jak byłam mała sadziłam tam agrest, pożeczki, żurawinę, przepyszne były, i zbierałam i sprzedawałam i jadłam czasem w domu. Ale teraz tylko ta, yyyy przetworzona żywność, sztucznie modyfikowana jest brana na sklepy to sobie darowałam robienie biznesu z tego, bo nie szło.

Jakoś później do dziewczyn trafił Kenny, który przez kilka godzin błądził po lesie. Wymienił z nimi spojrzenia, a potem usiadł na trawie, bo był zmęczony.

Kenny: Co tam?

Doczołgał siebie i siostrę, na polanę, na którą mieli dojść, z miejsca jakiegoś gdzie byli nieprzytomni na trawie, Ricky padł ze zmęczenia, Vicky uniosła oczko uśmiechając się wrednie połową swoich ust, udawali dalej nie przytomnych, na polanie, na którą mieli dojść, z miejsca jakiegoś na którym byli nieprzytomni, bo chyba musieli czy coś, tak.

Annabelinda po przybyciu Ricky'ego postanowiła go zignorować, ponieważ miała nieodzowne wrażenie, że jest entuzjastą napojów bogatych w kofeinę z parzonych ziaren. Zmieszana podeszła do Kenny'ego, poprawiając przy tym swoje szpile.

Annabelinda: No jakie "co tam"? Porwali nas, wynosić się stąd musimy.

Kenny: No wiem, ale po co uciekać? Ta Mała Polana jest całkiem spoko.

Annabelinda: Ale jak, no przecież nie ma tu waunków pożywienia, przebycia, mróz po piętach schodzi! Trzeba coś wymyślić...

Kenny: Prawie jak w domu...

Annabelinda dosyć się przejęła i zbulwersowała. Zaczęła kiwać głową z zrezygnowaną manierą.

Annabelinda: No właśnie, tak to właśnie jest... No ja też mam problemy z mieszkaniem to rozumiem sytuację bardzo dobrze, AŻ za dobrze a nie chciałabym. Tylko prawda taka, że nikt by nie chciał. Mnie siostra ten chory łeb tak właśnie załatwił. Ja nie mam gdzie się zatrzymać na stałe i tylko chodzę od drzwi do drzwi jak się do tego Denver przeprowadziłam całego i co mi to dało? Problemy same tylko, yyy, nieszczęsne mi to przyniosło... Tylu ludzi, chyba te, ponad 600 tysięcy czy może nawet milionów, a nikt nie chce pomóc, NIKT.

Pokręciła głową i spiorunowała spojrzeniem kamerę.

Annabelinda: Ale to proszę pokazuje problemy w tym kraju, że ludzie tacy jak my się nie mają gdzie podziać, nie mają jak pasji rozwijać swoich, gonić za karierą, marzeniami, dostatecznością w życiu przez takie mendy właśnie. No szkoda mi ciebie bardzo i mnie.

<Annabelinda: I to jest niedorzeczne. Ten chłopak pewnie od urodzenia mieszka w tym kapturze jak tak bez domu chodził, to się to dla niego stało.... yyyy azylem takim, oazą. Ale nikogo nie obchodzą ludzie jak my, mierzący wysoko przez te zazdrosne ryje. Jak widzi się potencjał w człowieku, no ja bym tą mecenasem została, o tak. A ci to tylko naplują w twarz i piachem w oczy.>

Kenny potakiwał głową słuchając żalów nieznajomej, a jak skończyła mówić, to wstał i ją przytulił.

Kenny: Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze...

Pogłaskał ją po głowie.

Kenny: Najwyżej wszyscy zginiemy.

Uśmiechnął się nadal ją przytulając.

Annabelinda: Ech, ty na pewno coś o tym wiesz...

Zrobiło jej się smutno, po czym nieco się zarumieniła.

<Annabelinda: Ten chłopak, no... Yyyyyy, no nie będę ukrywała, że twarz ma atrakcyjną taką rzeźbiarską wręcz, może i nie Michał Anioł ją wystrugał, ale jak ten Dawid cały to podobny nawet... Czy bym z nim poszła na randkę? No jak to powiedzieć, jestem w programie i to się liczy, pieniądze chcę wygrać. Powtarzam: Interesują mnie wyłącznie pieniądze. Ale chłopak z niego ładny i co się stanie, kto wie. No powiem tyle, oglądajcie następne odcinki, zobaczymy.>

Na końcu polany znajdowały się dwie, identyczne ścieżki. Jedna prowadziła w prawo, a druga w lewo...

Annabelinda: To, yyyy poczekajcie może, co? Pójdę poszukać i sprowadzę pomoc jakąś, bo to się w głowie wszystko nie mieści. To i owo wiem o wędrowaniu, to sobie poradzę. No to pa.

Rezolutna Annabelinda postanowiła udać się ścieżką prowadzącą w prawo.

Jeanette: Oki spadam stąd pa.

Widząc kobietę idącą w prawo, postanowiła pójść w ścieżkę prowadzącą w lewo. Pomachała nowo poznanym kolegom, którym się nawet nie przedstawiła i tyle jej było.

Kenny: Zaczekaj na mnie piękna!

Pobiegł za Annabelindą. Kiedy tak wszyscy się rozeszli, Ricky podniósł się zmęczony i obolały. Sama Vicky również się obudziła.

Vicky: Możemy zaczynać fajtłapo!

Ricky: Vicky proszę, nie chciałem tutaj być. Do tego jeszcze musiałem ciągnąć pół naszego cielska!

Vicky:Pierwsze, szlachta nie pracuje! Drugie, drugie przestań być frajerem, trzecie za to przyrównanie do krowy wiesz co cię czeka. *gniewnie zaciskała prawą dłoń*

Ricky:Dobrze, dobrze! *niezręcznie osłaniał swoją polówkę twarzy*

Vicky: Git. *rozluźniła dłoń wskazując na ścieżki* Mamy wybrać drogę. To twoja działka.

Ricky: To nie jest filozofia. Lewo bierz, większość bierze prawo gdzie może być więcej niebezpieczeństw i...

Vicky:Dobra japa biegnie... *nagle pisnął błagalnie w połowie jej gadki* Uh maszerujemy. Że też nawet głos musimy dzielić.

Ruszyli więc wybraną ścieżką, prowadzącą na lewo do ...?

Mała Polana 3:[]

Jest to miejsce, do którego mogą przejść Irene, Matti, Emma oraz Tom.

Z pomiędzy drzew na polanę wyskoczył Tom, chłopak rozejrzał się dookoła i zobaczył, że nikogo oprócz niego nie ma

Tom: Tak! Uwolniłem się od tej wiedźmy!

Chłopak dostrzegł na polanie trzy krzewy, kiedy do nich podszedł, okazało się, że rosną na nich...

Tom: Maliny!

Chłopak od razu uklęknął i zaczął zrywać, a następnie łapczywie jeść małe, różowe owoce. Chłopakowi zajęło zaledwie kilkanaście minut "opróżnienie" jednego krzaka.

Po połowie godziny na krzaku nie było ani jednej maliny, a najedzony Tom leżał obok na trawie z jedną rękę pod głową

Tom: Dobrze jest się najeść owockami Pomasował się po brzuchu i beknął Ale mam nadzieje, że nie będziemy przez ten program cały czas żyć na owockach...

Irene przeraził widok bekającego na środku chłopaka.

Irene: Co tu się wydarzyło? Co to za maniery?

Uspokoiła się i dodała z żalem

Irene: Nie zostawiłeś choć jednej maliny? Padam z głodu. Mogliśmy nie jeść od bardzo dawna. Tak nie zachowuje się dżentelmen.

Matti również zjawił się na polanie wraz ze swoją towarzyszką

Matti: Serio nie ma ani jednej? Kurczę, tak się nie robi kolo *założył ręce*

Zaraz za dwójką pojawiła się blondyna, która była niezadowolona samą więścią, że nie ma jedzenia, (bo okazało się, że wyimaginowana kawa ze starbucksa nie jest zbyt sycąca) ale humor dziewczyny dobił widok kto zjadł maliny. To był Tom, ta zdzira.

Emma: OMG to ta gruba, zboczona krowa przy której się obudziłam! OMG, czemu ja cały czas na niego padam?! I jeszcze zjadł całe jedzenie!

Dziewczyna zaczęła się zbliżać do chłopaka.

Emma: W Californii jest takie powiedzenie "Kiedy nie ma co jeść, je się tych słabych". Ja jestem za ładna, *wskazuje na Iren* ta laska wygląda na silną kobietę, *wskazuje na Matti'ego* a on jest przystojny, więc sorry Thomas, ale trzeba cię poświęcić dla dobra innych. To nic osobistego, ale jestem w tym bardzo osobista.

Tom wystraszył się Emmy, wstał i schował się za krzakami, po czym położył się na ziemi zwijając się w kulkę

Irene: Bynajmniej nikt nie ma nic przeciwko.

Spojrzała na resztę.

Matti: Nie spodziewałbym się takiego charakteru w tak uroczej dziewczynie.

Spojrzał na Emmę, ponieważ to ją miał na myśli. Bynajmniej jednak sprawiał wrażenie jakby mu to bardziej imponowało niż przeszkadzało

Emma: Tylko silni przetrwają... Nauczyłam sie tego na wakacjach u wujka na Florydzie, tam co druga osoba jest przestępcą, który spróbuje cię zgwałcić i udusi twoją rodzinę poduszką. Poza tym z jego ciałka, jedzenia dla naszej 3 przez jakieś 2 miesiące będzie starczeć.

Tom zaczął płakać

Tom: Nie jestem gruby!

Irene: Na dwa miesiące? Nie mamy czym go zabić, a co dopiero obrobić. Poza tym myślę, że jedzenie współzawodników nie jest częścią dzisiejszego zadania. Zajmijmy się czymś pożytecznym, albo porozmawiajmy o waszych mało interesujących mnie życiach.

Przewróciła oczami.

Matti podnosi ręce

Matti: Ej no racja. To, ze zeżarł nam wszystkie malinki nie znaczy, że mamy go skazywać na śmierć. Nie chciał źle

Chłopak próbował załagodzić napiętą atmosferę pomiędzy Tomem, a dziewczynami

Matti: Po za tym, aż tak głodny w sumie nie byłem.

Emma przewróciła oczami.

<Emma>: Ta brunetka to chyba nigdy nie słyszała o czymś takim jak duszenie, albo zmiażdżenie głowy gołymi rękoma, albo skręcenie karku. Poza tym, this bisz dare to say moje życie nudne?! Bisz please, brałam lekcje śpiewu od Adelle, a ta szmata co robiła w wieku 3 lat? Uczyła się mówić dopiero pewnie! 

Emma: Dobra niech wam będzie! Ale jeśli będziemy tutaj więcej niż 2 dni bez jedzenia, to grubasek pierwszy leci na grilla.

Tom pociągając nosem i wycierając łzy wyszedł zza krzaków

Tom: Przepraszam...

Matti: To porozmawiamy o tym za 2 dni.

Emma: Nudziarze *mruknęła przewracjąc oczami* Idę sobie medytować gdzieś dalej. Odkąd moja przyjaciólka Jennifer raz mi to pokazała, to jedyna rzecz, która mnie uspokaja.

Dziewczyna odeszła kawałek drogi od chłopaków, usiadła pod drzewem i zaczęła sobie medytować.

Tom: Nareszcie poszła, ona jest straszna! Jest nawet gorsza niż te fit dzieciaki z mojej podstawówki!

Matti na luzie oparł się o jedno z drzew.

Matti: E, tam. Mogłaby tylko nie chcieć próbować cię ugotować *zatrząsł się*, ale nie wydaje mi się. Pewnie w ciągu dwóch dni się stąd wydostaniemy, spotkamy resztę i będzie cacy.

Blondynka w tym czasie, dalej z zamkniętymi oczami medytowała w cieniu drzewa kawałek dalej od chłopców. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła na przeciwko siebie medytującą Abigail w ubraniu do yogi. Także zamiast bycia na polanie, widziała ona studio do yogi, a wokół niej dużo różnych ludzi wykonywało różne dziwne figury.

Emma: No i znów sobie ciebie wyobrażam, tym razem nawet ze zmianą otoczenia? Yay, super.

Abigail: Owszem to ja

Emma: Dobra z jakiegoś powodu cię wyobraziłam… Czemu?

Abigail: Myślę, że powinnaś przeprosić Toma…

Emma zrobiła duże oczy.

Emma: Ciebie Bóg opuścił, a Maryja opluła?! Nie będę przepraszać tego grubego idiotę!

Abigail: Emma…

Emma: No co?! Jaki jest i tak tego sens? Jeżeli to zrobię tylko dlatego, że ty mnie prosisz, to nie będą szczere przeprosiny i będą one bezsensowne!

Abigail: Emma, nie jestem Abigail. Jestem twoim kompasem moralnym, slash poczuciem winy. Wyobrażasz mnie sobie jako Abi tylko dlatego, że zawsze spełniam ja tą funkcję, ale teraz kiedy mnie nie ma, sama musisz sobie wzbudzać poczucie winy i postępować moralnie.

Emma: Geez, jesteś za mądra na Abi…

Abigail: W ogóle skoro nic nie jest szybsze niż światło, to jak szybka jest ciemność?

Emma: Tak lepiej. Blondynka zamknęła oczy, a gdy je zamknęła “wróciła” ona na polane.

Emma: Poczucie winy jest głupie i go nie szanuję.

Mruknęła po czym udała się w stronę Toma.

Tom zauważył idącą w jego stronę blondynkę

Tom: Ona tu znowu idzie! Boje się...

Matti nie odezwał się ani słowem, zmrużył jedynie lekko oczy spoglądając z irytacją na wystraszonego kompana.

Irene w czasie, gdy reszta ekipy nie robiła nic produktywnego rozejrzała się po polanie. Przyjrzała się okolicznej faunie i florze. W oko wpadły jej okoliczne piękne kwiaty. Znalazła dużo dżdżownic i jedno mrowisko. Poleżała na ziemi wpatrując się bezchmurne niebo.

Irene: Cóż za dziewiczy, nietknięty ręką człowieka las. Z charakterem. Tylko trochę mało tu do roboty. Dziwne, że nie zaplanowano nam tu więcej atrakcji. A wy co sądzicie?

Tymczasem blondynka znalazła się już koło wystraszonego Toma.

<Emma>: Geez, poczucie winy jest takie głupie! Nie chcę go ktoś ode mnie zabrać czy coś? Oddam za darmo.

Emma: Hej Thomas... Słuchaj, trochę, tak jakby... może mi tak trochę przykro, że no wiesz... Próbowałem cię przerobić na kotlety by samej nie umrzeć z głodu... i za to, że ci wyrzuciłam tą koszulę... Choć powinienś sobie zrobić jakiś makeover *mruknęła do siebie* I cię, może, tak jakby chciałabym prze... Prz... Przepro... Przeprosić.

Tom: O, ok... Przeprosiny przyjęte

<Tom>: Ale wybaczę w stu procentach dopiero jak dostanę od niej ciasto czekoladowe albo dużą pizze!

Nie mając nic więcej do roboty dziewczyna zaczęła ćwiczyć.

Irene: Może ktoś chce dołączyć? Możemy się porozciągać, porobić brzuszki czy przysiady. Trzeba być przygotowanym na życie w lesie. Nie wiadomo co się w bluszczu kryje...

Emma udawała jakby coś dała Tomowi, a ten spojrzał się na nią zdziwiony.

Emma: To jest wyimaginowana pizza, na zgodę... Prawdziwej ci nie dam, bo ściery, które nas tutaj zabrały nic nie dały nam do zjedzenia.

Po tym jakże skromym podarunku, blondynka podeszła do Irene i zaczęła z nią ćwiczyć.

<Emma>: Trzeba jakoś kondycję trzymać, bo ja jak ten Taylor nie zamierzam wyglądać.

Tom spojrzał na odchodzącą blondynkę jak na idiotkę, po czym wstał i zaczął chodzić po całej polanie

<Tom>: Może jest tutaj coś jeszcze do jedzenia... Owocki starczyły na o wiele krócej niż myślałem Poklepał się po brzuchu, po czym podniósł koszulkę i na niego spojrzał Gdzie ta wiedźma widzi tłuszcz?

<Emma>: OMG, co za tępa szmata z tego Tylera! This Bitch, udzrzucił moją wyimaginowaną pizze! Następnym razem, żadna wyimaginowana Abigail mnie nie powstrzyma uduszeniem tej wrednej, głupiej, grubej, upośledzonej, brzydkiej, zwykłej, zakompleksionej byczy.

Emma ze złością patrzyła jak Tom szuka jedzenia.

Emma: This Bitch...

Tom w pewnym momencie zobaczył dziwne wybrzuszenie w ziemii, postanowił rozkopać je butem. Po kilku uderzaniach nogą, okazało się, że pod ziemią zakopane jest drewniane pudełeczko.

Tom: O! Co to?

Chłopak uklęknął i otworzył pudełko, w środku znajdowało się sześć tabliczek czekolady

Tom: O! Czekolada! Rozmażył się o zjedzeniu całej, gdy przypomniał sobie jak Emma na niego krzyczy Chyba powinienem podzielić się z Emmą... Spojrzał na dziewczynę i czekoladę i znowu na dziewczynę Eh... Wybacz mi czekolado... Emma! Chodź tutaj!

Emma przerwała ćwiczenia i podeszła do Toma, od razu zauważyła czekoladki.

Emma: Może ten Thomas nie jest, aż tak bezużyteczny?

Emma: Taaaak?

Tom: Znalazłem czekoladę Pokazał na pudełko Mówię ci o tym, żebyś na mnie nie krzyczała...

Emma: Ale ja bym nigdy nie krzyknęła na ciebie...

<Emma>: Tylko od razu bym udusiła, a dowody zakopała

Emma: Rozumiem, że chcesz się podzielić? Jeśli tak to zjedz 1, skoro je znalazłeś.

<Emma>: Sprawdzi czy te czekoladki są zatrute.

Na końcu polany znajdowały się dwie, identyczne ścieżki. Jedna prowadziła w prawo, a druga w lewo...

Emma od razu widząc ścieżki pobiegła w prawo.

<Emma>: Zawsze mnie uczono, że lewo jest dla lamusów.

Irene nie chcąc biec za Emmą, która wydawała się być do nikogo miło nastawiona pobiegła jak najszybciej w lewo.

Irene : Ster na lewo... Lewo...Lewiutko

Tom spojrzał na dwie ścieżki, widząc, że Emma idzie w prawo, poszedł w lewo

Tom: Może Irenka będzie milsza

Matti: Hej, zaczekajcie na mnie!

Matti w te pędy pobiegł w lewo, za Irene i Tomem

Mała Polana 4:[]

Jest to miejsce, do którego mogą przejść Destiny, Benito, Deepria oraz Kevin.

Kevin właśnie doszedł do polany i wyglądał na bardzo zdziwionego, gdyż jej nie rozpoznawał.

Kevin: Zaraz, coś tu jest nie tak! Nie kojarzę tego lasu.

Chwilę później przybiegła Deepria, która była zdezorientowana widoiem księdza, bo myślała, że został w lesie.

Deepria: No siema... szczęść boże znaczy się. Jestem taka spragniona.

Kobieta potknęła się i jej głowa była przed samym kroczem księdza.

Deepria: Potrzebuję jakiegoś pożywienia, bo umrę!

Wytarła pot z czoła i wstała. Wyciągnęła z piersi żubrówkę.

Deepria: Chce ksiądz? Na rozluźnienie.

Ksiądz Kevin nieco się zaskoczył tą propozycją dziewczyny z różową peruką.

Kevin: Miło z pani strony, jednak nie skorzy... *machnął ręką* A dobra, w końcu to nic wielkiego. A skoro pani proponuje.

Wziął od Deeprii żubrówkę i zaczął pić z gwinta.

Benito postanowił nie czekać już dłużej na towarzyszkę i zdecydował się na przejście do głębi lasu. Ku jego zdziwieniu trafił na jakieś inne miejsce. Bądź co bądź, spotkał już także dwóch innych ludzi.

Benito: Witam serdecznie nowych ludzi. Mógłby mi ktoś powiedzieć, co was tu sprowadza?

Przyjrzał się dokładnie dwójce ludzi. Na pierwszy rzut pomyślał, że to zwykły ksiądz oraz różowowłosa, czarnoskóra dziewczyna. Nie chciał także mówić nic więcej, tylko stanął sobie na uboczu.

Na końcu polany znajdowały się dwie, identyczne ścieżki. Jedna prowadziła w prawo, a druga w lewo...

Kevin: To może... głos z nieba każe mi iść w prawo. Głosu Bożego nie można lekceważyć.

Poszedł w prawo. Deepria długo się nie zastanawiała i widzących ruch towarzysza również postanowiła skręcić w prawą stronę.

Benito wziął palca serdecznego, nakierował w pobliżu swych długich ust, robiąc z nich dzióbek i zaczął dość dynamicznym ruchem poruszać obiema wargami. (nota: absolutnie nie wiem, jak to nazwać po polsku, taki dźwięk po poruszaniu warg tylko "brr-brr-brr-bulb-bulb-bulb"). Po zaprzestaniu zauważył, że księdza i czarnoskórej dziewczyny już nie było.

Benito: Wygląda na to, że trzeba iść dalej. To ruszamy!

Idzie w lewą stronę.

Informacje dla uczestników #1:[]


Zabawa rozpoczyna się w tym momencie. Póki co znajdujecie się w sumie w ośmiu punktach, podzieleni na osiem par. Do środy możecie pisać w nagłówku swojej pary, następnie możecie skorzystać ze ścieżki. Kiedy na nią wejdziecie (razem lub osobno) na priv lub na dedykowanym kanale dostaniecie informację, do którego punktu (nagłówka) możecie się teraz udać. Możecie pisać bezpośrednio w odcinku lub w dedykowanym Wam kanałach na discordzie. W drugim przypadku po napisaniu scenki ktoś z piszących jest zobowiązany przenieść ją do odcinka lub poprosić o to hosta.


Puszcza Cieni - Gra Terenowa[]

Zagubieni ludzie stali na polanach i po pierwszych awanturach zaczęli się zastanawiać jak prysnąć z tego lasu. Niespodziewanie zerwał się porywisty wiatr, który nieźle przewiał nieświadomych niczego uczestników. Ustał jednak tak szybko jak się pojawił, zostawił jednak po sobie jakąś kartki... po jednej na czwórki, które były na polanach. Uczestnicy podnieśli je i dostrzegli na nich wiadomość, która brzmiała.


Musicie wyjść z lasu, a po drodze znaleźć flagę.

Nie zbaczajcie ze ścieżki, szukajcie uważnie. Możecie znaleźć różne, ciekawe rzeczy...

Działajcie sami...


Po przeczytaniu informacji, spojrzeli się po sobie, po czym rozdzielili...

Paśnik dla dzików:[]

Niewielkie, drewniana konstrukcja z drewnianym daszkiem. Z jej boków sterczy siano.

Schodząc z obranej wcześniej ścieżki, Eve znalazła się przy stelażu. Rozejrzała się po okolicy i pierwszym, co jej przyszło na myśl było skonfrontowanie się ze znajdującym się w środku sianem. Póki co, jednak postanowiła jedynie zajrzeć pod konstrukcje i przeczesać teren dłonią.

Gdy to nie dało rezultatów dziewczyna postanowiła powrócić do swych pierowtnych zamierzeń i przeczesać siano rękami. Głęboko wierząc w to, że nie pogorszy to jej stnu skóry czy ubrań, zaczęła po kolei wkładać ręce w odstępy między bielkami, poszukując czegoś, co sianem nie było.

Dziewczyna oddaliła się od budowli, a następnie obeszła ją dookoła, szukając, czy może coś nie postanowiło schować się jednak na dachu.

Kiedy obejście karmnika nie dało rady, Eve ponownie wróciła do przetrząsania siana. Wszystko ładnie, dokładnie, najpierw przekładając część na ziemię, a następnie kolejne kupki przesuwała na powstałe w ten sposób miejsce.

Nagle wśród gąszczu porastającego polanę rozległo się dziwne chrumkanie. Kaszaki zaszeleściły złowieszczo, ale nic się z nich nie wyłoniło.

Eve odwróciła się w kierunku, z którego pochodziły dźwięki, nasłuchując, czy jej nowy towarzysz nadal się znajdował, tam gdzie powinien, czyli z dala od niej.

Natężenie dźwięków się nie zwiększyło, co dla Eve było sygnałem do kontynuowania pracy. Dziewczyna powróciła do przewalania siana.

Większą część siana z powrtoem wrzuciła do paśnika - to ze względów esetycznych, to by utrudnić znalezienie ewentualnej flagi następnej osobie. Jeszcze raz rozejrzała się po okolicy i postanowiła sprawdzić krzaki, omijając miejsce, w którym usłyszała zwierzę.

Bez żadnego uprzedzenia z chaszczy wyskoczyła bestia. Dokładnie rzecz ujmując zaś był to dzik. Był to iście dziki dzik o iście dzikich kłach. Zwierzę rozejrzało się gwałtownie, a dostrzegając dziewczynę rzuciło się za nią w pościg. Eve pozostały dwa wyjścia. Uciekać ścieżką kierującą się w prawo, albo ścieżką kierującą się w lewo. Dziewczyna pobiegła w lewo.

Ika przyszło po Eve zaczęło od tego żeby sprawdzić trawę która była trochę długa wiec Ika podbiegło i zaczęło przeglądać wysoką trawę

Dzik: Kwi, Kwi...

Stwór z bujną szczeciną i iście dzikich kłach pojawił się tuż obok i zachrumkał ostrzegawczo. Spoglądał na uczestnika z dziką furią w oczach.

Ika na początku przestraszyła sie dzika ale potem uznała że musi podbiec do konstrukcji bo tam może być coś co pomogło by uspokoić dzika czy cokolwiek w koncu to paśnik dla dzików wiec szybko podbiegło i zaczęło szukać po szafkach. Znalazł tam woreczek żołędzi i kawał słoniny.

Ika teraz próbowało obmyślić co można zrobić z tym co znalazło

<Ika: okej wiec tak nie znam sie na odstraszaniu dzików ale mam plan żeby go zwabić na kawał słoniny i potem rzucić ją gdzieś daleko w las żeby kupić sobie czas na szukanie>

Ika próbowało z bezpiecznej odległości zwabić dzika swoją słoniną.

Dzik zbliżał się. Spoglądał to na Ikę, to na trzymane przez niego rarytasy...

Ika zaczęło uciekać razem z słoniną przebiegło z 10 metrów postanowiło rzucić słonine jak nadalej dało rade i szybko pobiec w drzewa.

Dzik pobiegł za słoniną i uciekł ze zdobyczą w zębach. Ika mógł wziąć się za szukanie.

<Ika: Jestem ekspert od dzików honis>

Ika wróciło sie do głównej lokacji i postanowiło przeszukać siano najpierw bo to wydawało sie bardziej realne od wysokiej trawy

Ika po pierwszych oględzinach postanowiło zrobić tak wziąć kupke siana w ręce dać na trawe i potem nogą rozdzielać te sianka i może coś sie odkryje wiec tak jak pomyśłało tak zrobiło

<Ika: Mam nadzieje że znajde Renie Sianko>

Ta strategia była dość skuteczna... Albo byłaby gdyby coś w tym sianku było.

Ika po przejściu całego sianka nie znalazło Renii Sianko wiec postanowiło przeszukać wysoką trawe to za to zrobiła tym że wzięła gałąź i jakby miała zbierać słome ruszała w całym obiekcie jeśli coś zatrzymało jej gałąź sprawdzało co to.

W wysokiej trawie nie było nic... Ale może trzeba było jeszcze raz zajrzeć pod paśnik?

Ika zauważając że w tej trawie nic nie ma pozostało pójście koło pasnika i szukanie najpierw przeszukało całe jedzenie potem zeszła na dół położyła sie i wciągnęła pod żeby zobaczyć czy nie ma nic na "podłodze" i potem spróbowało wspiąć sie na dach.

Z dachu udało mu się wypatrzeć dwie ścieżki. Jedna w lewo, druga w prawo...

<Ika: Zgaduje że tu już nic nie ma a ja ide w prawo bo ostatnio poszłam w lewo i nie wiem chce być zróżnicowaną queen>

Ika zeszło z dachu i poszło w strone ścieżki prawej

Wielka Sosna:[]

Na środku rozległej polany rosła wielka, samotna sosna.

Buddy szybko rozejrzał sie po polanie. Chyba był sam. Dzięki bogu. Na samym środku rosło ogromne drzewo. Oczywiście. Tam musi coś być. Na początku zaczał szukać jakich dzupli czy wnyk, a potem spojrzał w górę.

Po tym jak nic nie znalazł, rozejrzał się za krzakami. Zaczął przeszukiwać pobliskie zarośla i wysoką trawę. W duchu liczył, że znajdzie tam coś, gdyż inaczej zostanie ostatnia alternatywa...

Nagle wśród gałęzi Wielkiej Sosny zapanowało tajemnicze poruszenie...

Buddy powoli, bardzo ostrożnie, podszedł do gałęzi.

Tajemnicze stworzenie, jednak chyba uciekło. Buddy ostatni raz sprawdził galezie, by upewnić się czy to wiewiórka czy wiatr. Po czym spoktzał do góry i ocenił odległość na sztyt. Czy jest sens się wspinać? Oby. Sprawdził stabilność galezi i ruszył w gorę. Jeśli tylko poczuje się niepewnie, to zejdzie. Chce sprawdzić korone drzewa.

No dobrze...podjął chyba wystarczajace ryzyko. Szedł z drzewa. Po chwili zastanowienia zaczął przetrzasać niskie gałęzie, licząć, że coś z nich upadnie na ziemie.

Zerwał się chłodny wiatr wzburzając włosy chłopaka. Prądy powietrzne jakby chciały, żeby z powrotem wspiął się pomiędzy gałęzie? Może dla jego dobra? Może tylko żeby go przestraszyć?

Dziwne uczucie go wypełniło. Jakby drzewo go...wolało? To było głupie, ale postawił na istynkt. Na iskrę. Zaczął sie ponownie wpinać, kierująć się przeczuciem. Tym razem chiał dotrzeć tak wysoko jak się mu uda...'

Ze szczytu sosny na twarz chłopaka spadło kilka szyszek.

Coś tam musi być. Coś się rusza. Jeśli to tylko pościg za wiewiorką, to zawsze coś. Ruszył dalej. Im wyżej tym lepiej.

Znienacka gałąź pod nogami chłopaka się ułamała.

Buddy roczpaczliwie spróbował złapać się galezi rękoma, lub szybko znaleść oparcie dla nóg. Modlił się by nie zginąć.

Jeanette spostrzegła sosnę. Ogromne drzewo pełne tajemnic.

Jeanette: Aha, no i co ja mam z tym zrobić?

Próbowała potrząsnąć drzewem, ale że drzewo było zbyt grube, a ona - zbyt słaba, to dawało to mizerny efekt. Zaczęła więc kopać drzewo, łudząc się, że wibracje, w które wprawiła drzewo sprawią, że uzyska z niej cokolwiek. 

<Jeanette: Od tej głupiej choinki nabawię się tylko siniaków i drzazg. Nie polecam.> 

Na dziewczynę spadło sporo igieł. Okazało się, że jednak miała sporo siły, bo wprawiła drzewo w niezłe wibracje. Można nawet było odnieść wrażenie, że coś tam gdzieś na drzewie zastukało...

Jeanette wkurwiła się. Włożony wysiłek na marne. Otrzepała się z igieł i spojrzała w górę.

Jeanette: No lol, nie jestem taka głupia, żeby tam wchodzić.

Zaczęła więc sprawdzać boki drzewa w razie ewentualnych dziur, a potem też korzenie, czy coś się czasem między nimi nie kryje.

Między korzeniami coś się poruszyło. To coś było małe, trochę brązowe... Może czegoś pilnowało?

Jeanette potoczyła wzrokiem za tym czymś.

<Jeanette: Ciągnie swój do swego, heh... ludzie często mówią, że jestem pasożytem, a ja ich nie mam zamiaru z błędu wyprowadzać.>

Jeanette wyciągnęła do tego czegoś rączkę, bo czemu by nie?

To coś okazało się przemiłym zaskrońcem <3 Wąż zasyczał i uciekł spłoszony. Jednak zostawił za sobą coś w norze pod korzeniami. Był to, jak się okazało, haczyk i linka. Wręcz idealna do asekuracji...

Jeanette wkurzona patrzyła, to na sprzęt, to na sosnę. 

Jeanette: Ehh... nie cierpię swojego farta.

Wzięła hak, zawiązała go na końcu liny i po czym wyrzuciła go w górę sosny. O coś zahaczyło, Jeanette napięła linę dla pewności - lina wydawała się przymocowana. Obwiązała się liną.

Jeanette: Chyba mi odbiło, że to serio robię.

No i zaczęła się wspinać po drzewie, raz się żyje.

Wspinała się i wspinała, nie widziała nic, co by zwróciło jej uwagę... Spojrzała w dół - była już dość wysoko, ale no trudno, nie po to się wspięła, żeby niczego nie znaleźć.

Jeanette: Po co ja to robię... Niepotrzebnie się wysilam...

Spoglądała we wszystkie dziuropodobne rzeczy jakie znalazła, zrywała kilka szyszek, które "wyglądały podejrzanie", a włosy w jednym miejscu miała poklejone od żywicy. Nie znalazła nic, ale wspinała się dalej.

Im była wyżej, tym mniej stabilnie się robiło. W końcu natrafiła na dziuplę, która o dziwo wydawała się czymś zaklejona. Jak gdyby błoną z żywicy? To było na serio dziwne...

Jeanette: Fujka... meh. Czego się nie robi dla kasy.

Chciała to dotknąć, ale no nie... nie wiadomo, co to, więc zakryła dłoń rękawem, żeby nie mieć bezpośredniego kontaktu z jakimś paskudztwem. I włożyła ją całą do dziupli. Ciężko stwierdzić czy przebiła błonę czy po prostu jej ręka przez nią przeszła, dziwne uczucie.

Uczucie na pewno było dość dziwne, jednak dziewczynie udało się znaleźć... spore, ozdobne jajko w twardej skorupie. Zdecydowanie, nie było naturalne.

Jeanette: Szkoda, że nie jest złote, już bym nie musiała tu brać udziału...

Stuknęła lekko jajkiem o drzewo, żeby zbić skorupę i zobaczyć, co jest w środku.

Skorupka pękła uwalniając niebieską flagę. Co więcej, z góry Jeanette mogła wypatrzyć rozwidlenie. Jedna ścieżka szła między drzewami w prawo, druga, analogicznie, w lewo. Dziewczyna musiała tylko zejść i wybrać drogę.

Jeanette: No w końcu!

Dziewczyna tak się ucieszyła, że na moment straciła równowagę. Na szczęście lina jej pomogła się nie zabić, ale w dłoni Jeanette została drzazga. Dziewczyna szczęśliwie (i powoli) zeszła na dół. Po czym poszła w lewo.

W stronę sosny szła Portia.

Portia: O, co to za zjebane drzewo?

Podchodzi do niego i patrzy się na nie, a następnie patrzy się na kamerę i zadaje pytanie.

Portia: I co mam teraz zrobić?

Kamerzysta wzruszył ramionami. Dziewczyna mogła albo szukać flagi, licząc, że na miejscu była więcej niż jedna, albo iść dalej...

Portia: Dobra nie będę tu stać jak jakaś głupia pizda.

Portia postanowiła iść dalej. Mogła pójść ścieżką w prawo lub w lewo. Poszła w lewo.

Buddy postanowił wejść na sztyt drzewa. Rozejrzał się po nim, a potem dooloła, po całym lasie. Chiał zobaczyć czy znajdzie wyjście, lub inny ciekawy obiekt z góry.

Chłopak zobaczył dwie wąskie ścieżki odchodzące z polany. Jedna wiodła w lewo, druga w prawo...

Chłopak szedł z drzewa i postanowił udać sie w prawo. Żeby tradycji stała się zadość.

Na kolejnym rozwidleniu postąpił tak samo. Ścieżka, którą wybrał chłopak była bardzo wąska. Im dłużej szedł ścieżką, tym wyraźniej słyszał odgłosy jakiegoś zwierzęcia. Wreszcie ujrzał wielką, przerażającą...świnię. Dokładnie zaś był to świniak. Zwierzę zagradzało przejście.

Buddy podszedł do zwierzaka i dokladnie go obejrzał. Kto wie? Może zwierzak ma coś na sobie?

Świniaka jedynie rozdrażniła obecność chłopaka. Zwierzę kwiknęło przeraźliwie przeganiając chłopaka. Rozszalałe zwierze zmusiło zawodnika do wybrania innej ścieżki.

Po spokojnym spacerze, bo nawet marsz to było za dużo a ona sama nie chciała się przemęczać. Zaczęli się rozglądać otrzepując swoje buty o trawę.

Vicky: Też kurwa nogi stawiasz, że trafiasz w gówno. Na takim odludziu. GDZIE było tylko paru ludzi!

Ricky: Zejdź ze mnie. *mruknął grymasząc lewą stroną ust* Powiedz lepiej co mam robić jak tak bardzo upierałaś się, bym wziął udział.

Vicky: No znaleźć... rzecz!

Ricky: Rly? Bym nie wpadł nigdy.

Vicky:Numer trzeci aktualny? *znów zaciskała pięść*

Ricky: Lepiej się obróć i tam...

Zaczął kierować wzrokiem po polanie. Sama sosna nie wydawała się podejrzana, ale znajdowały się ślady na podeptanej trawie od czyiś śladów.

Ricky: Ktoś tutaj był. Prowadzą tam... *wskazał kierunek* Powinniśmy iść więc szukać po drugiej stronie sosny, między drzewami czy po polanie. Byłoby jednak lepiej gdybyś pamiętała co takiego!

Vicky: Nie ględź tylko ruchy szukać tam!

Skierowali się więc za sosnę przydeptując parę szyszek rozglądając się wkoło. Szukając czegoś co przykułoby ich uwagę. Chłopak robił dobrą minę do złej gry i faktycznie starał się układać, kiedy dziewczyna miała ochotę coś rozwalić byleby nie patrzeć na las robiąc na przekór.

Przeszli na drugą stronę sosny, ale również niczego interesującego nie dostrzegli. Mimo, że nie było tutaj wcześniej wielu ludzi, to wyglądało na to, że wszystko co mogło tutaj zostać znalezione zostało znalezione... może warto skierować się ku następnym ścieżką, które prowadziły w lewo i w prawo... ponownie?

Ricky:Ehh... *westchnął rozczarowany* Gdybyśmy wcześniej przyszli to by coś zostało.

'Wysunął dłoń z ostatnich przeszukiwanych krzaków. Sama Vicky spoglądała na kolejne ścieżki.

Vicky: Dobra twoje farmazony na lewo się nie sprawdziły. Idziemy

Ricky: Będziemy teraz tylko na prawo nie?

Vicky: Widzisz! I kto tutaj zadaje durne pytania.

Zaśmiała się po czym wspólnie skierowali się na prawą stronę. Nie wygrałby i tak dyskusji, a przynajmniej nie będą tracili tu więcej czasu.

Polana porośnięta mchem:[]

Jest to polana. Jest ona porośnięta mchem. Okazjonalnie można napotkać tu też niejakie kamienie, czy inne roślinki.

Dotarła tutaj Annabelinda, której wiedza o wędrowaniu jednak okazała się przeceniona.

Annabelinda: <rozgląda się> No ktoś tu dawno już nie zaglądał, żadna obsługa sanitarna ani to odkleszczanie.

Usiadła zmęczona na skałce. Powaga sytuacji dopiero zaczęła uderzać jej do głowy.

Annabelinda: Nie pasuje mi tu coś.

Nagle znikąd wydobył się wyk wilka, ale prawdopodobnie był to po prostu brzuch Toma po zjedzeniu zbyt obfitej ilości malin. Ale Annabelindę i tak to dosyć przestraszyło.

Annabelinda: Cholera jasna no zgubiłam się!?

Wstała impulsywnie i zaczęła chodzić po okolicy.

Annabelinda: Jakiejś flagi mam szukać, ale co, to chyba czerwonej..? Bo pewnie pomoc mam wezwać nią.

<Annabelinda: Mam bardzo silny, potężny nawet, jeśli nie silny zmysł sprawiedliwości i honorowości. Dlatego sobie postawiłam za taki ponadczasowy cel, że znajdę tą flagę choćby nie wiem co. Z kaguarem mogłabym się bić jakby było trzeba.>

Annabelinda poślizgnęła się na mchu i wyrżnęła o ziemię, dzięki czemu całe jej ubranie zrobiło się zielone.

Dziewczyna przeklnęła coś pod nosem, po czym podniosła się. Usłyszała za sobą jakiś szelest...

Annabelinda: Halo? HALO!? Proszę mi pomóc, bo mnie ktoś w tym lesie przetrzymuje wbrew mojej woli, jakiś chory łebek!

Bez większego namysłu zaczęła pędzić do źródła szelestu licząc na to, że policja zainteresowała się jej losem i wyruszyła na misję poszukiwawczą.

Annabelinda: Ja zeznawać mogę nawet, mam w domu ten, krawat adwokacki bo dostałam od znajomej raz z Nashville!

Zaszeleściło ponownie, tym razem po jej lewej. Krzaczek poruszał się majestatycznie, jakby coś w nim siedziało...

Annabelinda: No proszę się nie wygłupiać, że mnie nie słyszysz to jest poważnej wagi sytuacja-- yyyy, na pewno jeszcze trzy osoby poza mną zostały uprowadzone!

Skierowała swoje kroki do krzaczka.

Annabelinda: Ta policja w tym kraju to żart jakiś.

Poddenerwowana brakiem jakiejkolwiek reakcji postanowiła wleźć do krzaka i zreprymendować nicpońskiego oficjela.

Annabelinda: No słuchaj ty patafianie, jesteś głuchy, nierozumny czy co, yy no słucham co masz mi do powiedzenia.

Rzuciła się ślepo na krzak...

Złapała... trzymała coś w rękach, ale było to dziwnie puszyste. Podniosła się i ujrzała... wiewiórkę. Ta spoglądała na nią, jakby ta przerwała jej w czymś bardzo ważnym...

Annabelinda była zdezorientowana tym co właśnie zaszło. Nagle emocje uderzyły w nią jak tajfun cholesterolu w serce Toma po wycieczce na "jednego cheesburgera" do McDonalda.

Annabelinda: No ja chyba nie wytrzymam zaraz.

Z impetem rzuciła wiewiórką o jakąś wyniszczoną przez erozję skałę, nie do końca będąc świadomą, że to zrobiła. Tak ją poniosły emocje.

Annabelinda: <do kamerzysty> No tak mnie emocje poniosły no! Co to w ogóle za jakieś show popierdzielone, tak was bawi że zejdę z tego świata upokorzona, bru-- brd-- umorusana i wyziębiona? Dumni z siebie jesteście!? Gdzie jest policja w tej chwili? Gdzie jest moja rodzina, moja siostra, moi rodzice? Jestem zakładniczką i to nadają w świat i nadal nikt nie postanowił mnie szukać!

Dziewczyna rozejrzała się, nie zanosiło się na to, by wykminiła tutaj coś więcej. Ujrzała w oddali przed sobą dwie ścieżki... w prawo i w lewo. Którą wybierze?

Annabelinda kierowana przez nerwy zaczęła iść przed siebie, czym okazała się być ścieżka prowadząca w prawo.

Irene szybko znalazła się na polanie pełnej mchu. Widać było tu ślady czyjejś obecności. Kobieta postanowiła rozejrzeć się licząc, że osoba nie znalazła tego, czego szukała.

<Irene: Takie miejsce nie mogło być wybrane bez powodu. Każde miejsce trzeba traktować jakby była w nim flaga.> 

Irene: Gdybym była hostem, gdzie bym ukryła małą flagę ? 

Kobieta zajrzała pod każdy krzaczek i kamyczek.  

Irene: Może jest gdzieś świeżo wykopana hałda ziemi pod którą schowała się taka flaga ? 

<Irene: Mech, mech. Pełno go tu. Od kiedy mech rośnie na ziemi nie drzewach ?Może on jest podklejony? Jak boiska ze sztucznej trawy.>

Niespodziewanie na mech zaczęły wychodzić dżdżownice.

Irene: Witajcie moje małe obślizgłe robaki. Dużo was tu. Podpowiedzcie mi, czy widziałyście może taki duży kawałek materiału ?   

Jak powalona zaczęła mówić do dżdżownic.  

<Irene: Coś czuję, że po tym programie trafię do wariatkowa. Pozostało mi tylko kopać gołymi rękami w ziemi. Dżdżownice mi każą kopać w ziemi...>  

Irene uklękła na ziemi blisko jakiegoś krzaczka. Wyglądał inaczej niż rośliny znajdujące się w okolicy. Mógł być posadzony przez człowieka. Z obrzydzeniem włożyła ręce do ziemi i zaczęła głęboko kopać. Starała się wyczuć coś pod rękoma.

Coś poruszyło się w ziemi pod palcami kobiety. W ziemi wyskoczył kret i ugryzł kobietę. Może był to znak od losu by udała się na rozwidlenia i poszła szukać dalej?

Irene: Cóż za paskudztwo.

Irene wyszła ze swojego dołka. Otrzepała się z ziemi. Już czas na mnie.   

Kobieta poszła drogą prowadzącą w lewo...   

Na polanę dotarł Tom, chłopak rozejrzał się. Z jego miny wyczytać można było wyczytać, że niezbyt mu się ona podoba   

Tom: Brzydka ta polana! Skosić by się to przydało... No dobra, poszukajmy czegoś   

Chłopak zrobił kilka kroków do przodu, nagle poczuł jak coś uderza go w brzuch, była to łopata, na której rączce stanął. Zdziwiony wieśniak podniósł narzędzie i zaczął mu się przygląć   

Tom: Jakim cudem ta stara baba tego nie znalazła? Wzruszył ramionami Stare baby są ślepe. Czas na szukanko!   

Tom chodził po całej polanie i rozkopywał miejsca, w których widoczne były wybrzuszenia w ziemi. Tom podszedł do kolejnego wybrzuszenia

Tom: Nie wiem czego szukam, ale to znajdę! Nawet jeżeli musiałbym zjeść brukselkę i przepłynąć cztery długości na basenie sportowym!

Tom zaczął dalej kopać, wyrwał mech i zaczął rozkopywać wybrzuszenie, kopiąc coraz głębszą dziurę

Tom: Czymkolwiek jesteś! Chodź do tatusia! Przecież cię nie zjem! Chyba...  

Kopał głębiej i głębiej... aż w końcu się dokopał... do nory kreta.

Tom: Dzień dobry panie kreciku! Przepraszam za zniszczenie pana nory, ale jestem w takim dziwnym konkursie i muszę znaleźć jakiś dziwny przedmiot

Kret popatrzył na chłopaka jakby chciał powiedzieć "jakiego?"

Tom: Sam nie wiem, ale nie było tutaj kogoś? Kto coś chował?

Nagle nad głową kreta pojawiła się świecąca żarówka, po czym kret ruchem łapy nakazał Tomowi podążanie za sobą i wszedł w korytarz. Tom bez słowa od razu wczołgał się do dziury i podążał za swoim przewodnikiem

Tom: Dobrze, że zrzuciłem to 50 kilo, inaczej bym nie przeszedł tym korytarzykiem 

Tom czołgał się za kretem, mimo trudności. Korytarze robiły się coraz węższe, jednak on zdecydowanie wydawał się radzić sobie, widać zgubił masy i jest rzeźba :pepelaugh:. Śledził kreta, aż w końcu dotarli do jakiejś większej dziury... prawdopodobnie jego domku.

Tom: Ma pan bardzo ładną chatynkę Panie Kreciku, ale nie chcę jej zniszczyć... Chcę znaleźć to czego szukam!

Pan Krecik podszedł do małej drewnianej szafeczki z szufladami i wyciągnął z niej drewniane pudełko, które wręczył chłopakowi

Tom: Co to?

Pan Krecik łapkami pokazał aby Tom otworzył pudełeczko. Chłopak w czerwonej koszuli od razu posłuchał zwierzaka

W pudełku znajdowała się... flaga! Był tylko jeden problem... była biała, czyli nie taka jakiej szukał. Spojrzał się na krecika, który tylko wzruszył ramionami.

Tom: A jakieś inne dziwne przedmioty? Z tego co pamiętam osoby, które nadzorują grę to charakterystycznie wyglądający blondyni, taka ładna dziewczyna i chłopak wyglądający jak humanizacja Golden Freddy'ego z FNAF'a

Krecik się na chwilę zawiesił, wyraźnie nad czymś myślał, po chwili nad jego głową pojawiła się kolejna żaróweczka. Zwierzak ją złapał i wsadził do szufladki z napisem "Żarówki" Po czym pokazał Tomowi fioletowe, drewniane, kwadratowe drzwiczki na suficie.

Oboje wynurzyli się z dziury w Ziemi, po czym Pan Krecik pokazał Tomowi duże drzewo z dziuplą

Tom: Gwarantuje pan, że to to?

Krecik wzruszył ramionami

Tom: Eh... No dobrze, dziękuję za pomoc Wychodzi z dziupli i idzie w stronę drzewa Do widzenia Panie Kreciku! Pomachał kretowi, który odpowiedział tym samym

Tom po chwili dotarł na skraj polany, gdzie stało wskazane drzewo, jego dziupla była niewiele wyżej od twarzy chłopaka

Tom: Dobra, zobaczmy

Wsadził rękę do dziury i zaczął czegoś szukać, po chwili w zasięgu jego ręki znalazł się przedmiot, który postanowił wyciągnąć

Był to... orzeszek. Chłopak wziął go do ręki i obejrzał... po chwili usłyszał, jak coś szybko biegnie w jego kierunku... wiewiórka. Podbiegła i stanęła przed chłopakiem, wpatrując się swoimi oczkami w kierunku orzeszka.

Tom: Chcesz orzeszka?

Wiewiórka przytaknęła

Tom: A wiesz gdzie prowadzący schowali flagę?

Wiewiórka przytaknęła

Tom: I to jest dobra flaga?

Wiewiórka: Tak k**wa chodź za mną, a nie ględzisz jak stara baba

Zaskoczony Tom zaczął iść za wiewiórką, która zaczęła kicać w stronę głazu

Wiewiórka: Za flagę chcę orzeszka!

Tom: Jeżeli pod kamieniem faktycznie jest to, czego szukam!

Wiewiórka: To podnieś

Tom schował orzeszka do kieszeni spodni i dokładnie zasunął

Wiewiórka: Spoko, jestem uczciwy! Pracuję w sądzie!

Tom zaczął podnosić głaz, nie było to łatwe bo był większy od niego. Głaz jednak powoli odrywał się od ziemii

Wiewiórka: Dawaj! Uda ci się! Wierze w ciebie!

Tomowi udało się podnieść głaz na wysokość 20 centymetrów i przesunąć go w bok, bo czym puścił go na ziemię. Chłopak po chwili zobaczył na miejsce, które wcześniej znajdowało się pod głazem

Nie było tam flagi..., ale był namalowana strzałka, pokazująca na drzewo obok.

Chłopak spojrzał na wiewiórkę

Wiewiórka: No co? Myślałeś, że Roma, Bill i ta co robi fisting pluszakom zrobią to wyzwanie łatwym?

Tom: Zobaczmy co z tym drzewem

Chłopak podszedł do drzewa, to akurat nie miało dziupli

Tom: Nie ma dziupli!

Wiewiórka: Patrz na dół jełopie!

Tom spojrzał na korzenie drzewa, które odstawały nieco nad ziemię, między nimi coś było

Tom: Oby to było to! Przykucnął i wyciągnął przedmiot z pomiędzy korzeni. Było to szaro-brązowe pudełko po butach Błagam! Niech to będzie to! Otworzył pudełko...

...Pudełko, które w środku skrywało... Żółtą flagę! Gratulacje! Chłopak oddał wiewiórce orzeszka, a przed sobą zobaczył dwie ścieżki... gdzie pójdzie? Prawo czy lewo?

Tom: Dzięki za pomoc

Wiewiórka: Przyjemność po mojej stronie, gdzie zamierzasz pójść?

Tom pociągnął nosem, coś wyczuł

Tom: Piernik? Czuję piernika! Od prawej strony! Może prowadzący upiekli piernika dla wygranych! Idę tam! Do widzenia!

Wiewiórka: Do widzenia!

Tom pobiegł w prawo

Kenny znowu się zgubił po drodze, ale w końcu trafił na polane porośniętą mchem. Wiedział, że ma szukać jakiejś flagi, więc zaczął zaglądać pod wszystkie kamienie, nawet te małe, bo w sumie to nie wiadomo jak duża ta flaga będzie.

Chociaż pod większością kamieni nie znalazł nic, to pod jednym z większych kamieni okazał się znajdować nożyk - potencjalnie użyteczny przedmiot.

Kenny: Hm...

Wziął nożyk z nadzieją, że będzie mógł go zatrzymać po programie, a tymczasem z nudów zaczął wymachiwać nożykiem dookoła rozcinając przy tym napotykane roślinki.

Ostrze radziło sobie z roślinnością całkiem przyzwoicie, co za tym idzie chłopak prędko utorował sobie drogę przez polanę. Zauważył jednak po drodze ślady działalności innych; ewidentnie nie był tu pierwszą osobą. Miał do podjęcia decyzję; poszukać dokładnie, by sprawdzić czy ktoś czegoś nie przeoczył lub iść na pobliski rozstaj dróg, gdzie ścieżki odbiegały w prawo i w lewo...

Nie ma co się śpieszyć w życiu, więc Kenny postanowił przeszukać przeszukane już miejsce, bo może ktoś był ślepy i coś przeoczył. Kierował się w miejsca, gdzie nie widział za bardzo śladów działalności innych osób.

Na pełnej mchu polanie było sporo nienaruszonego mchu. W jednym miejscu ta jakże pierwotna roślinność formowała wybrzuszenie, pod którym zaś znajdowała się podejrzanie wyglądająca norka...

Kenny położył się na brzuchu i przyjrzał ukrytemu pod mchem zwierzęciu. Potem złapał norkę w ręce i zaczął się z nią bawić.

Kenny: Wiesz może, czy są tu jakieś ukryte skarby?

Zwierze wydawało się zadowolone z poświęconej mu uwagi. Spojrzało ciekawie na chłopaka, przekrzywiło łebek. Teoretycznie nie mogło go zrozumieć, ale kto wie... Tak czy inaczej norka pobiegła w stronę krańca polany, gdzie znajdowały się dwie ścieżki. Łasica nie uciekła, czekała na blondyna.

Kenny pobiegł za norką.

Kenny: Twierdzisz, że mam iść dalej?

Wskazał na pobliskie ścieżki, przy których zatrzymało się zwierzę. Norka nie odpowiedziała, więc chłopak wzruszył ramionami i poszedł ścieżką numer dwa.

...

Surfer pędził przed siebie chcąc dogonić swoich przyjaciół. Ci jednak zniknęli za horyzontem, a chłopak stracił siły

Matti: Nie *oddycha kładąc ręce na kolanach* nie mogę więcej

Zatrzymał się. Zaczął się rozglądać we wszystkie strony i próbował zawołać swoich przyjaciół.

Matti: Irene! Tom! *zbliżył dłonie do ust, dla lepszego efektu dźwięku* Hop hop!

Nikt jednak nie odpowiadał, a jedyne co dało się usłyszeć do echo chłopaka

Matti: Kurka wodna. Głowę bym dał, że biegli w tą stronę. Pewnie musiałem gdzieś źle skręcić.

Oprócz mchu, paru roślin, czy kamieni dało się odczuć delikatny wiatr, który uderzał w chłopaka.

Matti: Poszwendam się tu trochę.

<Matti: Może nie jestem zbyt bystry i w ogóle, ale życie nauczyło mnie jednego. W życiu jak na wodzie, Pędź zawsze z wiatrem.>

I jak chłopaka życie nauczyło, tak szedł przez polanę zgodnie z kierunkiem wiatru.

Na polanie dało się zobaczyć ślady bytności poprzednich zawodników, ale żadnych ciekawych przedmiotów, ani śladów które podpowiedziałyby mu, którą z dwóch wychodzących z polany ścieżek wybrać. Jak wcześniej, jedna ze ścieżek prowadziła w prawo, a druga w lewo.

Matti: No to są chyba jakieś jaja z tymi ścieżkami.

Polizał palec wskazujący i wystawił go ku górze

Matti: Wietrze, nie zawiedź mnie.

Pobiegł w prawą stronę.

Kretowisko:[]

Łąka pełna kopczyków gleby wzniesionych przez małe ssaczki, potocznie zwane kretami. Po chwili chodzenia, blondynka dotarła właśnie tutaj.

<Emma>: I can deal with this shiet.

Dziewczyna rozejrzała się wokół. Nie było tutaj nic oprócz dziur w ziemii, więc jeśli cokolwiek tutaj jest, musi się to znajdować pod ziemią.

Emma: Zabawa w psa. Yay.

Dziewczyna od razu zaczęła kopać. Robiła to z ogromną prędkością i determinacją, jednocześnie była bardzo czujna, w razi gdyby znalazł się tam jakiś kret. Bądź banda kretów.

Po kilku minutach kopania, Emma miała pod sobą, głęboką i grubą dziurę, jednak nic nie znalazła

Emma: Ku*wa!

Wtedy przed Emmą pojawiła się "Abigail" ubrana w bardzo elegancki strój, wraz z okularami i tablicą

Emma: Ja... Wiesz co? Ty dajesz mi jakieś rady, weź mi pomóż, nawet jeśli jesteś wytworem mojej wyobraźni.

Abigail: Z przyjemnością! ^^

Abigail wskazała na tablicę, na której pojawił się rysunek dziury, z której wychodził kret.

Abigail: A, więc jest tu wiele dziur wykopanych przez kretów... I pewnie, któreś z nich jest flaga czy coś. To tyle <3

Emma: ...Bruh.

Abigail: O! I jeszcze pewnie są tam małe, słodkie krety! ...Które cię pewnie pogryzą i zaatakują, jeśli się zbliżysz.

Emma: Domyśliłam się.

Abigail: Wszystko co ja ci mówię, to twój mózg, więc nawet to teraz, to ty sobie mówisz.

Emma: Dobra, weź już idź.

Abigail pomachała, po czym wraz z tablicą zniknęła, a Emma pokolei zaczęła wsadzać rękę do kolejnych dziurek.

W jednej z dziurek poczuła coś, bardzo charakterystycznego w dłoni... czyżby to było to... może... coś ją drapnęło, a ta szybko wyciągnęła rękę.


Emma: Nie jestem pewna czy to był kret...

Dziewczyna szybko zaczęła rozkopywać zarówno tą jak i pobliskie dziury, by zobaczyć czy to na pewno było zwierzę. Poza tym, nawet jeśli to było zwierzę, to nie ma pewności, że nie zabrało flagi.

Emma: Kurczę...

Dziewczyna rozejrzała się wokół i zobaczyła kilka drzew.

Emma: Hmmm...

Dziewczyna szybko pobiegła i wyrwała jedną, całkiem długą gałąź z drzewa. Po chwili zaczęła ją wbijać głęboko w ziemie, ale całkiem powoli by jeszcze nie zabić jakiegoś kreta. PETA by jej nigdy za coś takiego nie wybaczyło. Dziewczyna przede wszystkim celowała w wykopane już kretowiska, ale nie tylko

Niestety dla blondyny, wbijanie tego powoli w ziemię nie zbyt się na razie spisywało, więc przyśpieszyła z tym.

Emma: Sorry byczes, but life is brutal and full of zasadzkas.

Dziewczyna kilka razy, trafiała w coś twardego, ale przeważnie były to kamienie.

Emma: No ja pierd*lę!

Emma zaczęła biegać po całym kretowisku i wbijać patyk we wszystkie dziury jakie tam były, a nawet w miejsca, których nie było dziur, tak dla pewności, że te dziury nie są tylko przykrywką.

Po którymś razie patyk się złamał, a dziewczyna została z niczym...

Emma: Głupi badziew.

Dziewczyna wyrzuciła kij za siebie, ale ten problem, nie był zbyt problemowy., W końcu w okolicy jest dużo innych drzew z długimi gałęziami.

Blondynka szybko pobiegła do jednego z drzew i wyrwała inny patyk, ale wtedy ją olśniło. Za kilkoma najbliższymi drzewami i krzakami także jest kilka kretowisk, co je technicznie zalicza do miejsca, w którym może być ukryta flaga.

Emma: A to spytne bycze...

Dziewczyna od razu wzięła się za poszukiwanie przy drzewach, za drzewami, w krzakach. Ba! Nawet w dziuplach patrzyła! Znalazła jednak tylko ptaszka, który ja zaatakował :c

Emma: Co za tępa szmata!

Wkurzona dziewczyna jeszcze bardziej, chciała mieć to już za sobą. Zaczęła ona i tu wbijać swój nowy, dłuższy kij w kretowiska oraz w ziemię, dla pewności, że nic tu nie ma.

Efekt... taki sami jak poprzednio. Usłyszała za plecami jakiś szelest, odwróciła się i zobaczyła dwie ścieżki, w prawo i w lewo. Którą wybierze?


Dziewczyna poszła w prawo.

Benito oddał się w lewą stronę. Jak powiedział, tak zrobił. Ku jego zdziwieniu, zauważył jakąś kupkę na zboczu polany zrobioną bodajże z piasku. Kiedy zerknął na norę, nadal pomyślał, co ma zrobić.

Benito: A może jakaś wskazówka?

Usiadł na trawie i przypatrzył się dokładnie domkowi kretowatych.

Benito: Rozumiem, że mam czekać na jakiegoś zjebanego ślepaka, co mi wręczy wskazówkę albo będzie piszczeć?

Zaśmiał się pod nosem.

Benito: Umiem wydawać lepsze dźwięki niż ten kret.

Jeszcze raz dokładnie przyjrzał się norze, tym razem wystawił dwa siekacze do góry.

Benito: Cokolwiek tu jest, niech lepiej ze mną nie igra.

Nasłuchiwał dźwięków przyrody. Było tak cicho, że koncert ptaków dało się słyszeć z daleka.

Benito: Dobra, chuj. Nikogo tu nie ma.

Jebnął z całej siły butem w kretowisko, aby się dostać.

Benito: Fajnie szanuję te buty... Ach, no kurwa. Mam nadzieję, że nikt tego nie słyszy. ._.

Od razu otrzepał piach czy inny materiał budowlany ze swoich trampek oraz rękoma zaczął rozwalać kretowisko. Po wydrążeniu dziury dalej się zastanawiał, co począć.

<Benito: Ostrzegam, że niełatwo można mnie zdenerwować. Jestem stoicą świętego spokoju, ale jak ja widzę taki kopiec kreta i kompletnie nie wiem, o co chodzi, to czy ja mam się domyślać każdego możliwego scenariusza?>

Benito zrezygnował z kopania i przeszedl się po polanie. Zauważył dużo więcej kopców w oddali stu metrów.

Benito: Co dalej?

<Benito: Sprawa wygląda tak. Absolutnie nie wiem, co się tutaj dzieje, na początku była jakaś inna laska, której imienia nie znam, potem idąc przez polanę poznałem kolejne nieznane mi z imienia osoby. Jeden wyglądał jak ksiądz, a druga wygląda mi na wielką fankę hip-hopu. A teraz doszedłem do polany, gdzie widzę z dwadzieścia wydrążonych dziur. A może one są jakoś ponumerowane? Nikt nie wie, co czeka przyszłość w takim razie... *westchnął* Uhh...>

Chłopak w pewnym momencie usłyszał za sobą jakby tupanie łapek. Odwrócił się momentalnie i zauważył, jak jeden kret wskoczył szybko do swojej dziupli.

Benito: Bez okularów no to tak średnio widzę, identycznie jak kret.

Postanowił rozejrzeć się dokładnie po wszystkich dziuplach.

Benito: Aż tak tępy być nie mogę. Jeśli wykopałem jedną dziurę, muszę po prostu zobaczyć, która z nich jeszcze została wykopana.

Rozpoczął obchód, podczas którego zerkał w każdą możliwą dziurkę.

Benito: Ostatni raz mówię do siebie. Ta dziurka pusta, tamta jakaś absolutnie brzydka. A oprócz kreta to może jeszcze coś tam znajdę?

Postanowił, że usiądzie koło dziurki i popatrzy na nią.

<Benito: Przychodzi czas obiadku. Zamówiłbym chętnie sobie tequilę oraz spaghetti, ale przypomniałem sobie o chęci uczestniczenia w jakiejś nowej przygodzie. Tak właśnie zrobię.>

Dalej swoimi czarnymi łapkami odkrywał kolejne zakątki, niszcząc w ten sposób kretowisko. Rachuba czasu nie wchodzi w grę, dlatego po kolei badał, jak bardzo zmieści się w dziurze wykopanej przez samego siebie. Zważając na to, że jest wysoki oraz jego dolne partie ciała trochę mają, mógłby wykopać dla siebie od razu nawet i cmentarz. Kiedy już wykopał odpowiednią dziurkę, dostrzegł zwierzę, które przedtem tupało nóżkami.

Benito: Spokojnie, tutaj zwykły ludek San Benito, dumny człowiek urodzony w Vega Baja, kochający swą ojczyznę i jednocześnie tam nadal mieszka. Spokojnie, nie należę do żadnej organizacji PETA, ale trafiłem tu przez przypadek. Wiem, że kompletnie mi nic nie odpowiesz, ale... gdybyś zrozumiał moją mowę, powiedz, od jakiego czasu przebywasz na tej polanie? Co się tu dzieje? I sorka za zniszczenie domu. Zrobię go, jak tylko zbadam pewną ważną misję. Przybywam w pokoju *szeptem* i dla reality show, bo chcę być gwiazdą *koniec szeptu*, ale możemy się jakoś dogadać, ha ha.

Krecik spojrzał zdziwiony na Benito. Wyskoczył z wykopanej przez niego dziury i jakby pretensjonalnie wskazał mu ręką, by ten się wynosił. Chłopak był zdziwiony i nawet nie zdążył zareagować, bo zwierze zniknęło. Spojrzał w kierunku wcześniej przez kreta wskazanego i ujrzał dwie ścieżki, w prawo jedna a druga w lewo. Gdzie powinien się udać...?

Benito: Buh! Czy ten kret wskazywał mi drogę w lewo, abym poszedł za nim?

Spoglądał na ciemniejsze zakątki zaraz za nim.

Benito: Nie ufam skurwielowi, chociaż wskazał mój ulubiony kierunek. Tym bardziej tam nie przejdę.

Dalej patrzył na stronę przed siebie, oznaczałaby ona lewą ścieżkę, zaraz za kretem.

Benito: Mógłby jeszcze napuścić na mnie inwazję ślepych kretów, a króliczki nie przepadają za małymi ciemnymi stworzeniami. Zwłaszcza taki króliczek jak ja. Kic, kic!

Kica w prawą stronę. Po paru krokach spogląda na rozwidlenie dróg. Są one od sasa do lasa. Czyżby znowu poszedł w prawo, wybrałby pierwotną stronę kreta czy szedłby prosto?

Benito: Grałem w taką fajną grę. Heroesy się nazywa. Tylko nie wiem czy Might or Magic tym razem. Chuj, lecimy w lewo, bo tam kretów nie spotkam.

Zdecydował, że wybierze tym razem lewy kierunek.

Wrzosowisko:[]

Dosyć szeroki obszar w całości porośnięty przez charakterystyczne krzewinki.

Ksiądz Kevin kierując się prawą stroną doszedł do wrzosowiska, dość barwnego zresztą.

Kevin: Noo, po prostu serce rośnie! Oj, chyba ministranci mnie wyrzucili dalej niż sądziłem...

Zaczął grzebać w swojej sutannie i ku jego zdziwienia... Jednak wyciągnął kropidło.

Kevin: Kurczę! Przecież ja je ciągle miałem w sutannie, a nie w teczce! <3 ^^ Dobra, teraz trzeba tu coś znaleźć, jak trzeba.

Oddzielił od siebie krzewinki o kolorach karmazynowych i ametystowych.

Kevin: Karmazynowe i ametystowe - świat jest taki pełny barw ^^

Po oddzieleniu dwóch różniących się kolorami krzewików dostrzegł jakąś dziurę w ziemi gdzie znajdowała się pewna rolka papieru. Kevin ją wyciągnął z dziury, rozwiną i zaczął czytać.

Napis na kartce był bardzo słabo widoczny. Były jednak na nim dwie strzałki, które w tamtej chwili wskazywały na dwa przeciwległe krańce wrzosowiska. Teraz pytanie, na którą pójdzie ksiądz...

Kevin: Którą by tu pójść... Może pójdę tą wzdłuż, której są porośnięte krzewiki moich bardziej ulubionych kolorów, więc...

Ksiądz zaczął wyliczać, zaczął od pierwszego krańca...

Kevin: Modry, antracytowy, sjena palona, szafranowy, cynobrowy... Nie, nie moje kolory.

Popatrzył wzdłuż drugiego krańca...

Kevin: Karmazynowy, ametystowy, magenta, pistacjowy, chabrowy, oranż, malachitowy... Te natomiast są dużo bardziej w moim guście. Nie ma wątpliwości, więc w stronę którego krańca pójdę ^^

Ksiądz poszedł w tą stronę, gdzie krzewiki miały barwy, za którymi nie przepadał.

Kevin: Nie jestem głupi, wiem, że teoretycznie "najpiękniejsza" dla naszych wizji droga prowadzi do zguby! Tego nas uczyli na lekcjach psychologii w Seminarium. Swoją drogą pozdrawiam mojego nauczyciela psychologii i przy okazji moją prywatną panią psycholog - trzymaj się w tej Europie! ^^

Ksiądz Kevin poszedł w kierunku tego krańca... Minął modre krzewiki.

Kevin: Modre, modry to był kolor oczu takiej pewniej dziewczyny z mojej klasy w liceum. Brr, ale ona była bezczelna i taka prostacka.

Ksiądz minął antracytowe krzewiki.

Kevin: O ile na ogół lubię ciemne barwy, tak ten mnie ogólnie odpycha... Nie wiem, przypomina mi może styl ubierania mojego znajomego, co źle skończył...? :/

Kevin minął krzewinki o kolorze sjenny palonej.

Kevin: Mdli mnie trochę ten odcień. Miałem przez jakiś czas taki kolor sufitu w swoim pokoju, gdy byłem dzieckiem. Jakoś zbrzydł mi.

Ksiądz Kevin minął szafranowe krzewiki.

Kevin: Nie lubię dań z szafranem - miałem okazję próbować. To też do samego koloru mam swoje uprzedzenia...

Ksiądz minął ostatnie krzewiki, koloru cynobrowego.

Kevin: Kiedyś miałem takie przezwisko w szkole - Zgniotek cynobrowy - a osoby, które mnie tak nazywały nie miały nawet świadomości co ta nazwa oznacza i że jest to taki gatunek chrząszcza. Efektywnie wtedy mi obrzydzili ten kolor. A pamiętam, miałem takie ładne majtki tego koloru z konikami o kolorze lapis-lazuli. Czasy...

Kevin w końcu opuścił strefę krzewików i zobaczył... Ścieżkę idącą w prawo i ścieżkę idącą w lewo.

Kevin: Hmm, idę chyba znowu w prawo...

Zaczął się przysłuchiwać jakimś dźwiękom z prawej strony...

Kevin: To brzmi tak jakby... No przecież! To melodia, którą najlepiej wykonuje nasz stary, dobry organista Miloslav <<<<<<<3 Madonno, Czarna Madonno, Jak dobrze Twym dzieckiem być! *śpiewa sobie bez krępacji* Ogólnie nie przepadałem, ale jak on to wygrywał na organach - Serducho rosło!

Poszedł ostatecznie w lewą stronę - znowu nie dając się zwieść pokusom. Po odejściu Kevina na misjsce wbiła niczym diva Deepria, której raczej nigdzie się nie śpieszyło.

<Deepria: Moja strategia na to zadanie jest prosta. Mianowicie zamierzam innym pozwolić robić brudną robotę i ich obserwować, żeby wyłapać tę flagę. To tak samo jak moja kumpela napisała mi słowa do mojego hitu "Światem rządzą panie (Mamy zrytą banię)", a ja dopisałam jedno słowo, żeby uwzględnili mnie w autorach tekstu... Kurwa, znowu powiedziałam za dużo. Mogłam nie pić tej Żubrówki. Ale inne teksty napisałam już CAŁKOWICIE sama! No może poza "Dochodzę (Do siebie)", "Tom i Jerry XXX", "Kukumba", "Suki lecą na Suzuki", "Krwawe gody"........ two hours later....... "Czarny piątek", "Złodziej serc", "Papuga", "Nanana Banana", "Tropicielka", "Wirujący seks"...........>

Deepria usiadła sobie na pieniek i wyciągnęła swój notes.' '

Deepria: Nie no, przydałoby się w końcu coś napisać... Hity same się nie zrobią.

Udawała, że myśli, a po chwili pomachała kilka razy długopisem, żeby było, że niby coś tam pisze. Po chwili przypomniała sobie o zadaniu, a to za sprawą... zapachu wody święconej.

Deepria: No i gotowe... Ej, czekajcie, bo ja miałam zrobić jakieś zadanie chyba. Czuję wodę święconą, ten ksiądz musi być gdzieś w pobliżu.

Dziewczyna wstała i zaczęła iść dalej w stronę tajemniczego zapachu.

<Deepria: Mój plan na grę dziś to znaleźć tego księdza. Może da mi flagę, w końcu to ksiądz! Ale ja też jestem religijna i moglibyśmy po prostu się nią podzielić. Poza tym na pewno słyszał moje hity niejeden raz w radiu i jest ich fanem.>

By uprzyjemnić sobie wędrówkę, Dee zaczęła rapować. Dziewczyna jednak miała pecha - na jej drodze stanął skuns, który chyba nie był fanem jej nawijki - wydał z siebie nieprzyjemną wydzielinę, a dziewczyna straciła trop. Złapała się za nos i odgoniła zwierzę. Po chwili powiedziała coś, za co będzie ścigana przez PETA.

Deepria: Co jest nie tak z tymi zwierzętami jebanymi?! Najpjerw jakiś ptak, teraz skunks. Chcą zniszczyć mi grę! Wiecie co? Myślałam nad przejściem na wegetarianizm, ale teraz to chętnie zjadłabym sobie jakieś mięso.

Nagle dziewczyna w coś wdepnęła. Tym czymś okazało się być...Kartką, którą wcześniej zostawił Kevin. Wskazywała ona dwa kierunki... Raczej robiły to strzałki na niej, ale nieważne. Tak czy inaczej kartka podpowiadała by pójść albo na prawy skraj wrzosowiska albo na lewy.

Deepria: Meh...

Dziewczyna zignorowała polecenia z kartki i poszła na wprost.

Deepria: Nikt nie musi mi pomagać, co ja, niedorajda jakaś? Sama obiorę swój własny kierunek! Początki mojej kariery składały się z wielu wyrzeczeń i poświęceń, więc zdaję sobie sprawę, że tutaj może być podobnie.

Dziewczyna po chwili jednak się cofnęła i poszła na prawy skraj.

Deepria: Nie no, tak będzie bezpiecznej. Muszę się w końcu stąd wydlstać bo umrę.

Dramatyczna muzyczka. Na prawym skraju kobieta znalazła...

...znalazła... drzewo, jedyne albo największe w okolicy.

Dziewczyna zaczęła je przeszukiwać i... chować do kieszeni.

Deepria: Przepiękne są te wrzosy naprawdę... Może zainspirują mnie do napisania kolejnej piosenki?

Po chwili zorientowała się, że wyglądają inaczej od tych wcześniejszych

Deepria: Hej, a może to gdzieś tutaj schowana jest flaga??

Zaczęła wyjmować wrzosy z kieszeni i dokładnie przeszukiwać. Zawiązała swoją perukę w koka, żeby wygodniej jej się pracowało. W jednej z roślin znalazła... Znalazła małe, blaszane wiaderko ukryte pod pędami. Z tego miejsca zobaczyła też kolejną, nietypową kępę. Dziewczyna była już zmęczona.

Deepria: To jest bardziej męczące niż moje koncerty! Na których nie gram z playbacku wbrew pomówieniom!

Wzięła wiaderko i pokazała jego zawartość, albo raczej jej brak, prosto do kamery.

Deepria: No i co ja mam z tym niby zrobić?!

Wzięła wiaderko w razie czego i poszła na kolejną kępę.

Deepria: To wiaderko może mi się do czegoś przydać... Nie wiem do czego, ale pewnie nie stało tu bez powodu. Ewentualnie stworzę nowe trendy i będzie mi ono służyło jako moja torebka, skoro zgubiłam plecak. Teraz nie będę musiała chować wszystkiego w biust.

Zaczęła nieśpiesznie przeszukiwać kolejne wrzosy, coraz bardziej podirytowana.

Deepria: Nie no, to jest na nic... Jak ja niby mam to wszystko przejrzeć? Nie ma tu żadnej flagi, wszystko co widzę to jakieś zajebane wrzosy, no i to wiaderko.

Dziewczyna włączyła swój beast mode i zaczęła biec po wrzosowisku.

Deepria: Zaraz, a może to blaszane wiaderko to część mojej zagadki? Okej, Blaszany człowiek. To musi być jakieś nawiązanie.

Raperka ładnie ułożyła wiaderko na ziemi, posypała je piachem oraz brokatem, który wytrzasnęła nie wiadomo skąd, usiadła, zamknęła oczy i zaczęła coś do siebie mówić pod nosem, co przypominało modlitwę, tyle że po jakimś dziwnym, nieznanym języku, który przypominał simlish. Po wykonaniu tej czynności otworzyła oczy przed którymi zobaczyła... Dwie dziury. Jedna była dziurą w pełnym tego słowa znaczeniu, a na jej dole, dość głęboko w ziemi, znajdowało się jakieś zawiniątko. Druga dziura zaś była bardziej czymś w rodzaju kałuży - malutkiego oczka wodnego. Na jego powierzchni dryfowało kilka kawałków wrzosu. Deepria długo się nie zastanawiając postanowiła wyeksplorować dziurę pierwszą. Nie wiedziała jednak, jak się do tego zabrać.

Deepria: Oni chcą, żebym ja sobie nogę złamała czy jaki kurwa chuj?

Westchnęła. Dziura była zbyt głęboka, żeby ot tak sobie do niej skoczyć. Nagle przyleciał ptak, Alan, który wcześniej ukradł Dee plecak.

Deepria: Hej ty, latawica, chodź tu, bo nagram na ciebie dissa!

Ptak zaatakował dziewczynę i wplątał jej się w perukę. Ta zaczęła krzyczeć.

Deepria: Nie no, kolejna peruka do wyjebania...

Ściągnęła perukę wraz z ptakiem wtarganym w nią i rzuciła prosto w dziurę, a sama zmieniła sobie perukę.

<Deepria: Ja mogłam umrzeć!

Zainspirowało to dziewczynę do napisania kolejnej zwrotki swojej piosenki, już wyciągnęła notes, kiedy nagle ptak przyfrunął do niej z zawiniątkiem, które z pogardą od niego zabrała. Ptak odfrunął śmiejąc się, jak się okazało, nie bez powodu - narobił na zawiniątko. Wyraźnie zdegustowana Dee zaczęła pocierać oczami, aż poleciały jej łzy, które pokryły zawiniątko, dzięki czemu kupa się rozmazała. Dziewczyna wzięła li#cia, otarła ją i otworzyła zawiniątko, a w nim znajdowała się... żółta flaga! Dziewczyna wzięła ją i wyjebała z wrzosowiska tak szybko, jak to możliwe. Pobiegła w lewą stronę.

Wielki dół:[]

Jest to po prostu wielki dół. Ni to bagno, ni las, ni nosorożec.

Do lokacji wbiegła Eve, ledwo zatrzymując się przed dołem. Upewniając się, że nic ją nie goni, postanowiła zejść na dół. Dziewczyna zaczęła chodzić po dole, obserwując... dół. Po prostu rozglądała się po tej niezwykle inspirującej okolicy.

Ni stąd ni zowąd do dołu podejrzanie sturlało się kilka kamieni.

Eve spojrzała się w stronę źródła kilku kamieni, by następnie wspiąć się z powrotem na górę i podejść do tego miejsca.

Dziewczyna zaczęła grzebać w kamieniach, a jeśli takowych nie było, to po prostu w jakiejś luźniejszej ziemi.

Z pomiędzy drzew bez uprzedzenia wyleciały spłoszone ptaki. Z owego gąszczu zaś wiało dziwnym chłodem.

Po przeżyciu spotkania z dzikim świniakiem, Eve strwierdziła, że kolejne spotkanie z czymś nieznanym również pójdzie bez szwanku. Nie widząc nic ciekawszego do przeszukania, podeszła w stronę niestety-nie-afrykańskich gąszczy.

Tajemnicze gąszcze jednak zmiażdżyło drzewo. Roślina przewaliła się bez widocznej przyczyny. Na leżącym pniu zaś przyleciał i usiał wróbelek i spoglądał zaciekawiony na dziewczynę.

Eve: Cześć ptaszku, widziałeś tu może coś ciekawego? Jakąś flagę? *zwróciła się do zwierzatka*

Ptaszek zaświergotał radośnie przeskakując z nogi na nogę, jakby w ogóle nie bał się Eve.

Zdziwiona, podeszła bliżej zwierzątka i wyciągnęła w jego stronę dłoń. Zwierzęta, które nie bały się ludzi były zazwyczaj albo oswojone, albo wściekłe. Eve nie zaobserwowała jeszcze wróbla w żadnym wydaniu, więc postanowiła zaryzykować.

Wróbelek rzucił badawcze spojrzenie dziewczynie i obejrzał jej wyciągniętą rękę i ją ugryzł. Palec dziewczyny utkwił w dziobie ptaszka. Zwierzątko zaś dalej zaciekawione obserwowało twarz dziewczyny.

Eve: Ałć *jęknęła i zabrała rękę* Nie masz nic ciekawszego do pokazania?

Wróbelek nie odpowiedział, więc dziewczyna zaczęła obchodzić dziurę i przyglądać się jej wnętrzu.

Na dolnym dole dołu dziewczyna dostrzegła jakiś błysk.

Przypatrzyła się temu, by następnie znów zejść do dziury i spróbować zlokalizować tajemniczy przedmiot.

Mniej więcej na środku dołu z ziemi wystawał rąbek sreberka.

Dziewczyna zaczęła kopać ziemię. I tak kopała przez jakiś czas, aż do zobaczenia skutków owej czynności.

Znalazła owinięte w sreberko nasionka.

Nasionka za pewne nie znalazły się tu przypadkiem, a co za tym szło - mogły mieć powiązania z napotkanym wcześniej wróbelkiem. Eve po raz kolejny wyszła z dziury i podeszła do wróbelka. Rozpakowała sreberko i wysypała część nasion na rękę, którą wyciągnęła w stronę ptaszka.

Eve: Proszę kolego, to chyba dla ciebie.

Ptaszek zaśpiewał radośnie, wskoczył na rękę dziewczyny i zajął się konsumpcją ziarenek. Gdy zjadł już wszystko, co znalazła Eve odfrunął. Ptaszek usiadł na wystającym z ziemi korzeniu drzewa, jakby zapraszając dziewczynę, by za nim poszła.

Zgodnie z poradą ptaszka udała się w stronę konaru, a następnie przykucnęła i zaczęła znów rozkopywać ziemię.

Tam dziewczyna znalazła wreszcie żółtą flagę. Materiał był nieco ubrudzony ziemią, ale bez trudu dało się rozpoznać jej kolor.

Zadowolona uśmiechnęła się i podniosła flagę do góry.

Eve: Dziękuję ptaszku *znów nasypała nasionka na dłoń i dała zwierzęciu*

Ptaszek skorzystał z oferty. Po zjedzeniu krótko zaćwierkał i odleciał w las zostawiając dziewczynę samą z wyborem. Mogła dalej przeszukiwać Wielki Dół lub wybrać ścieżkę prowadzącą dalej przez las.

Eve miała flagę, więc już nie musiała się spieszyć. Postanowiła jeszcze raz przeszukać dziurę.

Obeszła ją, uważnie przyglądając się ścianą zbocza. Ze ścian sterczały tylko pojedyncze korzenie... Jednak pod koniec wędrówki naokoło natrafiło na wystające, białe coś.

Dziewczyna podeszła do wystającego białego coś i spróbowała odkopać teren dookoła i wyjąć owe coś. Okazała się być to plastikowa reklamówka. W środku było jednak coś twardego. Jakieś zawiniątko. By je rozwinąć potrzeba było jednak się trochę postarać.

Gdy oczom dziewczyny ukazała się reklamówka, Eve od razu wyjęła ją i otrzepała z ziemi. Uśmiechnęła się do siebie, zadowolona ze znalezienia kolejnego przedmiotu, który jak miała nadzieję, też jej się przyda. Dziewczyna zaczęła obracać przedmiot w poszukiwaniu jakieś luźnej części, którą można by było odsunąć od reszty w celu uzyskania dostępu do kolejnych warstw. Praca nie należała do najprzyjemniejszych, jednak świadomość tego, że w środku może czekać na nią coś cennego, podtrzymywała ją na duchu. To jednak, czy jej starania do czegoś doprowadziły wciąż były niewiadomą.

Praca się zwróciła - Eve udało się jej dostać do tego co kryło zawiniątka... Czyli zwykłego kamyka. Na kamyku było pęknięcie, jakoś tak dziwnie się złożyła, że wskazywało na pobliskie rozwidlenie dróg. Prawo i lewo.

Eve: Oh *westchnęła*

Wysiłek włożony w odnalezienie tego z pozoru zwykłego znaleziska nie poszedł na marne. Eve umieściła swój nabytek w kieszeni, a następnie udała się w prawo.

...

Emma sobie szła przed siebie, zrezygnowana, smutna i tak dalej. Kompas wyrzucony jakieś 5 km temu, koło dziury z napisem "Darek Kołodziej to wredna szmata"i se Emma szła.

I szła.

I szła.

I szła.

I szła.

I szła.

I szła.

I szła.

Ale jakby nigdzie nie dochodziło. To było przygnęnbiające. i smutne i w ogóle. Blondyna nawet nie zwrócila uwagi na inną dziewczynę, która tu była. Ona po prostu.

Chodzenie było nudzące i męczące, ale Emma miała go gdzieś, chciała to zrobić, chciała dalej iść. Może coś wygrać. Po prostu sobie robiła chodu, chodu.

Emma: Geez, czm po prostu nie mogę się zawróić? Albo po prostu iść przez las, tak cały czas, aż do końca? A no tak, plot :v

Więc z tą odpowiedzią na takie ważne pytania, dziewczyna kontynouwała chodzenie. Chodzenie jest ponoć zdrowę, więc chociaż tyle. To było bardzo nudne chodzenia jednak. Nic tylko chodu, chodu i tak cały czas. Zarówno blondyna jak i widzowie byli tym znudzeni, ale jakiś bardzo utalentowany edytor i tak postanowił to pokazać w TV :v

I tak chodu po około 10 minutach zamieniło się w biegu, biegu. Biegu, biegu nie było dużo bardziej interesujące. Ale biedu, biegu chociaż może przyśpieszyć jej dojście do celu? Kto wie? Więc Emma robiła takie dłuuugie, biegu, biegu przez cały wielki dół.

Biegła i biegła... aż dotarła do końca dołu. Może pójść tylko prosto, więc chyba nie ma innego wyboru, co nie?

Irene: Ale dziura. Nie chciałabym do niej wpaść.

The Women obeszła dół i poszła jedyną ścieżką- prosto.

Kamienista drożyna:[]

Żwir odszedł do lamusa, tutaj w modzie jest kostka brukowa… albo kamień, kto wie.

Dziewczyna sobie dalej biegła. Biegła ona prosto. Prosto, bo nie miała gdzie indziej. Biegu, biegu trwało dalej,a le troszkę wolnej, by się jeszcze o jakis kamień nie wywróciła. 

Emma nagle sobie postanowiła pośpiewać, bo czemu nie? Coś innego jej zostało?

Runnning, Running, Running, rocks only I see Runnning, Running, Running, Im so bored Runnning, Running, Running, Why cant I just stop? Runnning, Running, Running, Im thinking about all my life choices Runnning, Running, Running, Why me? Runnning, Running, Running, I can do shiet, but running Runnning, Running, Running, Eventually I can walk Runnning, Running, Running, This song will never end Runnning, Running, Running, I even dont care 'bout rhynes

Wreszcie dotarła do rozdroża. Jak poprzednio stanęła przed wyborem: w prawo czy w lewo?

Emma poszła w prawo

Jeanette przyszła na drożynę. Gdy polna ścieżka zmieniła się w kamienną drogę, dziewczyna odczuła ulgę. I zauważyła, jak bardzo przygody na świerku ją pobrudziły. Uśmiechnęła się do siebie.

<Jeanette: Cześć, Mamo! Ale teraz musisz być ze mnie dumna, skoro mnie tu wysłałaś, bo mam się ogarnąć... Hmm, jeśli tak wygląda twoim zdaniem ogarnięte dziecko, to super, mogłam już w ogóle sobie odpuścić sobotnią kąpiel! Tak dla sprostowania - myję się codziennie, to był tylko żart.>

Jeanette szła rozmyślając.

Jeanette: A może ten las chce mi coś powiedzieć... Może jednak dobrze, że jestem tu gdzie jestem? Może nie trzeba było krytykować tego chłopczyka w lesie? Może nie powinnam jednak jeść wczoraj tej kaszanki? Heh, nom może dlatego obudziłam się w lesie...

Dziewczyna gadała tak do siebie i gadała, że ledwo zauważyła gdy stanęła na rozstaju. Ledwo to zauważyła, ale poszła w lewo. Droga z kamienistej zrobiła się gruntowa i dziewczyna znalazła się z powrotem w bardzo ciemnym lesie. Momentalnie usłyszała pohukiwanie sów wokoło.

Jeanette: Co się dzieje?

Po Jeanette przeszy ciarki, próbowała wypatrzeć skąd dobiegają odgłosy, ale nie zauważyła żadnej sowy, postanowiła jednak iść dalej, tylko szybciej.

Odgłosy były jednak coraz głośniejsze. Ich źródło musiało być gdzieś blisko. W końcu pojawiła się pierwsza sowa. Ptak zaszarżował wprost na twarz zaskoczonej dziewczyny.

Jeanette: O kurwa!

Jeanette zaczęła walczyć z ptakiem. A raczej machać rękami, żeby zostawił w spokoju jej twarz. Po czym rzuciła się do ucieczki, zawracając. Na rozstaju skręciła w inną ścieżkę.

...

Eve znalazła się na polanie i widząc na nim kogoś innego, postanowiła pójść dalej ścieżką w lewo.

Dziewczyna poszła w lewo. Nie wiedziała, że w tą samą stronę poszło Jeanette. Eve zatrzymała się jednak jeszcze przed blondynką. Zatrzymała się ponieważ na jej drodze znajdowało się kilkanaście muchomorów z czerwonymi czapeczkami.

Dziewczyna spróbowała wyminać grzybki i pójść dalej

Zaledwie jednak ominęła grzybki napotkała na swojej drodze kolejne. Tym razem były to jednak grzyby w swej grzybowatości niezwykle złowróżbne i groźne. Były to... pieczarki.

Eve już miała po raz kolejny wyminąć kupkę grzybów, gdy przypomniał jej się tekst pewnej pieśni z początku XX wieku.

"Strzeż się tej krainy grzybów,

choć słoneczka kusi łąka -

kto swe kroki tam skieruje

temu jeno płacz rozłąka"

Eve zawróciła się i poszła tym razem w prawo, do miejsca zbiorczego

Portia sobie szła i się potknęła. Wyjebała się na jakiś kamień.

Portia: Kurwa jego mać, kto go tu położył?!

Wstała i się otrzepała.

Portia: No i będę mieć przez was siniora na nodze!

Ciemnoskóra potknęła się raz jeszcze i wylądowała twarzą na rozstaju dróg. Nie stał tam młody Bóg, było jakieś młode drzewo co wskazywało na prawy rozstaj.

Tymczasem Irene doszła do końca drożyny.

Irene: Lewo jest jakieś pechowe...Pójdę w prawo jak to drzewko wskazuje.

Portia skręciła w prawo.

Spalona polana:[]

Niegdyś pełna pięknie kwitnących kwiatów i innej roślinności. Ucierpiała w wynik pożaru polana. Pełno na niej spopielonych drzew, roślin i...trawy

Ika dotarło tutaj zauważyło trawe wiec postanowiło powtórzyć sposób z poprzedniej lokacji bo nadal miało ze sobą kijek

ika po tym jak niczego nie znalazło postanowiło przyjrzeć sie spalonym roślinom wyglądało to smutno ale non-binary postanowilo spróbować zniszczyć roślinki jeszcze mocniej swoją nogą 

Poczuł, że roślina jest jakaś dziwna; dziwnie się ruszała. Na pewno zwracała uwagę swoją dziwnością.

Ika postanowiło zerwać rośline i podotykać ją nic dziwnego sie nie stało wiec Ika po prostu zniszczyła rośline rozerwała ją i podeptała

Postanowiło podejść do spalonych drzew i spróbować coś znaleźć

Spalone drzewa miały równie spalone dziuple

<Ika: Dziuple są dziwne>

Ika postanowiło włożyć ręke do dziuplii

Poczuł coś. To chyba była jakaś skrzynka. Ale coś na niej leżało... Dużo termitów

<Ika: FUJ>

Ika spróbowało złapać skrzynke i ją wyciągnąć z dziupli

Ika wyciągneła Skrzynke z dziupli na skrzynce chodziło pare termitów non-binary szybko potrząsneło żeby wszystkie Termity odpadły potem spróbowało siłą otworzyć skrzynke

Skrzynka otworzyła się, a w środku była łopatka. Niedaleko leżała nadal wyrwana, dziwna roślinka

<Ika: I co ja mam z tą łopatą zrobić niby zasadzić tą rosline? nie to głupie wiem pokopie na jej miejscu to brzmi bardziej sensownie>

Ika zaczeło kopać swoją łopatą na miejscu dziwnej roślinki

Natrafił na twardy kamień. Przydałoby się coś jescze by go wyjąc...

<Ika: Bosz>

Ika postanowiło kopać obok żeby móc wyjąc kamień

<Ika: God to co ja mam zrobić jak tu nic kurwa nie ma mam tylko tą łopate i dziwny kwiatek kurde mam wydobyć ten kamień dziwnym kwaitem? NO BO JA RUN OUT OF IDEAS>

ika postanowiło wziąć dziwnego kwiata i spróbować rzucić jakieś dziwne zaklecie na kamień.  Kamień o dziwo zdawał się lekko poluzować...

<Ika: jestem jakąś Anne czy inną cyganką czy o chuj chodzi że to zadziałało? Tylko teraz co WIEM skupie sie bardziej na zakleciu>

Mówi "Wingardium Leviosa" z odpowiednią intonacją i robi obrót i trach kwiatem

Znalazł tam świeżą ziemię. Może i ona coś skrywała?

<Ika: No to czekam na list z hogwartu>

Postanowiło spróbować przekopać świeżą ziemie. Raz po raz łopatą wciągało troche ziemii i zrzucało do tyłu i tak dużo razy Ika było już troche zmęczone ale nadal ruszało łopatą raz po raz

Wreszcie poczuł coś twardego pod łopatką. To była kolejna skrzynka. Zabezpieczała ją cienka kłódka

<Ika: Szukanie klucza jest dla plebsów jak portia ja spróbuje spalić skrzynke ale na tyle żeby to co było w środku sie nie spaliło a ja bede mogło to dosięgnąć>

Ika zaczęło próbować zrobić ogień z kamienii. Nie był to dobry pomysł, bo skrzynka była metalowa. Kłódka za to z cienkiego plastiku.

Ika rozpaliło ognisko znaczy mały ogień i przbliżył/przybliżyła kłódke żeby sie stopiła. Stopiona kłódka pękła uwalniając zawartość... Była tam złota flaga.

Dało się też wypatrzeć ścieżki w prawo i w lewo...

Ika wypatrzyło ścieżki i poszło w lewo razem ze swoją flagą oczywiście

Zawodnik szedł i szedł ścieżyną wąską, aż zderzył się z... drzewem. Drzewo było jednak dziwne. Miało twarz i nos... Duży nos. Przypominało trochę czarownicę. Pachniało perfumami.

Ika: EKSKJUZ MI możesz sie przesunąć? *powiedziało do drzewa jakby to miało odpowiedzieć*

Drzewo o dziwo otworzyło usta (dziuplę). Zaleciało zapachem perfum again.

Ika: Gosz odezwij sie do mnie albo wiem *Non-binary próbowało znaleźć coś w dziupli*

Dziupla go ugryzła <3 Musiał szybko coś wymyślić, żeby nie stracić ręki. Co gorsza coś zaczęło dziwnie szeleścić wokoło... Pod ręką miał tylko gałęzie. A drzewo coraz mocniej pachniało zapachem chanel nr 5...

Ika wzięła gałąź i pobiła drzewo

Ika: Złe drzewo tak nie wolno nie wiesz z kim zadarłaś i jeszcze do tego masz jakieś perfumy boże kobieto grow up

Drzewo puściło Ikę. Okazało się jednak, że ono nie tylko zagradzało ścieżkę, ale i ją kończyło. Chłopak musiał się zawrócić i skręcić w innną stronę.

Non-binary pokazało fucka drzewu wróciło sie i poszło w prawo.

Na spaloną polane wszedł Buddy. Nie było tu wielu kryjowek, wiec zaczał przeszukiwac to co zostało z czarnej trawy i kraków. Pewnie strasznie się przy tym ubrudził.

Po tym jak nic nie znalazł, Buddy postanowił pójść dalej. Pewnie flagi zostały znalezione już dawno. Jednak zanim opuścił polanę sprawdził czy nie ma na niej jakiś pni, głazów lub drzew, a jeśli takowe są, to zaczął je przeszukiwać.

Niestety nic w nich nie znalazł. By opuścić polanę ponownie musiał wybrać pomiędzy ścieżkami: wiodącą w prawo i lewo.

Buddy zgodnie z tradycją ruszył w prawo. Chyba to nikogo nie dziwi. Droga zawsze prowadzi w prawo. Bynajmniej on tak rysuje lochy do DnD.

Pomnik z Hide Behindem:[]

Zwyczajna ścieżka, przy której stał posąg… a raczej powinien stać posąg. Z jakiegoś powodu miejsce, gdzie coś powinno stać było puste...

Irenka przybyła pod pomnik, a raczej kamień, na którym można by się go spodziewać

Irene: W Anglii nie dopuściliby do zagięcia posągu. Ale nikt też nie zrobiłby go na cześć jakiegoś nieistniejącego mrocznego stwora.

Kobieta najpierw obeszła pomnik. Przyjrzała się mu ze wszystkich stron. Nie miał na sobie żadnego napisu. Podeszła bliżej. Ciarki przeszły ją po plecach. Na środku widać było ślad po posażku. Nieregularny kształt wskazywał, że został obłupiony od podstawy

Irene: Po co ktoś miałby to robić? Przecież szukamy głupich flag .

Schyliła się pod duży szlifowany kamień. Był porośnięty mchami i innym zielskiem. Widać stał tu od dawna.

Irene wstała przerażona. Osłupiała na widok ptaków, które wywołały dużo zamieszania. Musiała chwilę odsapnąć. Była głodna i zmęczona

<Irene: Nie jest mi do śmiechu. Sami w przerażającym lesie, nie spodziewałam się tego... W dodatku ściemnia się. Myślałam że to będą drużynowe rozgrywki opierające się na współpracy i integracji z LUDŹMI, nie dżdżownicami i krukami> 

Irene: No sio! Wynoście się stąd. Próbuje się skupić. Odgoniła ptaki.

Ptaki odleciały, aczkolwiek jednemu z nich nie spodobał się ten pomysł. Zawrócił i spróbował wylądować na głowie bohaterki.

Irene zaczęła uciekać od ptaka i wymachiwać rękami. Biegała w tą i z powrotem przez całą polanę.

Irene: Odczep się ode mnie! Moje ubrania to nie są tanie rzeczy. Nie oddasz mi za nie, jeśli je pobrudzisz.

Ptaszysko dało się odgonić, nie chciało łapać kogoś kto tak dziko wymachuje rękoma. Irene mogła wrócić do poszukiwania.

Irene: Może w tym kamieniu jest jakaś skrytka? Potrzebuję otworzyć ją. Może tam jest to czego potrzebuję?

Irene nalazła długi, gruby patyk do podważenia górnej płyty. Wróciła przed pomnik bez pomnika i wetknęła badyl w szczelinę między kamieniami. Mimo, że była silna dostanie się do środka wymagało trochę czasu. Ale fizyka, którą Irene lubiła, była pomocna. Pod odpowiednim kątem Irence udało się otworzyć to cacko

Irene: Uff. Nie było to łatwe zadanie. Jeśli tu nic nie będzie to jestem zgubiona…

Okazało się, że cokół miał w środku komórkę. Znajdowały się w niej połamane kawałki właściwego monumentu; patykowate, długie nogi i ręce - wszystko z lekkiego kamienia. Do tego była też jakaś dziwnie wyglądająca waza.

Irene: Waza? Wygląda dokładnie tak jak waza mojej babci. Mam ją teraz w mojej posiadłości w Londynie. To nie możliwe, żeby to była ta, moja jest bezpieczna.

<Irene: Chyba, że prowadzący, ci hultaje wkradli się nam do domów i co wtedy?>

Irene przyjrzała się bliżej jakimś kawałom, które skryły się jeszcze we wnętrzu. Wyglądały jak szczątki, ale nie ludzkie. Wzięła je do rąk. Nie były ciężkie. Strukturą i kolorem przypomniały najzwyczajniejszy kamień. Ale Irene nie umiała stwierdzić nic więcej, bo nie znała się na tym. Wyjęła wszystkie elementy i ułożyła je na trawie.

Irene: To noga, ręka czy obojczyk? Jak mam to poskładać?

Po jakimś czasie kobieta poskładała stwora tak jak mogła najlepiej 

Irene: I co teraz? Po co ja to składałam? Flagi za to nie dostanę… I tak nie wiem czy to tak być powinno.

Wzruszyła ramionami i wstała z ziemi.

Wysiłek kobiety na coś jednak się chyba przydał. Ułożony poprawnie (albo nie) stwór stał w dość dziwnej pozie. Patykowatą łapą wskazywał na dół, jakby dawał znać, że trzeba zajrzeć pod cokół.

Irene: Chyba żartujesz, nie mam całego dnia na jakieś przewracanie pomników.

Irene odgarnęła porośniętą trawę wokół pomnika.

Irene: Brudna robota. Miałam dobre przeczucie.

Pod pomnikiem była jednak jakaś szpara, dało się zajrzeć pod spód…

Irene: Oby tam była flaga. W co ja się wkopałam...

Kobieta zajrzała pod spód i zobaczyła coś. Jedna nadal musiała do tego dosięgnąć.

Irene: Muszę to jeszcze odsunąć. Bo nie dosięgnę. 

Podniosła patyk, którego używała już wcześniej, ale nim nie udało jej się go przesunąć.  Irenka zaparła się mocno w ziemię i zaczęła pchać pomnik całym ciałem by odsłoniła się większa dziura.

Pomimo starań kobiecie niezbyt udało się przepchnąć pomnik. Musiała jakoś sięgnąć po przedmiot w szparze.

Położyła się na ziemi i włożyła rękę do środka.

Brunetka wyjęła zawiniątko z… niebieską flagą! Gdy podniosła się z ziemi dostrzegła też między drzewami dwie ścieżki. Mogła pójść w dwie strony.

Irene: Wreszcie mogę się stąd wynieść! Ale co z mam zrobić z tym stworem i wazą?

Irenka była w niebo wzięta. Udała się w prawo.

Idąc usłyszała jednak za sobą dziwny szelest. Odwróciła się i nic nie zobaczyła. Po przejściu kolejnych kilku metrów natrafiła na przewalone drzewo. Mogła albo próbować je pokonać albo zawrócić.

Irene zawróciła i poszła w lewo.

Irene: Los chce bym tędy nie szła.

Ricky: Rozumiem, że ci raz zależy a raz nie ale na litość boską rozważ bardziej pójście w inny kierunek!

Vicky: Dobrze wybrałam!

Forsowali się przez krzaki by dostać się na ich kolejne miejsce zamiast obejść ścieżką licząc, że może tam coś znajdą. Zniechęcony przyglądał się posągowi znajdującemu się na kolejnej polanie.

Vicky: Hah! Przynajmniej to nie takie zadupie jak się wydawało.

Ricky: No nie wiem.

Dość pesymistycznie spoglądał na znajdujący się posąg. Wydawał się ugryziony przez ząb czasu, mając się zaraz rozpaść. Wiedział co myślała jednak nie miało to szans wyjść.

Vicky: Dobra! Rozwalę tą płytę i przewrócę to!

Ricky: Serio? *kpiąca się uśmiechnął swoją stronę* "Pragnę" wręcz być częścią tego planu.

Dodał po czym jak powiedziała. Próbowała zebrać całą siłę jaką miała w swojej połówce chcąc przewalić głaz okazjonalnie przytupując zmechaconą murawę pomnika licząc na być może jakiś wyłam. Chłopak starał się jedynie utrzymywać w miarę równowagę oraz był gotowy na pociągnięcie za sobą jeśli jej szatańska intryga w poszukiwanie czegoś bliżej nieokreślonego by nie wypaliła.

Niestety, wychodziło jej to raczej średnio. Bliźniaki przewróciły się, na stronę męską, która trochę zamortyzowała upadek.

Vicky/Ricky: Ouch.

Podnieśli się i zaczęli się rozglądać. Nie było co ruszać, bo raczej nic by z tym nie wykminili, a za posągiem ciągnęła się kolejna ścieżka, która prowadziła dalej...

Vicky: Widzisz! Mówiłam! Uradowana miała oderwany kawałem. Krążyły na nim jakieś karaluchy i inne zalęgłe robactwo. Chłopak wydał się zniesmaczony, choć nie było widać drżał cały przerażony co ona sama wyczuła wyrzucając go.

Vicky: Mięczak. *mruknęła* I kolejna cholerna ścieżka też!?

Ricky: Po prostu ruszajmy...

Dodał po czym wstali i rozglądnęli się. Niewielkie otarcie i niewielki piekący ból po upadku, ale do przeżycia oraz poczucie niepokoju, głównie ze strony Ricky`ego. Zdecydowali ruszyć się dalej.

...

Matti błądząc po lesie to w lewą to w prawą stronę nie natkał ani żywej duszy *martwej raczej też nie*, ciągle tylko skały, czasem jakieś ślady i nic więcej. I tak oto nie patrząc przed siebie wpadł prosto na kamień z nieistniejącym posągiem.

Matti: Ała. *masuje się po głowie. Kto to postawił na środku drogi? Przecież tu się chodzi.

Matti teraz spojrzał w górę, zauważył, że to nie był zwykły kamień a rzeźba, problem w tym, że jej górna część się gdzieś zapodziała.

Matti: Ooo.

Tak go trochę zaskoczyła sytuacja którą zobaczył. Nigdy wcześniej nie widział posągu w takim stanie.

Matti: Ależ zmasakrowany. Ciekawe kto był na tym posągu. Może jakiś myśliwy z rekordów Guinnessa, albo jakiś prezydent.

Surfer chciał iść dalej. Cóż, wspiął się na posąg, aby dostać się na jego drugą stronę i nie wpadł na to, że może go zwyczajnie ominąć. Udało mu się wejść na jego podpórkę po czym pragnął zrobić sobie zdjęcie.

Matti: Ale mi kumple będą zazdrościć.

Nie dało się nie zauważyć uśmiechu na jego twarzy. Kiedy jednak okazało się, że w kieszeniach nie ma swojego aparatu, czar tej chwili prysnął.

Matti: Meh, pewnie zostawiłem go w drugich spodniach.

Odwróciwszy się za posąg zauważył zarwane drzewo, które leżał na ziemi. Zaintrygowało go to i zeskoczywszy z posągu udał się w jego kierunku.

Matti: Hmm.

Podbiegł do leżącego drzewa a następnie chciał przesunąć ten leżący pień.

Gdy już to zrobił, zauważył że nie ma w nim nic ciekawego, ani wartego uwagi.

Matti: Tylko ziemia.

Chłopak wstał i strzepnął ziemię z kolan. Spojrzał w kierunku zbezczeszczonego posągu, a następnie na pień

Matti: Chwila.

Matti robi w swojej głowie wizualizacje w której drzewo zawala się na posąg i go niszczy.

Matti: A więc tak to mogło być. Ciekawe tylko gdzie podziała się górna część tego posągu.

Drapie się po brodzie chcąc coś wymyślić. Po chwili najprawdopodobniej mu się udało, dzięki czemu uśmiech znowu powrócił na jego twarz.

<Matti: Scenariusz #1. Silny porywisty wiatr wieje przez las, po czym drzewo ugina się i spada na posąg. Leśniczy znajduje górną część posągu po czym sprzedaje go do muzeum, aby kupić sprzęt do nurkowania. Tylko po co leśniczemu sprzęt do nurkowania *zastanawiał się*>

Chłopak postanowił wrócić w stronę posągu. W przeciwieństwie do skał, które widział na wcześniejszej polanie, ten wydał mu się bardziej interesujący. Stanął tak więc na wprost niego po czym spojrzał w górę. Gdzieś mniej więcej tak, gdzie powinna być jego twarz.

Matti: Żebyś ty bracie miał jeszcze głowę, to byś mi powiedział jak się stąd wydostać.

Podszedł do posągu i zaczął oglądać jego dolną część. Może coś znajdzie, może nie. Na dolnym kamieniu zauważył jednak wygrawerowany napis "Hide Behind" i jakieś inne bazgroły.

Matti: "Hide Behind"? Hmm, nie znam tego gościa. Może to jeden z tych leśniczych?

Tajemniczy czarny kształt pojawił się na lewej ścieżce, prowadzącej dalej w las. Kształt wydał z siebie dziwny grzechot, zamachał, tak żeby Matti zobaczył go chociażby kątem oka i zniknął.

Matti: Co?

Zdezorientowany chłopak wstał od posągu i podszedł z kierunku dziwnego znaku.

Matti: Irene? Czy to ty?

Stanął w miejscu, ale żadnego śladu po głosie już nie było.

Matti: Nie róbcie sobie jaj, no.

Powiedział to i poszedł dalej przed siebie.

Opuszczony parking:[]

Ścieżka łączyła się z parkingiem, który lata świetności raczej miał za sobą. Asfalt zdążył już obrosnąć zielenią, a z pozostawionych wcześniej samochodów pozostały jedynie zardzewiałe wraki...

Po jakimś czasie ślepego, ulubionego przez Annabelindę, wędrowania, udało jej się znaleźć w tym miejscu. Widok jaki ujrzała niezmiernie ją ucieszył. Z tego wszystkiego aż zaczęła pędzić, a ma na sobie szpilki - rest in peace, kostki.

Annabelinda: No nareszcie coś z sensem się dzieje!

Stanęła przed dwoma zaparkowanymi wrakami pojazdów.

Annabelinda: Może ten, może uda mi się odpalić jeden z tych samochodów. No chodź za mną, co stoisz i się patrzysz!

Krzyknęła do kamerzysty, który zaczął iść dalej za nią. Annabelinda próbowała wejść do pomarańczowego, rozpadającego się samochodu, ale drzwi ani drgną.

Annabelinda: No mnie zaraz coś--!

Ciągnęła za drzwi, aż wyrwała jakimś cudem klamkę.

Annabelinda: Widzisz gdzieś jak wejść?

Kamerzysta milczał, bo jak się można domyślić, zostałby zwolniony za pomoc uczestniczce. Annabelinda zaczęła krążyć wokół pojazdu, aż w końcu zaczęła się śmiać.

Annabelinda: Hahhahhahahahah przepraszam, ale po prostu takie wspomnienie mi się przypomniało.

Spojrzała się do kamery jakby próbowała wymusić na widzu, by zapytał ekran telewizora o co jej chodzi.

Annabelinda: To jest jeden z tych, yyy że yyuuum... no mercedesy, wiesz jakie to są? No to patrz, jeden z pierwszych modelów. Mój tata takim jeździł. Obiecał mi, że jak dorosnę to mi go odda, że sobie na wycieczki będziesz Andziu jeździła gdzie chcesz, i jak już miałam 17 lat to w nocy wzięłam kluczyki i pojechałam na polanę, a to do koleżanki takiej z liceum, a to kupiłam samowar potem ze swoich pieniędzy... Jak wróciłam to się okazało, że na złom idzie oddać.

Odgarnęła włosy i zaczęła próbować przecisnąć się do auta przez okno od drzwi od strony pasażera.

Nie wyglądało na to, że dziewczyna się zmieści... ale gdy bujała tym samochodem próbując się przedostać, drzwi od strony kierowcy odpadły od reszty karoserii.

Annabelinda poczuła się trochę zmieszana tym co się stało. Zaparła się i wydostała swoją połowę ciała z morderczej pułapki, jaką było okno. Stała tak z rękami opartymi o biodra i myślała co ma zrobić.

Annabelinda: No ale to nie jest bezpieczne chyba, nie? Tak jechać tym. To łamanie prawa jest, są kodeksy na jeżdżenie bez drzwi.

Rozejrzała się parę razy i poczułą niepokój. Miała wrażenie, że coś się na nią czai w okolicy.

Annabelinda: Nie no słuchaj, to już wolę stąd jechać i żeby mnie zatrzymali i im przedstawię całą historię tego bagna, jak mnie wywieźli i yyy no i nie wiem co mi zrobili. Powiem im, że nazywam się Annabelinda Shell to przesłuchają mnie i co przeżyłam. Dobra!

Annabelinda weszła do środka. Przy okazji otworzyła od wewnątrz drzwi pasażera dla kamerzysty.

Annabelinda: Kuźwa nie ma tych, tych kluczyków w stacyjce ani nic! Wiesz co to znaczy? No nie mów mi że nie wiesz co to ma do czynienia ze wszystkim.

Odkaszlnęła.

Annabelinda: No w Wyoming jest jakaś banda wariacka, wandale z gnatem w ręce. Jak kogoś dziabnęli to brali delikwenta, auto wyrzucali na jakieś odsocze od miasta, bez kluczyków, dokumentów, no nic. Ale ja się nie dam tak.

Zaczęła przeszukiwać schowek.

W schowku było pełno śmieci. W sumie nic ciekawego, chociaż... gdy mieszała rączką po tym zasyfionym schowku wypadło coś interesującego - kluczyk samochodowy. Był co prawda wygięty, ale chyba nadal działał... był to kluczyk od nowszego modelu auta raczej...

Annabelinda: O, zobacz. No widzisz, ja zawsze uważam, żeby nie przeklinać dnia przed zachodem słońca. To nasz bilet z tego zadupia!

Włożyła kluczyk do stacyjki - a właściwie próbowała, bo jak można się domyślić, nie pasował. Annabelinda była zdezorientowana.

Annabelinda: Yyyy no tego tricka to się nie spodziewałam, nie oczekiwałam nawet. Coś ta grupa musiala zmienić w swoich tych...... no, taktykach.

Zaczęła majstrować przy kluczykach. Nacisnęła guzik na nim. I usłyszała sygnał! Ale nie z tego pojazdu, tylko ulokowanego obok.

Annabelinda: Dobra, wynośmy się już stąd, bo ręce opadają.

Wyszła z auta i przeniosła się do drugiego. Aby dostać się, użyła kluczyków na drzwiach. Wsiadła sobie. W przechylonym lusterku, zauważyła coś wystającego na tylnych siedzeniach.

Sięgnęła ręką i pociągnęła... no, był to co prawda materiał, ale nie była to flaga... tylko jakaś szmatka, w dodatku brudna! Może warto dokładnie przeszukać ten samochód?

Wzięła szmatkę do ręki i zaczęła nią wymachiwać przed kamerą.

Annabelinda: Wkurwiłam się. Słuchajcie, tyle rzeczy które mam, czy to są podróby czy nie podróby, ale są kupione w oryginalnym sklepie, we włoskim butiku, przywożone z Włoch. Są piękne, mają klasę, bardzo mi się podobają, lubię moją chustkę taką, czy inną, czy to jest Szanel, o proszę bardzo.

Obróciła szmatkę na drugą stronę, gdzie widniało jakieś koślawe, dorobione logo.

Annabelinda: Z metką france. Bo to nie jest istotne czy to jest podróba czy nie, to jest po prostu piękne, ładne są, mają piękne wykonanie. Dlatego wkurwia mnie, że ktoś nie szanuje swoich pieniędzy, cudzej pracy, bo to ludzie w fabrykach robią, a to się przydać może czy dzieciom w sierocińcu, czy bezdomnemu, czy nawet pieskowi podłożyć na spanie.

Głęboko westchnęła.

Annabelinda: MUSZĘ, powtarzam MUSZĘ z rzetelnego obowiązku dokładnie przeszukać to miejsce, bo to jest paskudne wkurwianie, bezszczelność dla pieniądza.

Zaczęła przegrzebywać resztę pojazdu w poszukiwaniu kolejnych ubrań i dowodów zbrodni.

Kamerzysta ziewnął i oparł się o bagażnik.

W między czasie, Annabelinda zdążyła znaleźć parę stringów, błękitny szal, trzy wypisane długopisy, puste opakowanie prezerwatyw, dwa dolary, kebaba i fotelik dziecięcy. Orientując się, że kamerzysta ją opuścił, ona także tak zrobiła.

Annabelinda: Doszłam do pewnych wniosków.

Stanęła przed kamerą.

Annabelinda: W tym aucie kurwa mieszka.

Zrobiła zniesmaczoną minę.

Annabelinda: Ale szal bardzo ładny, bardzo ładny, no przyznam. Takie chyba nawet powiedziałabym, że dolcze gabana. Modowy renesans przeżywała.

Owinęła się błękitnym szalem i zmierzyła wzrokiem bagażnik.

Annabelinda: O, o no właśnie, masz bardzo dobre pomysły kolego. Bo tam w środku już wszystko co mogłam zobaczyć to chyba yyy ujrze, ujrza, zobaczyłam. Przesuń się.

Dziewczyna wysztormowała w kierunku bagażnika, dlatego kamerzysta w trosce o swoje bezpieczeństwo przesunął się w porę i zrobił jej miejsce. Annabelinda zaczęła przeszukiwać bagażnik.

Przeszukując bagażnik znalazła teczkę, w z której wystawał jakiś materiał... Otworzyła ją i znalazła... niebieską flagę! Gratulacje!

Annabelinda zrozumiała, że to co znalazła to flaga, która ma jej posłużyć do wezwania pomocy. Ucieszyła się.

Annabelinda: No i zobacz, to jest dzień w którym się stąd wynosimy i jesteśmy bezpieczni! Co teraz, no teraz to musimy iść po prostu i machać tą flagą. Aż mnie dziwi że nie wiedziałeś kompletnie. Się chodzi, macha w górze flagą i to co nad nami leci to nas widzi. Tak to się robi.

<Annabelinda: A nie dziwi mnie, że sobie poradziłam z tym. Z tym panem kamerzystą, którego swoją drogą bardzo serdecznie pozdrawiam, no my to ten, no yyyy, tak jesteśmy zwyciężonym duetem... Tak. Tak. Ale to nie jest jakiś dziw dla mnie, ja jestem charyzmatyczną osobą, przebojowa, zawadiacka. Ja z każdym znajdę nic współpracy bez wyjątku.>

Annabelinda poszła w lewo, machając swoją niebieską flagą w powietrzu.

Do opuszczonego parkingu doszedł Kevin, gdzie dostrzegł Annabelindę, która znalazła flagę. Jednak nie miał czasu, by z nią rozmawiać, więc tylko się posłał jej znak krzyża na szczęście. Sam ksiądz natomiast udał się do tej części opuszczonego parkingu, gdzie znajdowały się motocykle.

Kevin: Co nas tym razem czeka...?

Z uwagą przyjrzał się motocyklom i na siedzeniu o kolorze seledynowym szóstego (z rzędu trzeciego) z nich zobaczył pewien napis napisany ciemnogranatowym atramentem. Przeczytał ten napis...

I am not a virgin

Kevin: I am not a virgin... Raczej wątpliwe, by napisała to stosunkowo starsza kobieta. To by nie miało w sobie żadnego smaczku. To na pewno była dziewczyna w przedziale wiekowym 15-19 lat. A skąd to wiem...? Kevin przyjrzał się uważnie...

Kevin: Bowiem to na pewno napis jest z tego roku, a owy motocykl dziewczyna dostała, jak pisze tym małym druczkiem... "Od Sebastiana na twoje 16 urodziny <3 *z datą na początku stycznia aktualnego roku*"

Kevin domyślił się, że w tym może chodzić o coś więcej, więc obejrzał motocykl dziewczyny bardzo dokładnie. A wręcz schylił się i zobaczył, że do osłony podsilnikowej została przyklejona przeżuta guma... Ale dość nietypowo była ona powiem podzielona na trzy części. Każdy jej kawałek był oddalony od siebie na taką samą odległość oraz zdawał się być coraz wyżej...

Kevin: Czyli interpretuję to tak, że... Trzeci motocykl do przodu od tego... I trzeci numer rzędu w górę. W takim razie rząd nr 6, i motocykl dziewiąty w jego kolejności! Bingo!

Kevin udał się, więc do rzędu motocykli nr 6 i udał się w kierunku dziesiątego w kolejności motoru. Przyjrzał się mu uważnie, gdyż zauważył, że jest inny.

Kevin: Bardziej bledsza ta barwa motoru od pozostałych. Już ładniejszy jest ten sąsiedni motor, chociażby ze względu na fakt, że leży tam uroczy, pluszowy misiek z seledynowym brzuszkiem. Hmm...

Właśnie zwrócił uwagę, że kufer po tylnej stronie motocykla jest przywiązany cieniutkimi nićmi.

Kevin: Proszę, proszę... Do czegoś to nas może doprowadzić...

Nić, która była przywiązana do kufra okazała się prowadzić księdza gdzieś... Poszedł więc, w stronę, gdzie prowadziła cienka nić, którą ledwo było widać. Oddalał się tym samym od motocyklu, ale jako, że trzymał się nici wiedział, że mógł wrócić za pomocą niej z powrotem do według niego "bladego" motoru.

Kevin: A ta nić doprowadzi... doprowadziła nas zresztą do...

Nić skończyła się, jakby urwana w miejscu gdzie na widoku były zarówno zaparkowane motocykle, jak i samochody, jednak był to mimo wszystko zaułek bardziej odizolowany od innych. Upadł na ziemię, gdyż przeczuwał, że w miejscu, gdzie kończy się nić, musi się coś ukrywać.

Kevin: Tam faktycznie się coś ukrywa...

Z małej szczeliny między cegłówkami chodnika wydobył niewielki naszyjnik z kluczykiem i karteczką "Dla mojego Sebastiana... misiaczka seledynowego </3"

Kevin: Misiaczka seledynowego...? ON przecież leży na tym sąsiednim motorze od tego, do którego była przywiązana ta nić!

Ksiądz wziął naszyjnik z kluczykiem i wracał na pomocą nici do rzędu motocykli nr 6...

Kevin: No dobra, czyli ósmy motocykl.

Wrócił do tego rzędu motocykli, do motocyklu dziewiątego za pomocą nici, którą przywiązany był kufer motoru. A na motorze ósmym w rzędzie faktycznie leżał mały pluszowy miś z seledynowym brzuszkiem. Jednak misiek miał w sobie specjalny otwór na kluczyk... czyżby ten połączony z naszyjnikiem?

Kevin: Sprawdźmy! Co ta pani sprawiła za prezent swojemu Sebastianowi.

Kevin przyłożył kluczyk do otworu i przekręcił nim... A tu nagle z paszczy misia wystrzelił nóż... Ksiądz zrobił zachowawczy unik nim jeszcze przekręcił, ale i tak prawie zawału dostał.

Kevin: Chryste!!! Co ta dziewczyna sobie wyobrażała, nie tak się takie sprawy rozwiązuje! Uff!!!

Jednak we wnętrzu misia okazało się być jednak coś więcej niż tylko nóż, więc Kevin wziął głęboki oddech i z "wnętrzności pluszowego misia" wyciągnął... Kartkę ze śladami pocałunku. Poleciała ona na wietrze i wylądowała na drugim skraju parkingu. Tam były dwie ścieżki... na prawo i... na lewo...

Kevin poszedł w prawo.

Ksiądz szedł i szedł, aż w pewnej chwili poczuł, że robi mu się słabo. Okazało się, że wszedł w podejrzany gąszcz niebieskich kwiatów.

Kevin: Hiacyntowce, przecież mam po ich zapachu mdłości... Ale zaraz!? Z jakiegoś powodu się tu znalazłem!

Znalazł się na środku gąszczu kwiatów, zwanymi hiacyntowcami.

Kevin: Podobny kolor odmiany niebieskiego, jak te kwiaty miała przeżuta guma... I jej pierwszy kawałek znajdował się na środku ściany, do której została przyklejona osłony podsilnikowej. Znajduję się na środku gąszczu! To nie może być przypadek. Oznaczać to może, że rząd trzeci oraz motocykl 6-7 w przybliżeniu to jest środek wzdłuż miejsca gdzie parkują motocykle! A skoro ich jest po równo w każdym rzędzie, których w takim razie jest powinno być 7 to... Wszystkich motorów na parkingu jest 84! A zakładając, że dobrze idę przyklejone kawałki gum pokierują mnie do wyimaginowanego kwadratu - symbolizujący Rząd nr 6 i motocykl 9 jak na parkingu - na przestrzeni tego pola! Dobra, szybko póki jeszcze udaje się znosić ten zapach...

Kevin udał się do miejsca na zagęszczonym polu, które równało się z rzędem nr 6 i motocyklem 9 z parkingu motocykli. I faktycznie część było słabiej zagęszczona. Kevin zaczął kopać gołymi rękoma w tym miejscu i dokopał się do niewielkiego sejfu, gdzie trzeba było wpisać kod dwucyfrowy.

Kevin: 7 rzędów po 12 motocykli...

Wpisał liczbę "84", która równała się liczbie motocykli na opuszczonym parkingu. Kevin zaczął się modlić, by to faktycznie otworzyło self... Przekręcił... Sejf się otworzył, a w jego środku... Kolejna kartka, którą wiatr powiódł do rozwidlenia...

Kevin wybrał ścieżkę w lewo...

...

Tom wyszedł z pomiędzy drzew, przed sobą ujrzał opuszczony parking

Tom: Mogłem skręcić w prawo! Trzeba było iść za wonią piernika... Nawet tu ładnie, klimatyczne są te zarośnięte stare samochody...

<Tom: Mam flagę, więc nie muszę ich przeszukiwać, spoko.>

Tom: Chyba muszę się wydostać, na logikę wyjście powinno być z drugiej strony

Tom poszedł środkiem opustoszałego, zarośniętego placu, pomiędzy dwoma rzędami wraków samochodów. Chłopak szybko natrafił na dwie ścieżki. W prawo i w lewo... Poszedł w prawo. Zaraz znalazł się w podobnym gąszczu niebieskich kwiatów. Sparaliżowały go.

Tom przez kilka minut się nie ruszał, ocknął się dopiero, kiedy znajoma mu wiewiórka nie zrzuciła na niego orzeszka, co go ocknęła. Chłopak od razu spojrzał w górę

Wiewiórka: W drugą stronę! I uważaj na niebieskie kwiaty!

Tom: Ok! Dzięki! Chłopak zawrócił i poszedł drugą ścieżką (czyli lewą względem parkingu)

Po swojej wycieczce wzdłuż kretowiska Benito dostał się do następnej lokalizacji. Wykopując sobie dróżkę lewo-góra wreszcie wynurzył się i zauważył jakieś opuszczone miejsce. Dokładnie parking, mimo to dostrzegł jakieś trzy samochody porośnięte mchem, pajęczynami i biedotą.

Benito: Więc nakopałem się w jakimś gównianym kopcu na darmo, a teraz trafiłem do opuszczonego parkingu. A jaka lokalizacja będzie następna, cmentarz?

Zaciekawiony samochodami postanowił na nie zerknąć. Stanął bliżej nich i dostrzegł, że są tak kruche jak ćwierć-millenium wiekowa cegła.

Benito: Ja tej kupy złomu nawet nie będę tykał, bo jak bym chciał jakąś przejażdżkę, to prędzej się to dziadostwo zawali i zrobi się ze mnie karmę dla psa.

Lustra popękane, opony najwyraźniej poprzebijane.

Benito: Co mam tu robić? Mam ot tak czekać tutaj i ktoś się zjawi? Wait, opuszczony...

Nerwowo przełknął ślinę.

Benito: Gdyby chociaż zostawili jedną furę dla mnie. Każdy wie, że lubię jeździć autkami!

No jak na zawołanie... jakiemuś autku odpalił się alarm samochodowy. Chłopak momentalnie odwrócił się w jego stronę. Był to jeden z najmniej zniszczonych samochodów na parkingu, wyglądał na klasyka... nie wydawał się być zamknięty, a był nawet w dobrym stanie. No ale była też ścieżka... dwie ścieżki, jedna w lewo, druga w prawo...

Benito: Chętnie bym sobie pojeździł, ale niestety mam własny samochodzik w Vega Baja. W lewo!

Po jakimś czasie na parking dotarł Kenny. Zakręciła mu się łezka w oku, gdy tylko zobaczył zniszczone samochody.

Kenny: Wszystko tutaj kojarzy mi się z domem...

Podbiegł do pobliskich wraków, które zaczął przeszukiwać. Dosyć szybko poradził sobie z otworzeniem bagażnika, w którym na wierzchu znalazł klucz francuski. Poza tym jednak wydawało się, że było pusto, chociaż kto wie czy auto nie należało do jakiegoś przemytnika, czy coś...

Kenny schował klucz francuski do kieszeni i jak już nic innego nie znalazł to poszedł do kolejnego wraku. Tym razem drzwi nie chciały się otworzyć, więc pie*dolnął kluczem w przednią szybę i zaczął wślizgiwać się do środka.

Wnętrze samochodu było dość zabałaganione, na siedzeniu leżała paczka orzeszków - być może nadal zdalnych do jedzenia. Poza tym w aucie nie było chyba nic specjalnego. Chyba, że były jakieś schowki...

Chłopak wziął orzeszki i zaczął je jeść, chociaż były trochę twarde. No ale no nie można wybrzydzać. Jak się już najadł, to rozejrzał się za schowkami. Znalazł jeden, otworzył go i zajrzał do środka. Schowek zawierał w środku kawałek materiału. Przypominał on jakąś chorągiewkę, fla... bandanę w kolorze pomarańczowym pasującą do kurtki chłopaka. Poza tym było jednak pusto.

???: Skrr...

Dziwny dźwięk okazał się wydać... Niedawno spotkany tchórz pojawił się na masce wyraźnie zwabiony zapachem zatęchłych orzeszków.

Kenny zawiązał sobie bandanę na głowie, żeby być bardziej cute. Słysząc dziwny dźwięk wyciągnął nóż, ale schował go widząc, że to tylko zwierzę.

Kenny: Jesteś głodny? Masz szczęście, że trochę mi zostało...

Podrzucił orzeszki swojemu towarzyszowi.

Zwierzak był na tyle zadowolony z zostania nakarmionym, że wręcz rzucił się na Kenny'ego, żeby móc go poprowadzić. Dał mu jasno znak, że należy udać się na rozstaj dróg. Mało tego, łasica od razu pobiegła ścieżką w lewo.

Kenny: Yaaaay!

Pobiegł w lewo za łasiczką.

Domek z piernika:[]

Ekscentryczna budowla ze ścianami z piernika, lukrowaną klamką, cukrowymi szybkami i płotkiem z czekolady.

Matti szedł wyznaczoną ścieżką w głąb lasu. Nie spotkał po drodze nikogo, a na dodatek zgubił ślad chlebowych okruszków.

Matti: Chodzę tak już bite pół godziny po tym lesie i ciągle spotykam tylko jakieś skały, albo drzewa *w tej chwili zauważył coś intrygującego, zatrzymując się w momencie* O rzesz

Jego oczom ukazała się pewna chatka. Była to chatka zbudowana z piernika. Mimo, że chłopak nie miał jej zamiaru *przynajmniej na razie* jeść, to postanowił zajrzeć do środka. Podszedł do drzwi, które jak się okazało były lekko uchylone. Postanowił wejść więc do środka.

Matti: Halo!? Hop, hop!? Ktoś tam jest? Czy mnie słychać!?

Z domku nie dobiegały jednak żadne dźwięki i dalej nie dało się usłyszeć nic, po za echem Matti'ego. Niestrudzony chłopak zawitał jednak w środku będąc pod wrażeniem wykonania całej budowli.

Matti: No, no. Wiedzieli jakiego architekta zatrudniają.

Przez chwilę podziwiał jeszcze to dzieło sztuki. Był to w sumie jego pierwszy dach nad głową odkąd znalazł się w tym lesie. Chcąc sprawdzić jakość wykonania, zapukał pięścią w jedną ze ścian domku. Ta nie rozpadła się w momencie, wyglądała na bardzo wytrzymałą.

Matti: Proszę, proszę. Solidne to wszystko. Poczekajmy aż ktoś wróci, w końcu nie mógł pójść daleko. Drzwi były otwarte.

Podszedł ponownie do drzwi i wyjrzał na ten wielki, ogromny las w którym się znalazł. Zaczerpnął jeszcze raz świeżego powietrza i zawrócił.

Matti: Ale przynajmniej mamy dach nad głową. O, właśnie. Niech no tylko Tom, Emma i Irene się zjawią to urządzimy niezłą imprezkę w piernikowej chatce. *usiadł na sofie* Przydałoby się jeszcze jakieś DVD, albo coś.

Matti ponownie doznał olśnienia i wstał gwałtownie z sofy.

Matti: Chwila moment. Przecież ja nie mogę przyjąć ich tak bez niczego. Trzeba będzie znaleźć jakieś fajerwerki, o, albo trąbkę do grania. Albo nawet samo DVD.

Chłopak zaczął przeszukiwać domek w poszukiwaniu jakichś fajnych gadżetów. Zaczął od łóżka, które było zaścielane dopóki się za nie nie zabrał.

Nie znalazł jednak tam nic interesującego, oprócz jakiś magazynów erotycznych o... trójkątach? No ktoś miał naprawdę nieźle odchylony wskaźnik fetyszyzmu...

Matti: Hmmm, niezłe.

Chłopak spojrzał na okładkę magazynu. Nie ważne co mu wtedy chodziło po głowie, ale w pewnym momencie stało się to. Szybko odłożył magazyn z powrotem pod łóżko i zaczął panikować. Biegał po całym domku i krzyczał.

Matti: Opamiętaj się człowieku! Jesteś sam, SAM W ŚRODKU LASU! DOM Z PIERNIKA? NIE, NIE, TO JUŻ NA PEWNO OMAMY GŁODÓWKI! GROZI NAM GŁODÓWKA! AAAAAA!

W tej panice przywalił głową w żyrandol. To go co nie co ogłuszyło, ale po chwili wrócił do normy. Wtedy po chwili mroczności obudził się siedzący na podłodze z bólem głowy.

Matti: O matko jedyna, ale miałem koszmar. Śniło mi się... śniło mi się, że...

Rozejrzał się wokoło spoglądając na te piernikowe ściany, przez co dotarło do niego, że to nie sen.

Matti: ...ja pierdolę.

Chciał się położyć, ale o tym nie było mowy. Bardziej niż cokolwiek innego chciał się wydostać. Wyszedł na zewnątrz, gdzie poszedł na tyły domku. Tam odnalazł rower, oraz leżące tam pudełko na słodycze.

W pudełku zaś znalazł żółtą flagę.

Matti: O, fajna flaga. Biorę.

Niespodziewanie za chłopakiem zmaterializował się portal emanujący fioletowym światłem. Wessał Mattiego i tak szybko, jak się pojawił tak zniknął.

Ambona:[]

Budka na podwyższeniu, aby wejść na górę należy wspiąć się po wysokiej drabinie.


Po chwili doszła tu zitytowana Emma.

Emma: Głupie krety...

Dziewczyna natknęła się na drabinę, która prowadziła do ambony. Dziewczyna szybko wspięła się po drabinie i weszła do budki. Ambona była prawie pusta, oprócz kilku małych szafek, które się tu znajdowały.

Dziewczyna od razu zaczęła przeszukiwać szafki, ale nie znalazła nic ciekawego. Głównie rysunki jakis trójkątow w czapeczkach oraz jakąś pacynkę.

Emma: Po co komuś jakiś muppet?

Dziewczyna zaczęła się rozglądać po ambonie. Zauważyła ona, że jedna deska się odrywa.

Emma: Jeśli czegoś nauczyły mnie filmy to tego...

Dziewczyna pociągnęła za deske i ją urwała, a pod nią była jakaś przestrzeń.

Emma: ...Że urwane deski zawsze prowadzą do jakiś sekretów!

Blondi szybko wyrwała bliskie deski, zeby sprawdzić co tam było...

Dziewczynie się opłaciło... Po wyrwaniu kilku desek ku jej oczom ukazało się... pudełko. Na przodzie miało narysowanego trójkąta równobocznego. Niestety, nic nie może być takie proste prawda? Pudełko było zamknięte, a jedyny sposób by je otworzyć to... znaleźć klucz.


Blondi zatrzęsła pudełkiem i brzmiało to jakby coś tam było. Dziewczyna szybko zaczęła z powrotem przeszukiwać teamte pułki, z nadzieją, że moze tam być kluczyk, któremu się nie przyjrzała. Faktycznie były tam kucze! ...Około 20 dokładnie.

Emma: Noo too są chybaa, żarty jakieś.

Dziewczyna rzuciła pudełkiem ściane, a ono przewróciło się na stronę z zamknięciem. Miejsce na klucz było w kształcie trójkąta co nie umknęło uwadzę dziewczyny.

Emma: Tak!

Dziewczyna prędko rzuciła się na klucze i szybko, lecz uważnie zaczęła je przeszukiwać. Po chwili przejrzała ona całą 20 kliuczy, ale żaden nie miał odpowiedniego kształtu.

Emma: Ku*wa!

Dziewczyna zaczęła walić głową o ścianę. Usłyszała ona jednak pusty dźwięk... Tak jakby tam też było ukryte, małe pomieszczenie. Blondynka szybko wybiła dziurę w ścianie i faktycznie! Było tam kolejne mini pomieszczenie.

<Emma>: Przemoc, byczes, załatwia wszystko!

Dziewczyna szybko oderwała i deski stamtąd by sprawdzić czy coś tam jest...

Emma przedostała się do środka i wkroczyła do małego pomieszczenia, wielkością to odpowiadało 10 latkowi. Musiała się nieźle nagimnastykować, by się tam dostać. Gdy w końcu wpełzła do środka, to czuła się niczym Alicja... Pomieszczenie nie było zbytnio wypełnione, ale miało coś interesującego... obraz. Przedstawiał on Romę, Billa oraz Grace.


Emma zaczęła się przyglądać trójce ludzi na obrazach...

Emma: Typowy laluś z Californiii...

Powiedziała patrząc na część obrazu z Billem.

Emma: Mistrzyni muppetów...

Ta uwaga była skierowana do grace, która na obrazie miała swoją charakterystyczną pacynkę.

Emma: Rodzice jej nie kochali...

To ostatnie było skierowane do Romy.

Blondynka dokładnie zaczęła się przyglądać obrazowi i wtedy zauważyła coś dziwnego. Na obrazie, blondynka miała namalowany wisiorek z trójkątem. Problem był w tym, że trójkąt zdawał się nie pasować swoim wyglądem i teksturą do obrazu. Dziewczyna delikatnie dotknęła kluczu na obrazie...

Emma: Mam!

Blondi pociągneła kluczyk, którego żółć zlewała się z sukienką dziewczyny z obrazu, dzięki czemu nie było go widać o ile się dokładnie nie przyjrzało.

Emma prędko wyszła przez dziurę... Dobra, nie tak prędko, miała z tym lekki problem, ale ostatecznie dała sobie z tym radę. Dziewczyna szybko odnalazła zostawione pudełko i włożyła klucz, który pasował! W środku było...

Pudełko się otworzyło, a w środku znajdował się mięciutki, milutki, niebieski materiał... brawo, Emma znalazła flagę!

Emma: YAS, QUENN <3

Dziewczyna zeszła z drabiny, po czym stanęła przed drogą idącą albo w lewo, albo w prawo. Dziewczyna postanowiła pójść w prosto.

Dziewczyna ruszyła prosto, ale ujrzała po chwili coś dziwnego... a raczej, borsukowatego. Tak, borsuk. Stał i patrzył się na nią. Syknął i podbiegł do niej, po czym zabrał jej flagę i zaczął uciekać.


Emma: O, NO-NO-NO BYCZ! WE DONT DO THAT HERE!

Blodni biegiem szybszym niż Usain Bolt (on ją uczył biegać jak coś) ruszyła za borsukiem, ale skurczybyk był sptrytny! Ta szmata, prędko schowała się w jakieś ciasnej dziurze pod pewnym drzewem, mając nadzieję, że Emma zrezygnuje z pościgu. Niestety borsuk zlekceważył córkę chrzestną Beyonce, która zaczęła się wpychać pod dziurę.

Emma: NIE UCIEKNIESZ ODE MNIE! MOI BYLI PRÓBOWALI I TEŻ IM SIĘ NIE UDAŁO!

Dziewczyna z każdą sekundą coraz bardziej znikała w dziurzę. Ostatecznie kiedy wciągnęła brzuch, udało jej się zlecieć w dół. Jednak tego co tam było się nie spodziewała...

Dziewczyna jechała właśnie głębokim, dużym tunelem w dół z krzykiem, którego nie potafiła powstrzymać.

<Emma>: ...Bruh.

Po około 2 minutach zjazdu, dziewczyna znalazła się w niskim pomieszczeniu. Pomieszczenie było pięknie omeblowane niczym jakiś sala dla elitarnych przyjęć... Emma to wie, bo często na takich bywa. Był tutaj mini bar, mini fontana z czekolady, mini Lady Gaga... Problem był w tym, że tu wszyscy byli szopami, wiewiewiórkami czy borsukami. Wszyskie zwierzątka przez kilka sekund patrzyły się na Emme... Ale po chwili wróciły do swoich wcześniejszych zajęć jakby nigdy nic.

Emma: Bycz please.

Dziewczyna rozejrzała się wśród zwierząt, po czym zauważyła pewnego borsuka z niebieską flagą w pysku, który na widok dziewczyny zaczął uciekać w stronę wyjścia.

Emma: O ty szmato!

Dziewczyna wyszła za nim...

Okazało się, że to wszystko było tylko snem. Dziewczyna zemdlała ze szczęścia, że znalazła flagę. Poszła tym razem w lewo, razem ze swoją flagą.

Miejsce zbiorcze:[]

TD15-MiejsceZbiórcze

W miejscu, gdzie pięć dróżek łączyło się w jedno znajdowała się studnia pokryta ciemno zielonymi pnączami.

Dziewczyna jako 1 się tu znalazła co ja zaskoczylo, ale też zadowoliło.

<Emma>: Bycz, obviously Im first!

Dziewczyna po 2 minutach jednak znudziła się i zaczeła sobie wyobrażać Abigail.

Abigail: Hejka!

Emma: Wiesz co mogę zrobić by stąd... No nie wiem, wyjść? Nudzi mi się!

Abigail: Yyy... Nie zbyt. :c Może po prostu idź przed siebie, albo... Albo użyj kompasu moralnego!

Emma: ...Co?

Abigail: No, kompasu moralnego :c Wiesz, to co podpowiada co masz zrobić! Posłuchaj się go, a odnajdziesz wyjście! ...Chyba. Miej taką nadzieję.

Emma: Jak kompas moralny może mi się przydać w takiej sytuacji? To nie prawdziwy kompas!

Abigail: Pomyśl o nim jakby był. Pomyśl, że na przykład, wyjście w prawo, a pójście w lewo, to decyzje moralne, które może rozwiązać tylko twój kompas moralny.

Emma: Eee... Nie mam nic lepszego do roboty, wiec niech będzie. Kompasi, prowadź mnie!

Dziewczyna zaczęła powoli iść przed siebie. Po chwili natrafiła na studnię i... w sumie nic więcej. Wokoło nikogo nie było, nie wyglądało to jak meta...

Emma: Studnia. No i co mi ze studnii? Głupia studnia, Czemu tu jest studnia zamiast jakiegoś confetti, mety, ciasta gratulującego lub koncertu Taylor? Po prostu będę dalej słuchała kompasu moralnego. Zamknę oczy i będę szła tak jak podpowiada mi serce.

Przez chwile kamera była w stylu POV. Emma zdecydowanie odwróciła się o jakieś 18o stopni i zaczęła iść przed siebie. Po chwili trafiła na coś, a gdy otworzyła oczy okazało się, że to była... Studnia.

Emma: Co jest z tym gównem?! Chwilę...

Dziewczyna rozejrzała się wokół i rzuciła do studnii kamień. Nie usłyszała ona żadnego "chlup", jakby kamień trafił do wody, jednak pojawił sie jakiś dźwięk.

Emma: Nieeee... Meh, niech będzie.

Dziewczyna rozciągnęła linę na sam dół, tak by w czasie spinania się w dół, nie spadła prosto na dół twardej studni. Coś takiego raczej by bolało, a ona przecież nie wie co jest na dole. Po chwili Emma zaczęła się szybko i sprawnie wspinać w dół studnii...

Nieoczekiwanie zjawiła się na miejscu Annabelinda, machająca w górze niebieską flagą.

Emma tymczasem kontynouwała swoją wspinaczkę w dół. Robiła to całkiem szybko, ale wydawałoby się jakby dziura nie miała żadnego końca, co mocno irytowało blondynkę.

Emma: Geez, this sucks on so many levels.

Blondyna kontynouwała to bardzo nudne zajęcie, mając nadzieję, ze to co jest na dole, jest tego warte.

Annabelinda chciała sobie usiąść i odpocząć, bo chodzenie w szpilkach cały dzień to nie jest łatwe zadanie, ale usłyszała jakieś dziwne dźwięki dochodzące ze studni. Z ciekawości zajrzała do niej i przez chwilę mignął jej obraz blondynki myszkującej po głębokich zakątkach tego miejsca. Spojrzała się do kamery i szepnęła.

Annabelinda: Zobacz, jakaś wariatka tam siedzi...

Zrobiła zdezorientowaną minę i zaczęła przechadzać się obok. Zobaczyła jakąś wysoką skałę, na którą się wdrapała. Cały czas machała flagą w powietrzu.

<Annabelinda: No ja bym tej dziewczynie pomogła, ale w studniach nic dobrego nie siedzi na pewno. Jeszcze jakąś dżumę bym wytargała na wierzch albo co...>

Zdeterminowana blondynka nie poddawała się w wpinaczce na dół. Wiedziała, że przecież z każdym zjazdem w dół jest coraz bliżej celu. Kto wie? Blisko przekonania się była Emma, która po chwili postawiła nogę na dolę studni, a tam było... był. Aligator. Wielki.

Annabelinda widząc, że jej starania nie przynosiły skutku, a na niebie nie ujrzała nawet jednego samolotu, głęboko westchnęła i postanowiła pooglądać i pośmiać się z "wariatki w studni". Opierając się o obiekt, przez przypadek jedna cegiełka odpadła i spadła. Annabelinda usłyszała tylko głośne "AUĆ". Zanim speszona odeszła, owinęła się dokładniej swoim nowym błękitnym szalem i ujrzała wygrawerowany napis na miejscu, gdzie znajdowała się cegła...

Pisało tam: Czego tu siedzisz i się śmiejesz bitch, idź gdzieś indziej a nie, tak pieniędzy się nie zarabia.

Annabelinda poczuła się urażona, dlatego zepchnęła zwyrodniałą cegłę, która prawdopodobnie również spadła na Emmę. Przeklinając pod nosem, usiadła za jakimś drzewem.

Tymczasem w studnii, Emma tylko przewróciła oczami.

Emma: Ten kompas moralny to shiet!

Dziewczyna szybko kopnęła aligatora w twarz, a z niej wyleciał jakiś kompasik, prawdziwy, który o dziwo działał.

Emma: Ten kompasem nie będzie shietem.

Blondi szybko wspięła się w góre, odbijając się od ściany do ściany, z czego po drodzę oberwała dwa razy cegłą w głowę, ale po chwli była na samym górze studnii.

Emma: Nigdy więcej!

Emma rozejrzała się i zobaczyła starszą kobietę, ale się nią nie przejeła. 

Dziewczyny dostrzegły przed sobą cztery ścieżki. Bardzo na lewo, lewo, prawo i bardzo na prawo. Którą powinny wybrać? Z jakiegoś powodu kompas podpowiadał Emmie bardziej na lewo...

Annabelinda postanowiła pójść bardziej na prawo.

Emma poszła bardziej na lewo.

Ika przyszło tutaj i zaczęło sie rozglądać to za jakąś przewagą to za ścieżką dalej spojrzało też do studnii ale nie zauważyło tam niczego a wpadanie do studni to nie jego działka za to spróbowało przeciąć pare pnączy

<Ika: Dobra nie bede sie nadwyrężać już pójde>

Ika idzie w Lewo

Emma poszła w znane strony - w bardzo lewo.

Do miejsca zbiorczego doszedł Kevin i zauważył, że już ktoś tu był przed nim. Poza tym i tak nie było co tu szukać.

Kevin: No dobra, chyba nic tu nie znajdziemy. Idę w prawo.

Tom dociera do studni, pociąga kilka razy nosem

Tom: Nie czuję piernika... Cholera! Dobra... Ja chcę już wyjść z tego lasu! Jak najszybciej!

Rozejrzał się w poszukiwaniu dalszej drogi

Przed nim pojawił się wybór. Cztery ścieżki: Bardzo na lewo, lewo, prawo czy bardziej na prawo?

Tom: Jak ja kocham wybory! Uh... spróbuję pójść w prawo, ale nie to skrajne

Poszedł w prawo, ale nie bardzo w prawo, "zwykłe prawo"

Eve na miejsce przybyła, jednak długo tam nie zabawiła. Wybrała ścieżkę w lewo.

Irene przyszła i poszła bardziej w lewo.

Buddy przyszedł i zauważył kilka ścieżek oraz studnie. Postanowił zajrzeć w jej głąb.

Wnętrze studni ziało ciemnością. Wyglądało na to, że nic tam ciekawego nie ma.

Buddy wiec udał się ścieżką bardzo na prawo. Może w końcu tam coś znajdzie.

Benito opuścił opisany jednym słowem wcześniej parking i znalazł się w jakiejś studni.

Benito: Oby stąd nie wylazło tylko jakieś straszydło. Nie mam niczego, by ją zawalić. Może gołymi rękoma?

Zmęczony wzdycha i spogląda tradycyjnie na teren.

Benito: Kolejne rozwidlenia dróg?

<Benito: Jak już wspominam o straszydłach, buh, jest takie ścierwo, które mi się kojarzy z labiryntem. Pod koniec się pojawia taka krzywa zielona morda, którą trzasnąłbym najchętniej młotkiem. Dziwna ta przygoda.>

Przed sobą dojrzał cztery ścieżki. Bardzo na lewo, lewo, prawo i bardzo na prawo. Bez większego zastanowienia poszedł w nieco na lewo, czyli wybrał drugą możliwą opcję.

Podążając za swoim nowym BFF, Kenny dotarł tutaj. Od razu zauważył studnię, więc podeszdł do niej i zajrzał do środka. Gdzieś spoooroo niżej widoczna była tafla wody. Była jednak poza zasięgiem, gdyż dawno zerwało się wiaderko na sznurku.

Kenny westchnął, bo w sumie nie chciało mu się dzisiaj umierać od wskakiwania do studni i zamiast tego skupił sie na rozglądaniu po okolicy. Zaczął przeszukiwać pnącza, które w razie konieczności rozcinał swoim nożykiem.

Rozcinając pnącza odsłonił pierwotny murek studni. Jeżeli byłyby na nim jakieś ukryte piktogramy, to na pewno zostały odkryte. Zdawać się też mogło, że parę cegłówek trochę odstaje i się poluzowało.

Schował nożyk z powrotem do kieszeni i zaczął sprawdzać odstające cegły. Udało mu się je wyjąć, więc po chwili zaglądał już do dziury patrząc, czy jest tam coś wartego uwagi. Uwagę mógł przykuć tylko osad mchu i nic poza tym. Studnia jak z obrazka chyba nie miała już więcej sekretów pośród swoich cegieł. Do tego łasica zdawała się zdeterminowana, aby iść dalej... No więc poszedł dalej za Panem Łasicą, bo on wie najlepiej.

Łasica dotarła aż do rozwidlenia... 4 ścieżki: bardziej w prawo, w prawo, w lewo, bardziej w lewo... Najedzona łasica podbiegała do tych Bardziej ścieżek, ale między nimi już nie umiała się zdecydować

Kenny: Chodźmy tam!

Wskazał na "bardziej w lewo" i właśnie tam poszedł z łasicą.

Jeanette przybiegła, sowa najwidoczniej dała sobie z nią spokój.

Jeanette: Rany, nie pamiętam kiedy ostatnio tak spierdzielałam.

Jeanette podeszła do studni, wyciągnęła wiadro pełne wody, której się napiła. Była zbyt spragniona, żeby ją obchodziło jaki syf tam płynie. Odetchnęła. 

Jeanette: Ahh...

Oparła się o studnię i zastanowiła, gdzie pójść dalej. Obejrzała studnię, w razie jakichś wskazówek.

<Jeanette: Zawsze gdy nie wiem co zrobić, to udaję, że przepełnia mnie energia i moja intuicja doznaje olśnienia.>

Wyciągnęła ręce i zaczęła pocierać nimi o studnię. No i poszła bardziej w lewo, wcale nie dlatego, że tam było najwięcej śladów kroków. 

Portia trafiła do tego miejsca i poszła w lewo. 

Ricky oraz Vicky trafili tutaj po przejściu w las. Jak nigdy ucieszyli się na widok potoku. Zignorowali starą studnię, nie chcąc ciągnąć po wodę jak mieli pod nosem. Wzięli i delikatnie przemyli sobie twarz by się odświeżyć.

Vicky: Ah! That`s good shit right there!

Chciała wziąć łyka przed wyruszeniem. Nabrała wody po czym ten jej zaraz strącił.

Ricky: Sorry siostra. Nie będziemy ryzykować żadnych konwulsji żołądka czy innych schorzeń.

Vicky: Normalnie bez komentarza.

Ruszyli więc do rozwidleń. Zdecydowali się pójść na prawo. I to takie dłuższe prawo, ciągnące się kawałek czasu.

...

Surfer ujrzał z oddali inne miejsce. Zostawiając za sobą posąg trafił na studnie.

Matti: Och tak. Trochę suszy mnie od tego biegania po lesie.

Chłopak wziął więc zaczepione o studnie wiadro, spuścił je na dół po czym nabrał trochę wody. Wyciągnął wiadro z powrotem i napił się wydając przy tym głośne dźwięki przełykania. Wiadro było już do połowy puste, a chłopak ugasił pragnienie.

Matti: Od razu lepiej.

Wytarł rękawem twarz.

Nagle drzewa po prawej stronie drzewa i krzewy rozstąpiły się ukazując jego oczom krętą ścieżkę. Na ścieżynce rozsypane były okruchy jakiegoś jedzenia, najprawdopodobniej chleba.

Nie chcąc próżnować dalej, chłopak wstał i odstawił wiadro.

Matti: Pora ruszać.

Zauważył wspomnianą wyżej ścieżkę i podszedł w jej kierunku. Otuchy mu dodały leżące na ziemi okruszki.

Matti: Okruchy chleba? CYWILIZACJA!!!

Wydał z siebie okrzyk i pobiegł przed siebie wspomnianą, krętą ścieżką.

Drzewa zstąpiły się za surferem ponownie ukrywając ścieżkę.

Staw z łabędziami:[]

Niewielki zbiornik wodny. Na jego powierzchni pływają mięsiste liście lilii i charakterystyczne, białe ptaki.

Znalazła się tutaj Annabelinda, która uraczona pięknym krajobrazem postanowiła usiąść na kładce przy jeziorze, co poskutkowało złamaniem się niej i wydryfowaniem Annabelindy na sam środek.

Annabelinda: <krzyczy>

Łabądź 1: <krzyczy>

Łabądź 2: <krzyczy>

Zła kaczka: <śmieje się>

Kamerzysta: ...

Annabelinda: Niech mnie ktoś stąd zabierze! Zaraz ja! Spadnę! I się! Utopię! No halo! Gdzie jest ten kamerzysta!?

Kamerzysta cały czas stał na brzegu i wykonywał profesjonalnie pracę, czym było kręcenie Annabelindy za pomocą zbliżenia, w ciszy.

<Annabelinda: Nie mam ochoty w tej chwili rozmawiać. Bo się obraziłam na pewne osoby i, i no i nie mam ochoty, no nie mam chęci zabierać głosu w żadnej sprawie. Ja bardzo wiele w ten jeden dzień przeżyłam z tym mężczyzną to mnie gnój potraktował no jak widać jak potraktował. Umrzeć mogłam, śmierć kliniczna, bo utopienie, a on się gapił na mnie z tym swoim sprzętem. No zawiodłam się, bo to mój kolega był.>

Annabelinda cały czas dryfowała, ale spłoszone łabędzie zaczęły wzburzać gwałtowne fale, które zaczynały prowadzić Annabelindę na kładce w stronę krańca jeziora.

Annabelinda: <krzycząc do kamerzysty> No co ty robisz ty jełopie!? Jak można być tak wyrodnym!? To jest dla ciebie zabawne, czy, czy jak ja się pytam!? To co ty robisz to jest w tej chwili przestępstwo, na to jest paragraf ty draniu!

W czasie gdy Annabelinda pyskowała, kładka uderzyła o skraj jeziora, a ta przewróciła się na brzeg.

Kamerzysta zaśmiał się i odszedł, zostawiając kobietę samą. Ta podniosła się jedynie wściekła, a także obrażona i odwróciła się tyłem do jeziora. Dostrzegła przed sobą jakąś tablicę...

Annabelinda odwróciła się jeszcze raz by popodziwiać widok... który przez "ingerencję pewnej kobiety" już taki majestatyczny nie był, ponieważ łabędzie wypowiedziały wojnę domową wobec rządów złych kaczek. Z liści lilii zrobiły tarcze, a z ich kwiatów miecze. Kilka łabędzi i kaczek zrobiło zasieki na brzegach.

Annabelinda: No to jest straszny widok, straszny... siły natury, zmiany klimatyczne, to się wszystko dzieje na świecie teraz i chciałabym zaapelować, że każdy z nas może małymi krokami to zmienić, TYLKO MUSIMY CHCIEĆ, ale że każdy potrafi myśleć o własnym tyłku siedząc na wersalce to się potem dziwią, że temperatury skaczą i ptactwo wymiera...

<Annabelinda: Ale no oczywiście że wierzę w zmiany klimatyczne. No tak no. To jest absolutna prawda, tak, i jeżeli naprawdę NIE podejmiemy skutecznych kroków to się to dla nas fatalnie skończy, dla naszych dzieci, dla naszych wnuków, no przyjaciół, dla świata. Ja naprawdę apeluję aby ludzie przestali palić butelki i opony w piecach, bo to jest kaleczenie środowiska i powietrza, a przecież my powietrzem oddychamy. Ja ostatnio taka struta chodziłam już, że do lekarza pójść musiałam. I mi powiedział, że to od smogu wszystko.>

Annabelinda postanowiła przeczytać treść zawartą na tablicy. Niespodziewanie, Zła kaczka wleciała jej na głowę.

Annabelinda: Tu jest napisane, że, że y, yy, że... "Witamy nad Jeziorem Łabędzim, ustanowionym jako pomnik przyrody w 1931 roku przez Narodowy Ptasi Instytut przez pewnego łabędzia o imieniu Stuart Swanson, którego pochodzenie zostało uznane za miejską legendę. Od roku 2005 zezwolono na imigrację, co w roku 2007 spowodowało uplasowanie się miejsca w czołowej siódemce Najpopularniejszych Egzotycznych Miejsc, Które Ty Oraz Twoja Kwoka Musicie Odwiedzić. W związku z gwałtownym przyrostem zamieszkania kaczek, Amanda McDucker wszczęła rewolucję i próbę wprowadzenia rządów autorytarnych, wszystko zakończone sukcesem. Do dzisiaj można ujrzeć polowe walki o kontrolę nad Jeziorem przez obie strony konfliktu - Złe Kaczki na czele z Amandą McDucker, oraz Franziską Swanson - dziedziczką rodowodu ustanowionego przez Stuarta. Aby obejrzeć pozostałe obiekty informacyjne na temat miejsca, skieruj się w lewo."

Annabelinda zaczęła myśleć. Zła kaczka w między czasie poprawiała swój hełm wojskowy i przeładowała rewolwer.

Annabelinda: Ja bardzo lubię kulturę i historię miejsc klasycznych, z chęcią obejrzę tą wystawę!

Skierowała się gdzieś w lewo.

Trafiła na ścieżkę, ale kaczka z rewolwerem wydawała się nie zwalniać i zaczęła ścigać naszą kochaną Annę. Co więc pozostało, jak ucieczka...? Kobieta biegła i biegła, aż dotarła do rozwidlenia, kolejnego. Niczym się nie różniły, oprócz kierunków. Mogła skręcić w lewo, albo biec prosto.

Annabelinda postanowiła pobiec prosto, ale nie oznaczało to, że uciekła od Złej kaczki, która ponownie wylądowała na jej głowie.

Buddy przybył do tego miejsca. Wydawało się bardzo miłe, wiec zaczął wpatrywać się w wodę, w nadziei, że coś zobaczy. Potem zaczął przeszukiwać przybrzeżne szuwary.

Woda tam była bardzo ciemna i mętna. Samym wzrokiem nie było sposobu ocenić czy coś się w niej kryje.

Buddy podwinął wiec rękaw koszuli i zaczął szukać czegoś po dnie przy brzegu. Dokładnie sprawdził całą wodę po tej stronę płycizny.

W końcu wymacał dziwny kształt. Gdy wyjął rzecz nad powierzchnię dostrzegł iż był to...but.

Szybko wyrzucił buta z powrotem do wody i wstał.
Buddy pokój zwierzeń Ludzie są mimo wszytko obrzydliwi. Jak można wrzucać buta do wody. Reszta ma już pewnie flagi. Grunt to z stąd wyjść.
Buddy rozejrzał się za wyjściem, bo drodze jeszcze na szybko sprawdzając krzaki.

Tajemniczy but wyłonił się wody i przydryfował na brzeg do miejsca, gdzie klęczał Buddy. Wyglądał wręcz zapraszająco. Aż się prosił o więcej uwagi.

Buddy doświadczony ostrożnością, nie podszedł do istoty, tylko obserwował ją z daleka. Jeśli nic nie widział, to powoli podszedł bliżej. Jeśli jednak mógł rozpoznać istotę, nie ruszał się i ją oglądał.

Żadna istota się nie pojawiła w zasięgu wzroku. Z buta jednak powoli wysunął się jakiś kolorowy materiał.

Buddy szybko pochwycił tajemniczy skrawek materiału. Bardzo delikatne, by go nie zgubić czy upuścić.

Była to żółta flaga!

Buddy niemal podskoczył ze szczęścia. Teraz wystarczy znaleźć wyjście. Rozejrzał się za ścieżką.

Jedyna znajdująca się w zasięgu wzroku biegła w lewo.

Buddy był wiec zmuszony złamać swe zasady i poszedł w lewo. Nie zwrócił na to uwagi, gdyż cieszył się ze zdobycia flagi.

Przybyli tutaj rozglądając się wkoło. Łabędzie widać były nieco spokojne, oni sami nie chcieli stać na ich polu widzenia.

Vicky: Przebrzydłe ptaszyska... Tylko na ruszcie są okej.

Ricky: Jak nigdy się zgadzam. *wskazał kierunek* Spójrz tam są tabliczki oraz siedzisko. Może tam coś być.

Nie było to nic wielkiego. Nieco odświeżony farbą wielkie bele drzewa kosz oraz kilka tabliczek informacyjnych. Widać było też okruchy karm, której nie wyzbierały. Zaczęli więc w pierwszej kolejności przeczesywać to miejsce - a dokładnie kosz, który był pełny.

Nie znaleźli w nim jednak nic interesującego. Tabliczki za to zawierały wiele informacji, kto wie może nawet jakaś okaże się dla nich pomocna?

Vicky: Yeah!

Znalazła pasujący jej pierścionek z jakimś fałszywym klejnocikiem mocowanym pośrodku. Lubiąc takie rzeczy od razu razu go przyodziała.

Vicky: Opłacało się!

Ricky: Przypomniałaś sobie więc co to takiego mogłoby być?

Vicky: Dobra przestań, teraz chodzi o mnie. Spórz!

Wymusiła pokaz po czym ten kolnął swoim okiem co dość dziwnie wyglądało. Skoro nie znaleźli nic ciekawego, przynajmniej dla jednego z nich rozsądnie było sprawdzić pozostałe miejsca. Na samych pniakach ławki nic nie było ani nic wokół.

Ricky: Nie ma nic. Jeśli chcesz to sobie odpocznij, mam zamiar przestudiować tą tablicę. Może tam coś znajdę.

Słysząc jego "studiowanie" wygodnie się usadowili powoli czytając historię ów stawu, ciekawostki oraz kilka dość podejrzanie zatartych miejsc. Skupiły one uwagę chłopaka najbardziej, gdzie być może znajdowała się właśnie ukryta wiadomość?

Miał chłopak nosa, ponieważ na jednej z tabliczek było.. zdjęcie, a konkretniej to resztki tego zdjęcia. Opis jednak sugerował, że jest to niebywale rzadki gatunek kwiatu, występujący jedynie w tym lesie, na Kwiecistej Łące...

Ricky: Bingo! *szarpnął za dziewczęcą stronę* Skończyłem, możesz oprzytomnieć.

Vicky: Nareszcie. Mów więc! Znowu na prawo czy co tam masz!?

Ricky: Nie spójrz! *pokazał na zarys* Z początku nie zauważyłem tego, ale faktycznie była tutaj wskazówka. Trzeba było jedy...

Vicky: Konkret!

Ricky: Po prostu ruszamy przed siebie w stronę łąki. Tam w śmieciach widać było jedną z wyrzuconych urywków mapy. Kierujemy się prosto na kwiecistą polanę!

Obwieścił dumnie po swoich badaniach po czym ruszyli marszem w stronę ów miejsca.

Opuszczona chata:[]

Mała drewniana chatka. Otoczona przez chaszcze, bluszcz, pokrzywy i same nieprzyjemnie wyglądające rośliny.

Kavin dotarł do opuszczonej chaty. Jednak na jego drodze znajdowały się chaszcze, bluszcz, pokrzywy, więc pewien problem...

Kevin: Gdzieś powinny być nożyce w pobliżu albo...

Zauważył jakiś haczyk wystający z dachu chaty.

Kevin: Dobra, powinno się udać!

Ksiądz Kevin wyciągnął z jednej z kieszeni sutanny zapasowe bardzo długie cingulum. Zrobił z niego lasso i zarzucił na znajdujący się na dachu hak... Udało się cingulum było wystarczająco długie. Ksiądz wspiął się na drzewo znajdujące się równolegle względem haka na dachu. Potem Kevin zawiązał tą stronę cingulum, które trzymał, o gałąź owego drzewa... A następne zamknął oczy i zaczął chodzić po linie. Jednak drżał podświadomie o każdy krok, więc musiał jakoś zająć głowę... ŚPIEWEM!

Kevin: Co by tu zaśpiewać... Takie podobne miejsce widziałem na grafikach pewnego lasu na Węgrzech. Tylko co tu zaśpiewać...

Coś mu się przypomniało i zaczął śpiewać, tak jak się śpiewa psalmy i pieśni kościelne...

Kevin:

Viszlát nyár, most már elkéstél

mert azt hazudtad, enyém leszel

de nem jöttél


Viszlát álom, köszönöm, hogy eltűntél

Most már ideje visszakapnom

amiket elvettél

.

Kevin tym sposobem już bez większych stresów przeszedł po linie i dostał się na dach.

Kevin: Próba oryginalnego wykonania tej pieśni pewne spłoszyłaby wszystkie zwierzęta z tego lasu, heh. No cóż, jestem na dachu!

Zauważył, że na dachu znajdowało się jakieś średniej wielkości pudło. Ksiądz do niego podszedł i otworzył je, a znalazł tam pęk starych kluczy oraz oryginalną recepturę na kompot z pokrzywy autorstwa jakiejś tam Kati Wolf. Przepis głosił, by gotować kompot śpiewając "What about my dreams".

Kevin: "What about my dreams" <3 W ogóle Węgry na Eurowizji są jednym z lubianych krajów przeze mnie. A ostatnie Węgry, które nie lubię to było... Ho! Ho! Baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo dawno. "Az én apám" z... 2019. Jednak przed nim dawno nie było piosenki, która mi nie przypadła do gustu. Trzeba się jakoś dostać do środka, może w środku będą nożyce do pokrzyw. Komin <3

Podszedł do komina i próbował przez niego wpaść do środka (jak Mikołaj).

Kevin: Legenda głosi, że był sobie pewnego razu taki bidny księżulek. Ni miał pieniążków, zaś miał starą, legendarną, miniaturową karocę w czasach XIX wieku.

Opowiadał, a przy okazji oczywiście wchodził przez komin. Tym razem przy użyciu krótszego cingulum.

Kevin: I ten bidny księżulek dostał się nie wiadomo jak do takiego bogacza. Między ludźmi krążyła plotka, że pewnie wlazł przez komin (jak ja teraz), gdyż tylko tam nie pilnowała straż. Tak, więc jakoś się ten bidny ksiądz do środka dostał. Akurat do salonu, gdzie na fotelu koloru ametystowego siedział wspomniany bogacz. Miał już zamiar natychmiast wyrzucić biedaka z jego domu, ale ten nie przejmując się, że bogacz jest dla niego niemiły... dał mu swoją starą zabawkę - legendarną, karocę z XIX wieku, którą jak się nakręci - zaczynała się przemieszczać za każdym razem o dokładnie metr.

Kevin kończąc opowiadać "legendę" właśnie wszedł do środka opuszczonej chaty.

Kevin: Bogacz poczuł tam nieopisane ciepło w swoim sercu, że zmienił się diametralnie! Wyzbył się wszystkiego, a całą willę oraz majątek przepisał na niegdyś biednego księdza. A ten ksiądz wykorzystał ten majątek na produkcję starych zabawek rodem z lat XIX i rozdawał je, jak Mikołaj, wszystkim mieszkańcom miasta - dokładnie tego samego dnia, którego obdarował bogatego. Amen. A teraz gdzie ja znajdę te nożyce...

Zaczął szukać nożyc, ale chwilę się zatrzymał.

Kevin: A po co mi nożyce? Gołymi rękoma! Od poparzenia pokrzywami się nie umiera.

Pobiegł do drzwi i domyślając się, że jako że jest to opuszczona chata, drzwi się nie otworzą od tak... W takim razie wbiegł w nie i podnosząc swoją sutannę w górę zasunął silny kopniak - rozwalając drzwi.

Kevin: Pierwszej odporności to one nie były...

Poszedł do pokrzyw i zaczął je zrywać, ale żeby się nie poparzyć posłużył się swoją koszulką z napisem "It's Britney BITCH!", którą nosił pod sutanną. Kiedy je zerwał, miał je bezpiecznie w koszulce, z której zrobił tą jakby miskę - jednak dość głęboką - bardziej zresztą przypominającą kielich mszalny. Na ziemi, z miejsca którego zrywał pokrzywy zauważył napis...

Kevin: "Teraz nadszedł czas na gotowanie... W kuchni zajdziesz WSZYSTKO". Dobra, to w takim razie do kuchni.

Kevin udał się do kuchni i zaczął korzystać ze starych kluczy. Otwierać kolejno...

Kluczem nr 1 - pierwszą szafkę po lewej - otworzył i wyciągnął z niej szklankę.

Kluczem nr 2 - pierwszą szafkę po prawej - otworzył i wyciągnął garnek, na którym miała być gotowana woda.

Kluczem nr 3 - drugą szafkę po lewej - otworzył i wyciągnął bukłak z wodą... widocznie kran nie puszczał wody i się zepsuł kiedyś.

Kluczem nr 4 - drugą szafkę po prawej - otworzył i wyciągnął cukier.

Kluczem nr 5 - trzecią szafkę po prawej - otworzył i wyciągnął słoik z różnymi owocami leśnymi...

Kevin: Ale to podpucha! Dobry kompot z pokrzyw nie potrzebuje do tego owoców, by zrobić efekt!

I owoców nie wziął, domyślił się, że to pułapka. Natomiast resztę wziął i zaczął robienie kompotu, jak na swoje umiejętności i według receptury, a w trakcie gotowania śpiewał sobie...

.

I always stood behind you always close

Stood by your side no matter what the cost

And I always was there for you when you called

Should I live all my life for only your cause

What about my life

What about my dreams

What about how I feel

What about my needs

I cant hold back, I cant go back, I must be free

What about how I feel

What about my life


I cant / hold back / no more


Tíz lépés, száz lépés távolság kell

Nem számít merre, csak el tőled el

Mit mondhatnál, mit mondhatnék, elkoptunk rég

Szemeinkből nézd, hova tűnt a fény.


What about my life

What about my dreams

What about how I feel

What about my needs

I cant hold back, I cant go back, I must be free

What about how I feel

What about my life


I / cant hold back / (gonna live my dreams)

I / wont go back / (oh, my dreams)

I need to be / (gonna live my life)

All i can be

I / cant hold back / (I can't go back)

I / wont go back / (I must be free)

I need to be /

All i can be

.

Zaśpiewał swoim typowym, jak na śpiewanie pieśni kościelnych... głosem. A przy okazji skończył robić kompot z pokrzyw. A jego kolor był charakterystyczny, że mała plamka koloru malachitowego wydała mu się mieć sens. Usunął ją, a okazało się, że cały czas pod nią znajdowała się dziurka na klucz.

Kevin: No proszę, proszę. Spróbuję, może teraz kluczyku nr 5 się przydasz!

Tym samym kluczyk, którym otworzył szafkę, z której nie wziął słoika z owocami - przyłożył do otworu do klucz znajdujący się na blacie, na którym został zrobiony kompot z pokrzyw. Kluczyk pasował, blat się otworzył do połowy, a w jego środku znalazł...

Kartkę z dziwnym napisem. Meigorp dop

Kevin: Pod progiem. No przecież.

Kevin sprawdził pod progiem blatu co się znajduje i zobaczył...

Nic nie zobaczył

Kevin: A może to... A może pod drewnianym progiem drzwi, które rozwaliłem!

Ksiądz udał się ponownie do drzwi wyjściowych, które rozwalił kopniakiem. Sprawdził pod ich drewnianym progiem...

Kevin: Coś wystaje...

Kucnął, zbliżył się i wydobył spod progu...

Woreczek jutowy... Z niebieską flagą

Ksiądz po wyjściu zobaczył nieopodal dwie ścieżki w dwie strony

Kevin zadowolony z flagą poszedł w lewą stronę.

Tom dotarł do chatki

Tom: Ale brzydka chata! Wątpię, że w takiej ruderze jest coś do jedzenia... A może jednak?

Tom wszedł do chaty w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. W środku było pełno kurzu i zniszczonych mebli, w oczy Toma rzuciła się jednak wisząca na ścianie szafka, chłopak od razu ją otworzył, a w środku była tabliczka czekolady

Tom: Tak! Ja to mam szczęście!

Jedząc czekoladę chłopak wyszedł z chatki i zaczął chodzić dookoła niej szukając kolejnej drogi.

Zobaczył dwie ścieżki, może iść w prawo lub w lewo.

Tom stał między rozwidleniem jedząc swoją czekoladę, wyraźnie się zastanawiał. Nagle bez słowa skręcił w lewo

Przebrzydły mostek nad przebrzydłą rzeczułką:[]

W dole, pod eleganckim, acz niewielkim, drewnianym mostkiem wyposażonym w metalowe poręcze, płynie paskudna, wąziutka rzeczka.

Ika przychodzi swoim sexy krokiem

Ika: I wreszcie jakieś dorównujące mojemu stylowi miejsce

Ika ponieważ ciągle miało nadzieje na znalezienie czegoś poszło w rzeczkę i próbowało przedostać sie pod mostek żeby zobaczyć czy nie ma żadnego immunitetu czy innego pod nim.

Pod mostkiem było dość ciemno, ledwo co było widać pod deskami.

Ika postanowiło pomacać góre żeby sprawdzić czy napewno niczego nie ma

Ika wyszło spod mostu i zaczęło przeszukiwać górę znaczy sie przejść po moście i spróbować znaleźć coś może małego na ziemi lub cokolwiek.

Idąc tak po mostku Ika wyczuł, że chociaż konstrukcja jest nad wyraz solidna, to jednak zabrzęczały nieco poręcze... Zwracały uwagę, bo były zrobione zarówno z drewna jak i metalu.

Ika spojrzało na te poręcze popukało ale w sumie nie chciało jemu/jej sie z nimi bawić ani nic wiec poszło dalej i przeszło na drugą stronę.

Na drugiej stronie elegancka ścieżynka rozwidlała się na dwie strony... Prawo... i Lewo...

Ika idzie w lewo.

Na most wkroczyła Eve i pierwszą rzecza jaką zaczęła wykonywać było dokładne obejrzenie poręczy z obu stron.

Poza faktem, że poręcze były niezwykle zgniłe i wilgotne nic ciekawego na nic nie znalazła.

Dziewczyna sprawdziła jak sytuacja wygląda pod mostem, jednak okazało się, że do takiej czynności wymagane są umiejętności noktowizij. Postanowiła więc rozpalić obok mostku małe ognisko, by pozyskać światło.

Ciepłe światło ogniska polepszyło jej widoczność. Mostek od spodu był równie zgniły i porośnięty mchem, jak poręcze, a może nawet bardziej. Pod mostkiem zaś...siedziała ropucha.

Eve: Cześć ropuszko *odezwała się do zwierzęcia* Czy wiesz może czy są tu jakieś "różne, ciekawe rzeczy"?

Ropuszka: *Rzekotanie*

Eve: Oh, rozumiem

Weszła na mostek i przypatrzyła się rzeczce. Była przebrzydła, jednak Eve to nie odstraszało.

Woda i jej przebrzydłość sprawiały, że niczego nie dało się w niej dostrzec. Nagle rozległ się jakby szelest, jakby grzechot, a może zwykła gra cieni spowodowana wiatrem? Czymkolwiek, by to nie było, nadchodziło z prawej ścieżynki odchodzącej od przebrzydłego mostka.

Szelest Eve zaintrygował, więc postanowiła udać się w prawo.

Miejsce zbiórcze, a przede wszystkim jakaś wstrętnie wyglądająca studzienka prowadzą Benito do drewnianego mostku.

Benito: Znowu jakieś zardzewiałe starocie? Czy ja jestem w jakimś reality o starym, opuszczonym lasku, w jakimś slasherze polskiej produkcji typu "Dziś nie zaśnie nikt" albo opuszczonej wiosce dla obłąkanych? Ej, w życiu się nie spodziewałem, że zajdę aż tak daleko!

Benito spogląda na wstrętną rzekę.

Benito: Beznadziejna okolica. Ciekawe, dokąd ona mnie zaprowadzi.

Benito zdecydował się nic nie mówić i wejść na mostek. Potupał trochę nogą, aby dokładnie sprawdzić jego konstrukcję. Była ona taka sobie, ale dała radę utrzymać latynoskiego chłopczyka. Powoli szedł do przodu i stanął na środku. Zmęczony przechodzeniem i patrzeniem na smętną okolicę zajrzał jeszcze raz w dół nurtu rzeki.

Benito: Ta rzeka zdecydowanie odbiera radość z życia.

I tu się zaczął zastanawiać, gdzie dalej? Czy most, po którym przechodził, nie zaprowadzi go do następnych lokalizacji? Jak daleko znajdował się od poprzednich miejsc? Benito postanowił czekać na jakiś znak. Jakikolwiek, byleby woda nie ochlapała jego pięknych ubrań, które kosztowały fortunę.

Nie pozostało mu chyba nic innego jak przejść przez ten most. Nie było innych opcji drogi... po za tym, za mostem była ścieżka. Więc jak... przeszedł, czy nie?

Zniechęcony spoglądaniem na rzekę wyglądającą niczym zgniła trawa, która przeleżała pół roku w jakimś kompostowniku, przechodzi dalej.

Portia tu sobie zapierdala

Portia: Je jebie XD

Spogląda się

Portia: Jest tu kto?

Echo: Jest tu kto?

Echo niosło się w kierunku pobliskich ścieżek... Na tej idącej w lewo było też sporo odcisków butów - chyba warto było tam się skierować.

Portia: Ej bez kitu, co to?

Portia zmierza w kierunku echo.

Błotnista ścieżka:[]

Przyjemna, żwirowa ścieżka zmienia się w obskurne, błotniste bajoro. Będzie potrzebna kąpiel, oj będzie.

Blondyna po chwili dotarła właśnie tutaj, spojrzała się ona trochę zirytowana na swój kompas, ale stwierdziła, ze i tak jest cała brudna, więc, meh. Błoto dobrze robi na skórę, więc chociaż tyle.

Emma szybko weszła do błotnistego bajora i szła przed siebie. Jednocześnie cały czas próbowała wyczuć czy ciałem czy nie ma tam gdzieś czegoś co może jej się przydać. Jedna rękę także trzymała w górze, podążając za kompasem, który kierował ją caly czas prosto,

<Emma>: Robiłam gorsze rzeczy, soooo... Dam se radę.

Dziewczyna przemierzała bagno całkiem szybko i sprawnie, ale co jakiś czas czuła coś twardego pod stopą, ale ani razu to nie było coś przydatnego, głównie tylko jakieś kamienie czy coś takiego.

Blondi bardzo powoli przemierzała stawik, dlatego postanowiła sobie umilić czas śpiewając piosenkę:

Im soo alone Here onn muddy lake But I knoww, Im close to homeee But I feel likee, I will be attackedd by a snakeee.

Im soo alonee Here onn muddy lakee Without Abigail's clonee This old bitch wants my victory takee

Im so alone Here on muddy lake But I know im the one Losing is something I hate

Po trzeciej zwrotce niestety skończyły jej się rymy, więc dalej szła znudzona :c

Szła ciągle ze wskazaniami kompasu... i nagle igła postanowiła zmienić kierunek. Przed nią pojawiło się kolejne rozwidlenie, a kompas wyraźnie wskazywał, by miała pójść w lewo. Były jeszcze ścieżki prosto i w prawo.

Emma: Niech będzie.

Dziewczyna piszła w lewo jak wskazywał kompas.

..

Emma po zatoczeniu pięknego okrągłego kółeczka wróciła tutaj <3 Szybko przedarła sie przez bagno i była przy drodzę, gdzie postanowiła iść prosto.

Dziewczyna kroczyła po pozornie prostej i bezpiecznej ścieżce. Nagle jednak zza krzaków wyłoniło się stado dzikich gęsi. Ptaki zobaczywszy Emmę spojrzały na nią wyzywająco.

<Emma>: Oh no hunny. No-No-No. Gęsi nie lubią mnie, a nie lubię gęsi. Gęsie to są wysłanicy piekieł wysłani tylko po to by sprawić by moje życie było okropne. But NOT TODAY, SATAN!

Emma stanęła przed gęsiami i się na nie wyzywająco patrzyła. Po chwili sprzed paczki gęsi, wyszła największa gęś, która z jakiegoś powodu nosiła okulary przeciw słoneczne. Gęś zdjęła okulary i wytężyła wzrok na Emmie. Emma widząc to, wytężyła wzrok jeszcze bardziej, na co gęś odpowiedziała jeszcze bardziej wytężonym wzrokiem. A wiecie co zrobiła Emma? Wytężyła wzrok jeszcze bardziej! Gęś i Emma, patrzyli sobie w oczy, aż nagle, gęś mrugnęła.

Emma: Haha, szmato!

Emma przeszła zwycięsko koło pokonanych gęsi, które przepuściły ją dalej wolno. Tak przynajmniej jej się wydawało. Gęsi wzbiły się do lotu i dogoniły Emmę. Wściekłe ptaki chwyciły dziewczynę za ramiona i podniosły z ziemi. Już po chwili dziewczyna była, a w zasadzie leżała, z powrotem na Błotnistej ścieżce, ponownie przed rozdrożem, ponownie przed wyborem.

Emma: Głupie gęsi. Nigdy nie godzą się z przegraną...

Emma poszła w prawo.

Irenka, gdy doszła do błotnistej ścieżki od razu wiedziała, że nie zabawi tu długo.

Miała do wyboru trzy ścieżki, prawo lewo i prosto.

Irene: Nie mam zamiaru taplać się w błocie.

Udała się się w lewo.

Jeanette znalazła się w błocie. Była i tak już poobijana, więc miała wywalone, co się dzieje. Chciała już stamtąd po prostu wyjść. Skierowała się więc w prawo, po śladach innych.

Kenny i jego łasiczka trafili na błotnistą ścieżkę. Chłopak zatrzymał się tuż przed wejściem w głębsze błoto.

Kenny: Eee... Co teraz? Nie chcę w tym nurkować, bo nie stać mnie na pranie.

Spojrzał na zwierzaka oczekując, że ten znowu gdzieś go zaprowadzi.

Łasica pokręciła jednak głową. Usiadła na jakimś kamieniu i zwinęła sie w kłębek.

Kenny westchnął, a następnie wskoczył do błota. Próbował nawet zanurkować, żeby sprawdzić, czy wyczuje coś na dnie. Chłopak wpadł akurat w najgłębsze bajoro. Wymacał na dnie bardzo zgrabny, długi kij.

Kenny: Mogę zrobić z tego własną flagę?

Spojrzał na łasice, ale ta nadal miała go w dupie.

Kenny: A myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi...

Zaczął dalej przeszukiwać bajorko. Nic innego nie wymacał, więc wygrzebał się z powrotem na powierzchnię.

Kenny: Strata czasu.

Rzucił znalezionym kijem w pobliskie drzewo i zaczął rozglądać się dookoła, bo może przeoczył coś innego.

Na boku błotnistej ścieżki znajdował się zmurszały pień w całości porośnięty hubą. Na jego widok łasica, która dotychczas mościła się na kamieniu, zmieniła sobie legowisko na ten właśnie pień.

Kenny spojrzał pytająco na pień. Łasica pewnie nie poszła tam bez powodu, więc chłopak zaczął dokładnie przeglądać pieniek z każdej strony. Po bokach porastała go huba, ale wnętrze było puste. Jak na złość, coś było w środku, ale na samym środku. Trudno było się tam dostać.

Próbował sięgnąć do środka, ale mu nie wyszło.

Kenny: Hmm... Musisz się przesunąć.

Wziął łasiczkę i położył ją obok, a potem wyciągnął klucz francuski i zaczął na przemian uderzać nim w pień albo go kopać myśląc, że to w czymś pomoże.

Dzięki pracy kluczem Kenny zdołał naruszyć pień, do tego stopnia, że mógł włożyć bezpiecznie rękę do środka. No więc włożył tam rękę i zaczął grzebać w środku wyobrażając sobie, że grzebie w jakieś kobiecie, więc zaczął przy tym chichotać.

Chichot zwabił z powrotem łasicę, która wskoczyła do pniaka i dała Kennyemu zawiniątko z... Niebieską flagą.

Kenny: Yay, w końcu!

Łasica uciekła zadowolona ścieżką w prawo. Chłopak pobiegł za nią.

Kwiecista ścieżka:[]

Odcinek tej ścieżki był porośnięty różnego rodzaju kwiatami. Nie dało się zidentyfikować ich gatunków, z pewnością nie były to kwiaty znane wszystkim dotychczas. Dominowały jednak wśród nich kolory żółty oraz błękitny...

Dobiegła tutaj Annabelinda ze Złą kaczką na głowie, która nie dawała za wygraną i próbowała z jej fryzury zrobić sobie bazę. Dziewczyna nie była tego świadoma. Spostrzegła bardzo dziwne kwiaty.

Annabelinda: ...No takie to chyba w tej Amazonii trzymają i hodują, te... rafaellezje? Śmierdzą podobno, odór, zgiełk taki, że się wytrzymać nie da, ba, umrzeć można od tego.

Przechadzała się tak obok tych kwiatów. W końcu jej uwagę przykuły te błękitne.

Annabelinda: Oooo, ale ładna ta... yy no, flora tu jest. Taka barokowa, francuska. Nie widziałam nigdy jeszcze błękitnego anturium. Taki to mi i do oczu, i do szalika, i do flagi pasuje.

Zerwała jeden z niebieskich kwiatów. Nie było na polanie dla niej nic więcej... po przeżyciach chciała już tylko opuścić las, więc pobiegła przed siebie.

Na ścieżkę wszedł uradowany Buddy. Zachwycając się kwiatami zerwał jeden żółty, wsadził w przednią kieszeń koszuli i pomaszerował znaleźć wyjście z lasu.

Z Kwiecistej Polany wiodła tylko jedna ścieżka.

Nie mając wielkiego wyboru, poszedł nią

Przybyli tutaj szukając polany. Chłopak poczuł się nieco zawstydzony co siostrzyczka mogła wyczuć.

Vicky: Wow! Wspaniała polana, wcale nie ścieżka. Mhm! Byłeś genialny.

Ricky: Technikalia. W końcu cały czas idziemy za wskazówkami. No i przynajmniej ogarnąłem jedno z wskazówki. Mamy szukać ukrytych skarbów.

Vicky: Po co? Jeden już mam! *dumnie wystawiła pierścionek* Ale, tak tak. Chcę wygraną, więc dobra robota.

W myślach tylko przeklął ją i był ogólnie wkurzony. Bo to on z ich dwójki cokolwiek robi, mimo że nie miał sił. Uspokajała go jedynie myśl, że to będzie jego wygrana bo przecież ona jest jako bonus.

Pomijając myśli idąc przez ścieżkę ciężko nie było zauważyć bujnych krzaków hortensji czy bzów rozciągających się po obu bokach w różnych barwach. Szczególnie interesowały go czarne okazy. Chodziło głównie o jego pasje nekromancją czy ożywianiem umarłych na co dziewczyna obojętnie szła dalej.

Vicky: Skarbu nie widać. Jesteś pewny, że tu są jakieś skrzynie?

Ricky: To nie musi być skrzynia. Po prostu rozglądaj się.

Przeczesywali od czasu do czasu krzaki idąc spacerkiem licząc na cokolwiek.

W jednym miejscu kwiatów zdecydowanie było więcej, niż pozostałych. Rosły tak blisko siebie, że ciężko było cokolwiek dojrzeć pomiędzy nimi. Przykuło to uwagę Ricky`ego.

Ricky: Vicky stój!

Zwrócili się natychmiast. Przekuwali nieco zadziorne, kolczaste pnącza kwiatów. Przynajmniej on starał się nie dewastować miejsca.

Vicky: Ładnie dają. *wcierała sobie w pierś* Biżuteria i perfum. Nadal to jakieś zadupie, ale z klasą.

Ricky: Tak, tak. *odgarniał kolejne z nich* Huh? A co my tutaj mamy?

Sięgał nieco bokiem nie widząc do końca co to dokładnie jest. Próbował go wydobyć z krzaku.

Z problemami, bo problemami, udało mu się dosięgnąć. Ku jego zaskoczeniu, znalazł tam... żółtą flagę!

Ricky: Zakładam, że to to! *spoglądał na zdobytą chorągiewkę* Troszkę to zajęło.

Vicky: Ty. Spójrz bystrzacha. *ściągnęła karteczkę przywiązaną do kija* Sprawdź!

Ricky: Co sprawdź? To instrukcja pewnie jak stąd się wydostać i co robić dalej.

Vicky: To na co czekamy!? Lecimy!

Rozwinął więc wskazówkę prowadzącą ich dalej po czym wspólnie ruszyli przed siebie w stronę polany fortuny.

Cmentarz dla Zwierząt:[]

W nieco mroczniejszej części lasu znajdowało się pewne miejsce, w którym mgła wręcz zlewała się w roślinnością. Przed ogrodzonym starym płotem terenem, znajdowała się drewniana tabliczka “Szanuj dusze zmarłych”.

Ika przyszedł tutaj przeczytał tabliczkę ale jego ciekawość nie pozwoliła mu nie sprawdzić czy nie ma czegoś koło grobów.

Ika wyjął łopate i zaczął wykopywać groby raz po raz łopatą zbierał kawałek ziemi i wrzucał do tyłu i tak ciągle. Jeden z grobów szybko okazał się mieć ciekawą zawartość w postaci trumny wykonanej z na wpół rozłożonego już kartonu.

Ika postanowił otworzyć trumnę która raczej była łatwa do otwarcia. Znalazł w niej zdechłą szynszylę i trochę złotych monet.

<Ika: Nie obchodzą mnie pieniądze>

Ika poszedł dalej kopać. Wykopał rękę z jednym, niezjedzonym palcem... Środkowym.

Non-binary pokazał środkowy palec ręce i dalej kopał groby na cmentarzu. Z jednego grobu (zostało ich już tylko 5) wyjął kolejny karton.

Otworzył oto ten karton i znalazł karteczkę z krwistym napisem "Get out".

<Ika: Dobra dobra god nie dadzą poszukać mi no>

Ika jeszcze szybko popatrzał na podłoge z bardzo bliska czy napewno nie ma tam niczego i uciekał

...

Przed Emmą rozciągała się tylko jedna prosta ścieżka, w przeciwieństwie do poprzedniej sytuacji był to jedyny wybór

Emma: Supcio.

Emma, po prostu tędy pobiegła. Raczej nie miała nic do stracenia

Benito opuszcza wreszcie kolejne wstrętne miejsce, ale za chwilę zda sobie sprawę, że pozna bardziej przygnębiające. Kto chciałby popatrzeć na nagrobki? Zwłaszcza, że tutaj zostały pochowane zwierzęta?

<Benito: KURWA MAĆ. Jak byłem na parkingu, rozmyślałem nad cmentarzem. Czy nad tą grą panuje jakiś wielki mistrz, który spełnia marzenia uczestników? Jak tak, to tego nie musiałeś spełniać!>

Benito wchodzi do cmentarza, gdzie ma szanować ciała zmarłych. Czyta kartkę i próbuje powstrzymać się od śmiechu.

<Benito: Jak można nie szanować ciał zmarłych? Czy to jest Paranormal Activity i zdechła wiewióra będzie latała nad moim łbem? Pierdolnę zaraz. Szukam po prostu w kolejnym dołującym miejscu. A gdzie kraina szczęścia? Rozkosz? Przyjemność? Tym razem nie będę strzępił ryja i nie powiem, o jakim miejscu myślę, żebym tam się nie znajdował.>

Benito spogląda dokładnie na groby. Były one malutkie jak cała jego dłoń, a także wielkie i wielkością przerastały niektóre stare drzewa. Przynajmniej taki był ich rozmiar, potężne jak Międzymorze. Nie chcąc absolutnie doszukiwać się szczegółów, postanowił rozejrzeć się dokładnie po cmentarzu. Nie dostrzegł żadnych niepokojących znaków, laleczek voodoo czy innych szamanów odprawiających wszelakie orgie o jedenastej pięćdziesiątej osiem.

Groby były w gorszym i lepszym stanie, wygląda na to że niektórzy nie poszanowali zasad, jakie powinny tutaj panować. Pytanie które będzie się bardziej opłacało pierw sprawdzić...

Benito nie ukrywał, że gdy dokładnie rozejrzał się po okolicy, parę grobowców było zmaltretowanych. Od razu przypomniał sobie znak, który mówił o szanowaniu ciał.

Benito: Nekrofile i zoofile pokochaliby to miejsce... W pizdę... Od razu aż chce się rzygać. ;-;

Benito czasami bierze sobie do serca zdanie ludzi. Nigdy to się nie zdarza, więc w tym przypadku ten jakże (nie)interesujący bohater przyjrzał się jednemu z największych grobów.

Benito: Zwierzęta to też ludzie, ale ten grób jest dużo większych rozmiarów i nie pochowałby jednego człowieka.

<Benito: Nekromancja to nigdy nie był mój żywioł. Widok szkieletu powoduje we mnie od razu odruchy wymiotne. Jak ktoś maltretowałby przy mnie zwłoki, nie omieszkałbym zajebać tej osobie mocno w łeb. Tym bardziej, że robiłby to w tym przypadku z innymi ssakami czy borsukami.>

Z niemałym odruchem wymiotnym powoli otwierał ogromny grobowiec, ale zanim to zrobił, wolał go zamknąć.

Benito: Nie, jebać. Zwłok się nie tyka.

Kopnął z całej siły w grobowiec i polazł, jednak po jego kopnięciu rozwalił po prostu właz.

Benito: Czy może mi ktoś powiedzieć, dlaczego ten grobowiec jest absolutnie pusty? Nie tak sobie wyobrażałem przygodę z grobowcami. Cóż, musimy poszukać tam, gdzie ktoś próbował znaleźć coś przedtem. Najciemniej jest zawsze pod latarnią, o ile tam żadna kurwa nie stoi i nie czeka na wyruchanie. Ladacznice jebane.

Benito znalazł średnią trumienkę.

'<Benito: Aż mi się przypomniała taka scena ze Shreka II. Był sobie księżunio, który szukał królewny Fiony, odsłania zasłonę, a tam zastaje tylko starego niedźwiadka w damskich bryłach z tekstem "CZEGO?". Nie zdziwiłbym się, gdyby to spotkało mnie. Umarłbym razem ze zwierzakami, ale przyczyną mojego zgonu byłby śmiech. I słuch o Złym Króliczku zaginie.>

Pęknięty, a raczej rozwalony głaz spowodował, że grobowiec się... rozsypał. Chłopak odwrócił wolno głowę w jego kierunku, świadomy tego co właśnie uczynił.

Benito stoi przerażony nad rozsypanem grobowcem. Zdając sobie sprawę z powagi tego czynu skulił ręce w pięści i zasłonił usta. Miał absolutnie problem z emocjami, dlatego chciał uciec z tego miejsca jak najprędzej.

Cmentarz napawał mu niemałego lęku. Ani żywej duszy, zupełnie jak w pozostałych miejscach, w którym miał okazję przebywać. To niezbyt dobra wiadomość dla ekstrawertyka lubiącego imprezy, ale czasami domowe zacisze. To miejsce przypominało mu bardziej jakąś wiochę, taką bardziej z legend. Ale co to ma wspólnego z cmentarzem? Raczej nic, dlatego przejdziemy teraz do opisywania tego ponurego miejsca. Trzask przeraził chłopaka najbardziej. Emocje sięgały zenitu.

Benito: TERAZ JESTEM BARDZIEJ PRZERAŻONY NIŻ OBURZONY! CHOLERA, A CO JAK KTOŚ NAGLE WYSKOCZY I MI ZROBI TAKIEGO JUMPSCARE'A???

Wziął parę głębokich oddechów, można też wspomnieć o hiperwentylacji.

Benito: Dobra, jak to się samo rozpierdoliło, to jestem zajebistym siłaczem w takim razie. I'm so fucking impressed, że nie jestem tłusty <3

Zerknął dokładnie na przyczyny rozwalenia grobowca. Zauważył kilka śladów krwi.

Benito: Może jednak coś tam było. Zerkamy do środka?

Benito schylił się trochę, aby popatrzeć, co spowodowało, że trochę krwi znalazło się na ziemi.

Benito: Jak ja kopnąłem, to nic wtedy nie było. ;-;

Słyszy jakieś dziwne szmery, nagle... kiedy odwraca się w bok, dostrzega pewną postać, która musi być obowiązującym must-have w każdym jumpscare'rze. Krwawa Marry, jakaś idiotka z krzywym i zakrwawionym ryjem z jakichś egzorcyzmów, która opanowała ciało nastolatki. Benito tylko otworzył oczka i wybałuszył usta, pokazując dwa przednie zęby.

Benito: Ojej, interesująca paskuda. Dobra, wypierdalaj!

Krwawa Marry: AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! *piskliwym głosem*

Benito szybko szukał czegoś, aby poskromić bestię. Z Marry ociekała krew, to było przyczyną krwi podczas przewalenia grobowca. Benito znalazł koło grobowca gitarę i od razu jebnął z całej siły poczwarze w ryj.

Benito: Wypierdalaj straszyć małe dzieci! Większym horrorem jest życie codzienne, nie jakaś debilka drąca ryj w nocy!

Padał sobie deszczyk. Kropiło na twarz Benito.

Benito: Benito nie lubi deszczyku. Zwłaszcza w nocy. Dobra, to jebane straszydło poszło spać, szukamy dalej?

Krwawe straszydło znowu pojawia się koło niego. Benito zawalił jej z kolanka w ryj.

Benito: CLICHE HORROR STORY. NUDA... Co dalej?

Schylił się jeszcze bliżej do szczątków grobowca i próbował znaleźć jakieś dokładne ślady.

Nie wiemy dokładnie, czy to co widział chłopak to była prawdą czy też przywidzeniami, jakich dostał przez zniszczenie grobu jakiegoś zwierzęcia, gdzie duchy próbowały się na nim zemścić... ale najwidoczniej mu to trochę pomogło. Grobowiec wyglądał, jakby coś w sobie skrywał, dodatkowo przedstawiał on podobizny zwierząt... pierwszym był zając, a drugim... królik.

Benito: KRÓLICZEK! <3 Króli... buh.

Zdał sobie sprawę, że świadomość nieżyjącego króliczka go bardzo smuci. Z kieszeni wyjął jakąś chusteczkę. Łzy spłynęły mu z oczu, a on zaczął chlipać i wycierać nos. Szybko skończył litowanie się nad biednym zwierzątkiem, do którego czuł największe powiązanie.

Benito: Jeśli znajdę twoje nieżywe ciałko, zostawię je w najświętszy możliwy sposób. Zostaje mi tylko zainteresowanie się zającem.

<Benito: Mam nadzieję tylko, że moje łzy przyciągną uwagę widzów i wykażą w ten sposób wrażliwość na biedne stworzenia. Hej, wiem, że je wpierdalamy z największą rozkoszą, ale trudno, mimo wszystko nie jest fajnie patrzeć na śmierć zwierzaka na żywo, zwłaszcza ukochanego.>

Benito trochę się uspokoił i po chwilach słabości oraz możliwego otępania przez idiotyczną zjawę straszącą najprawdopodobniej dzieci zdaje sobie sprawę, że musi dalej przeszukać grób. Poszedł w kierunku zachodnim, gdzie tam faktycznie znalazł jakiegoś nieżyjącego, małego ssaka. Zając, a obok niego królicza łapka.

Benito: A może to nie ta zjawa popchnęła grobowiec i ktoś chciał mi pomóc? W sumie królicze łapki przynoszą szczęście. Cóż, 10% nekromanty jest w każdym z nas. Na pamiątkę dla nieżyjącego potomka króliczków.

Chowa sobie króliczą łapkę do kieszeni.

<Benito: Wierzę także w reinkarnację. Jeśli mam taką słabość do puchatych stworków jak króliczki, może byłem jednym z nich?>

Bezczelnie się uśmiechnął do kamery. Jego brwi poszły ostentacyjnie do góry, nosek miał bardziej zadarty, oczy szeroko otwarte, a na jego twarzyczce pojawił się piękny, demoniczny uśmiech. Wybielone ząbki, wyszczególnione dołeczki.

<Benito: BAD BUNNY BEBÉ, BUH, BUH, BUH...>

Po chwili dokładnie przeszukał już ciało zajączka i niczego więcej nie znalazł.

Dostrzegł przed sobą grób. Symbolizował on... króliczka. Na jego płycie nie było jednak niczego... oprócz jakiegoś wklęsłego miejsca, o bardzo dziwnym kształcie. Wyglądało to, jakby coś trzeba było tam włożyć.

Benito: *wyjmuje od razu króliczą łapkę* Mam wrażenie, że od razu zaprowadziłeś mnie do celu, kolego. Bywaj w niebie, gdzie będziesz mógł chrupać marchewki, ile tylko zechcesz.

Królicza łapka, którą wziął podczas przeszukiwania rozwalonego grobowca, znalazła swoje miejsce właśnie w pustym miejscu.

Benito: Pozostaje mi tylko czekać na jakiś sygnał. Albo może i generalne porządki?

<Benito: Jeśli ten cmentarz jest tak opuszczony jak parking czy inne miejsca dla przyszłych pokoleń, w których będzie zerowa cywilizacja, dajcie znać.>

Stanął tylko przed grobem martwego już (niestety) króliczka oraz oczekiwał na następujące sygnały.

Z płyty stojącej zwolniła się blokada i otworzył się schowek. W środku była... niebieska flaga!

<Benito: NIEBIESKA? TAK BEZNADZIEJNEGO KOLORU W ŻYCIU NIE WIDZIAŁEM.>

Chłopak zabrał flagę, rozejrzał się i zobaczył ścieżkę, która prowadziła... na pewno wyprowadzała go z cmentarza. Była też druga, ale szła w zupełnie innym kierunku...

Benito: Chyba druga będzie odpowiednia, who knows?

Idzie wyznaczoną przez siebie ścieżką.

Jeanette wbiła poobdzierana, ubłocona... na cmentarz <3.

Jeanette: Elo!

Przeczytała tabliczkę, po czym przewróciła oczami.

Jeanette: Och, czyżbym była nietaktowna w tym momencie? Może powinnam się umyć i doprowadzić do porządku? Otóż nie. Ja się tu położę i poczekam, aż dołączę do moich kolegów po fachu.

Położyła się i czekała na cud.

Stare przysłowie mówiło, by nie kłaść się na ziemi cmentarnej... A nawet jeśli tak nie mówiło to powinno, bo było to niebezpieczne. Jeanette okazała się wpaść do zbiorowego grobu zdechłych koszatniczek. Nabiła się przy upadku na kawałek dawnej klatki (dla koszatniczek oc)

Jeanette od upadku wykrwawiła się i umarła lol. No dobra, może nie, ale przynajmniej tak byłoby szybciej.

Jeanette: W sumie czego ja oczekiwałam... Ale skoro już tu jestem.

Odkopała klatkę i zaczęła ją obserwować, bo 1. wtf co to są koszatniczki 2. może interesuje się losami małych zwierzątek.

Klatka była dość solidna. W dno miała wmontowany mały, drewniany domek i plastikowe poidełko.

Jeanette: Aww, malutki domek.

Pomińmy fakt, że siedziała pośród martwych gryzoni i jarała się domkiem, potrząsała nim, po czym zostawiła i wstała.

Postawiona na ziemi (na warstwie zdechłych gryzoni) klatka mogła posłużyć jako podnóżek przy próbie opuszczania grobu. Stając na nią miało się też 99% szanse zobaczyć ścieżkę wychodzącą z cmentarza.

Ale Jeanette ma mocne nogi i nie potrzebuje żadnego podnóżka. Wskoczyła do góry, wdrapała się do góry.

Jeanette: Pa, chomiczki.

Ukłoniła się im w hołdzie, gdy wiatr zwiewał jej włosy, a po jej policzku spłynęła łza (no może nie, ale to by fajnie wyglądało).

Jeanette: Niestety, wiatr mnie wzywa.

Spojrzała w dal (chociaż była mgła, więc no xD), po czym pełna natchnienia i woli walki poszła ścieżką.

Ubłocony Kenny z flagą trafił na cmentarz.

Kenny: O nie, nie patrz na to!

Wziął łasicę na ręce i zasłonił jej oczy, żeby przypadkiem nie zobaczyła swoich martwych krewnych. Zaczął iść przez cmentarz rozglądając się za dalszą drogą. Poszedł dalej jedyną prostą drogą.

...

Portia: Pamiętam jak byłam małym gnojkiem i mój pies został postrzelony z wiatrówki i go wzięli zakopali gdzieś w rowie, może przenieśli jego ciało tutaj? Beka by była

Na cmentarzu było sporo grobów. Część już rozkopana, ale dwa były nienaruszone.

Portia podeszła do jednego z nich i położyła sie na nim.

Portia: Ma ktoś telefon? Chce sobie zrobić selfie

Po chwili...

Portia: Dobra, chuj z tym.

Podniosła jakiś znicz w kształcie dildo, pod nim coś się znajdowało, okazało się że to...

Znalazła tam obrazek, niby taki jak w kościele, ale zakonnica na nim była topless

Portia: Mmmm ale suczka, pierwsza klasa ;3

Schowała obrazek do majtek. Podniosła drugi znicz, a tam znajdowała się podręczna łopatka dwustronna marki "steal" do okradania grobów z wysuwanym ostrzem dla emosiów

Portia: Co to za chujostwo? Jebnę zaraz jak nie znajdę tej zjebanej flagi Mam dosyć szukania tego gówna. Ja pierdole już byłam w jakiś 462624 miejscach i dalej jej nie znalazłam. Co wy próbujecie ze mnie zrobić jakąś debilkę?Ja nie jestem jakąś idiotką, że będę za jakąś flagą latać, no szanujmy się ja pierdole XD

Wkurwiona bierze łopatkę i zaczyna wykopywać grób

Portia: Nie poddam się bez walki!

<Portia: Jestem wojowniczką. Nie poddam się bez walki i udowodnię wszystkim manhattańskim kurwom że mylą się co do mojej osoby. Dreneisha, wiem że to oglądasz!>

Szybko dokopała się aż do solidnej trumny. Nie tak łatwo było ją jednak otworzyć

Spojrzała się na nagrobek, pisało tam XXXTentacion, Portia zaczęła piszczeć, o mało co się nie zesrała ze szczęścia.

Portia: Aaaaaa! Kocham XXXTencation błagam zrób koncert dla mnie plissss

Zaczęła piszczeć w niebogłosy i dobijać się do trumny, łudziła się że jej ukochany raper nadal żyje i zaśpiewa dla niej

Portia: Aaaaaaa!!! Błagam!!!

Skrobie pazurami po trumnie

Skrobała tak długo aż doskrobała się do wnętrza. Leżał tam szkielet pieska z obróżką "XXXTencation"

Portia: Co proszę? No chyba was coś pojebało?

Ze złości zaczęła grzebać jeszcze głębiej. Dogrzebała się do dna trumny i spadła w dół do rowu pełnego innych kości

Portia: XXXTencation gdzie jesteś?!?!?!?!?

Zaczęła przegrzebywać wszystkie kości aż w końcu znalazła niebrzydką kadzielnicę - pewnie własność siostry z obrazka. Od spodu była jakaś skrytka, ale trzeba było ją otworzyć

Portia: Dobra ja idę spać *ziewa* Muszę się zdrzemnąć i zacznę znowu szukać. Albo dobra wyjebane, chce mieć to z głowy... Dreneisha ty suko!

Wyobraziła sobie że skrytka to jej znienawidzona koleżanka Dreneisha i zaczęła nakładać w nią pięściami aż w końcu się rozwaliła. W środku znajdowała się Żółta flaga i laleczka vodoo Dreneishy

W pierwszym momencie zignorowała flagę i zaczęła wyrywać wszystkie kończyny lalce voodoo Dreneishy. po chwili jednak wzięła flagę

Portia: Oh yes! W imię ojca i syna i ducha świętego amen,

<Portia: Uważam że to nie przypadek, jestem wierząca i myślę że to Bóg przenajświętszy mi pomógł znaleźć tę flagę.>

Portia po znalezieniu flagi mogła już biec prostą ścieżką, prawdopodobnie w stronę wyjścia...

Polana z fortuną:[]

Rozległa polana. W jej bocznej części stoi tajemniczy, drewniany wóz. Przed wejściem do niego znajdowała się drewniana tabliczka z czerwoną, trupią czaszką - tak oznaczone było tajemnicze “Miejsce fortuny”.

Emma rozejrzała się wokół zaskoczona. Polana była... Zaskakujaco urocza i piękna. 

Pierwszą rzeczą jaką zrobiła blondi, było podbiegnieicie do "miejsca fortuny" i dokałdnie przeszukanie czy jest tam faktycznie jakaś fortuna. Rzeczą, która szczególnie przykuła jej uwagę to trupia czaszka.

Emma: Dziwna...

Dziewczyna dokałdnie się jej przyjrzała, ale po chwili odłożyła ją, po czym weszła do drewnianego wozu.

Po jakimś czasie pojawiła się tu Annabelinda - cała brudna i ubłocona, z rozwalonym makijażem i fryzurą na której siedziała Zła kaczka, owinięta w błękitny szal, flagą w dekolcie, w jednej ręce szpilki doprowadzone do opłakanego stanu, a w drugiej błękitne anturium.

Annabelinda: Ja się domagam wyjaśnień i PIENIĘDZY za ten cyrk.

Ujrzała nieopodal drewniany wóz. Mając nadzieję, że w końcu będzie jej dane odpocząć, skierowała się tam.

Ika przybiegł tutaj i szybko wskoczył do wozu troche przestraszył sie duchow

Kevin znalazł się na polanie z fortuną.

Kevin: To w takim razie - wychodzę <3

Kevin wyszedł z lasu.

Tom dociera na polanę, widzi na jej środku karawan, chłopak skończył jeść czekoladę i schował papierek do kieszeni

Tom: Srał pies ten karawan Pobiegł w stronę wyjścia

Ika idzie do wyjścia

Buddy rozejrzał się po wyjątkowo ładnej Polanie i postanowił udać się w stronę wyjścia z lasu. Był nawet z siebie zadowolony.

Benito spotyka jakąś polanę.

Benito: Już byłem na polanie. Podziękuję za gościnę. Dobranoc.

Postanowił iść dalej drogą, którą wytyczył sam przez siebie i kieruje się do... wyjścia.

Jeanette przyhasała na polanę niczym Alina po zabójstwie Balladyny. Nadal na jej twarzy było widać zadrapania po starciu z sową, na ubraniu miała zaschnięte już błoto, no i trochę śmierdziała padliną. Mimo wszystko jej humor nadal wykazywał zdrowe wyjebanie na otaczającą ją rzeczywistość.

Jeanette: Hejka!

Zagadnęła jakby ktoś tam był, bo w sumie ja już nie wiem. Spojrzała na wóz, gdzie była tabliczka "zamknięte", więc kopnęła drzwi.

Jeanette: Narka! 

I poszła do wyjścia.

Irene wydostała się z zarośli. Ręce miała ubrudzone od ziemi i z wbitymi drzazgami, ubrania w rzepach, liściach i patykach. Była brudna, ale szczęśliwa.

Irene: Wygląda mi to na miejsce, gdzie mielibyśmy się spotkać...Ale nie ma tu nikogo.

Irene rozejrzała się. Szybko zauważyła tajemniczy wóz skrywający się w cieniu. Tabliczka z czaszką wywołała na plecach Irenki lekkie ciarki, ale i zaciekawiła Kobietę. Zauważyła też tabliczkę z napisem wyjście.

Irene: Raczej nie jestem ostatnia. Nic gorszego niż składanie pomników i innych różnych przygód nie może mi się już przydarzyć. Chyba mnie tam nic nie zabije, ta czaszka ma mnie tylko przestraszyć/

Irene udała się do karawanu fortuny.

Eve pojawiła się na polanie i tak szybko jak to zrobiła, również zniknęła.

Na polanę trafił Kenny. Spojrzał na wóz.

Kenny: Nie stać mnie na wróżki. Idziemy dalej Panie Łasico.

No i poszli dalej do wyjścia z lasu.

Irene szybko przeszła obok znaku, który już widziała. Trafiła do wyjścia.

Wbiegli na polanę rozglądając się przez krótki moment. Na chwilę przystopował chcąc przyjrzeć się karawanowi, jednak siostra znowu zaczęła się odgrażać. Licząc może na następny raz ruszyli prosto w stronę długo oczekiwanego wyjścia do lasu.

Na polanie zmaterializował się emanujący fioletowym światłem. Portal wręcz wypluł Mattiego i zniknął, jakby nigdy go tam nie było.

Następnie chłopak poszedł przed siebie.

Karawan fortuny:[]

Wnętrze wozu wypełniał nieco drażniący zapach kadzidła. Nie brakowało świec i zdobień przynoszących na myśl mieszkanie wędrownej szamanki... Może wóz faktycznie nim był? Przy stole siedziała zagadkowa postać.

TD15-KarawanFortuny

Postać zmierzyła blondynkę swoim bystrym spojrzeniem zanim postanowiła się odezwać.

Lisica: Witaj podróżniczko *uśmiechnęła się pokazując szereg ostrych kłów*

Blondynka natomiast tylko dziwnie się spojrzała na... istotę przed nią

Emma: ...Heeej?

Lisica: Co cię sprowadza w moje skromne progi? zapytała przeciągając sylaby

Emma: O! No ja tam najpierw byłam w jakimś kretowisku, później w studnii, biłam się z aligatorem, dziką szmatą, później musiałam przejść przez błoto, ale, że miałam upośledzony kompas to musiałam zrobić okrążenie... No i jestem tu.

Lisica: Pocieszna z ciebie istotka zachichotała, a w jej oczach pojawił się tajemniczy błysk

Emma: Dzięki?

Lisica: To czego pragniesz w takim razie? Mogłaś przejść obok tego wozu, a jednak postanowiłaś wejść oparła pyszczek na łapie i spojrzała dziewczynie głęboko w oczy Szukasz może czegoś konkretnego? Butów ze skóry kajmana? zachichotała ponownie

Emma: A co ty mi proponujesz? spytała zaciekawiona

Lisica: Och prosto do rzeczy zmierzasz. Widzę, że nie obawiasz się ryzyka?

Emma: Owszem, aleee, możesz mi powiedzieć jaka jest cena tych... cokolwiek tam masz?

Lisica: Sprytniejsza jesteś niż na to wyglądasz co? Hihi, nie wierzysz w podarunki z dobroci serca?

Emma: Hunny, Im from California. W życiu nie ma czegoś takiego jak podarunki czy coś za darmo. A ty... Nie chcę byś rasistką czy coś, ale jesteś lisicą oraz jakąś cyganką czy inną wróżką. Te dwie rzeczy to dosłowny symbol sprytu i chytrości.

Lisica: Komplement przyjęty. No dobrze to co ja tu dla Ciebie mam...powiedziała zaglądając pod ladę Po chwili na ladzie zjawiły się kolejno: szklana kula, marmurowa czaszka, słoik czarnych kulek, mała książeczka, złoty dzwoneczek, kieszonkowy zegarek. Lisica: Wybieraj puściła blondynce oczko A co do ceny zastanowiła się Powiedzmy, że ryzyko, które podejmujesz wybierając. W końcu nie wiesz czy przedmioty te przyniosą ci szczęście czy pecha ponownie wyszczerzyła zębiska w uśmiechu

Emma: Oki... Dziewczyna ostatecznie wybrała szklaną kulę

Emma: Mogę wiedzieć co to robi?

Lisica: Wszystko w swoim czasie ^^

Emma: Yay... To... Do widzenia?

Lisica tylko zagadkowo skinęła głową.

Emma: Pa...

Dziewczyna wyszła z karawanu lekko zmieszana, po czym postanowiła ostatecznie znaleźć wyjście z lasu.

Z Polany prowadzi widoczna ścieżka do wyjścia z lasu.

Blondyna szybko pobiegła tamtą drogą by dowiedzieć się co jest przy wyjściu z lasu.

Do środka weszła Annabelinda w opłakanym stanie (co było dosyć graficznie opisane wyżej).

Annabelinda: Dzień dobry.

Odkaszlnęła i usiadła przed Lisicą.

Annabelinda: Nie do wiary jest ten, no szaleństwo totalne co tu się wyprawia. Wszyscy mnie już chyba yyy-y dzisiaj wystawili do wiatru. Kamerzysta, przyroda nawet, moja rodzina to się od niej zaczęło. Wkurwić się tylko można, bo ja płakać nad tym bałaganem zamiaru nie mam.

W końcu zwróciła uwagę na postać. Lisica przyglądała się zawodniczce uważnie. Nie spuszczając z niej oczu wysunęła z rękawa wzorzystą filiżankę i postawiła na stole. Chwilę później spod stołu wyciągnęła także dzbanek z herbatą, a przynajmniej czymś co na herbatę pachniało, po czym napełniła filiżankę naparem.

Lisica: Herbatki? *podsunęła dziewczynie filiżankę pod nos*

Annabelinda: Hahhahah, dziękuję ci bardzo.

Wzięła ochoczo filiżankę i wzięła aż cztery łyki.

Annabelinda: No tego było mi potrzeba chyba najbardziej. Niczego dzisiaj nie piłam, niczego w ogóle nie jadłam nawet. Wywieźli mnie w nieznane, na jakieś odludzie i mi każą walczyć o życie, widzi pani jak ja wyglądam? To wszystko idzie w obieg, to moment jak w internet wszystko trafi. Pożywka dla tych hejterów, nieudaczników życiowych, co tylko zazdroszczą. Niczego w życiu sami nie zrobili!!

Znowu napiła się herbaty.

Annabelinda: Co się łapię żeby wiązać te, końce z końcami, to musi każdy coś odwalić imbę żeby mi na złość zrobić. No kłody pod nogi same. Jakby tego, no yyyy, było mało. Przecież ja śpię teraz na tyralcu u gościa, który pije. Co to są za warunki? Gdzie jest moja siostra?

Lisica: Widzę, że wiele cię tutaj spotkało *zachichotała* Może coś mocniejszego na poprawę nastroju? *wyjęła z rękawa buteleczkę z ciemnym płynem* A może wolałabyś wybrać sobie jakiś prezent na pocieszenie?

Wręcz po cygańsku ubrana kobieta wskazała zamaszystym ruchem przedmioty leżące na stole:marmurową czaszkę, słoik czarnych kulek, mała książeczka, złoty dzwoneczek i kieszonkowy zegarek.

Lisica: Choć niektórzy myślą że kilka z nich sprowadza niefortunne zdarzenia *dodała nieco ciszej*

Annabelinda: Hahhahhahhah, no bardzo miło z pani strony, naprawdę. Ale ja to ostatnio alkoholu nawet w ogóle nie piję. Ludzie obcy potem chodzą i wypisują bzdury o mnie na internecie, że jakieś nogi przed kimś pijana rozkładałam co jest KOMPLETNĄ nieprawdą, fałszem, zakłamaniem i nie życzę sobie tego typu pomówień. No więc ja dziękuję.

Spojrzała na przedmioty. Zaczęła wszystkiego dotykać i badawczo się temu przeglądać.

Annabelinda: No i co to wszystko robi, jakie to ma znaczenie, wartość dla ciebie albo może mieć dla mnie. Słucham co masz mi do powiedzenia o tych szpargałach.

Zaczęła oglądać dzwoneczek i czaszkę w obu dłoniach.

Annabelinda: Ale bardzo śliczne, rzetelnie wykonane to wszystko. Znam się na tym, moja prababcia była uznawaną rzemieślniczką, i z tym, nawet dla Gerbera projektowała jakieś figurki ale to na krótki termin było... Gdzie takie można kupić jak ten dzwonek i ta czaszka?

Lisica: Otóż ich niezwykłość tkwi w tym, że aby je dostać musisz trafić tu o dobrej porze, godzinie i czasie. To tak jakbyś próbowała ugotować zupę pod natchnieniem nawrzucała kocich kłaków i innych im podobnych składników, odkryła, że zupa jest wyborna, ale nie była w stanie odtworzyć receptury. *powiedziała filozoficznym tonem* Tak powstały te przedmioty. Jednak możesz dostać tylko jeden z nich, więc wybierz mądrze.

Annabelindzie zabrakło odzywki na zbyt błyskotliwą i głęboką odpowiedź Lisicy, dlatego przekręciła głowę i dalej wszystkie przedmioty wędrowały jej z rąk do rąk. Ostatecznie zegarek bardzo ją zachwycił.

Annabelinda: Ten zegarek nawet taki powiedziałabym, wintydż, klasyczny, stylowy.... no, no... Ile musiałabym dać za niego? No ja to ostatnio krucho z pieniędzmi żeby nie było, że łajdaczę czy tak, ale jak pożyczam to zawsze oddaję co do grosza. Dobrze SAMA siebie wychowałam, przy mojej siostrze i rodzinie to trzeba było samemu się brać samopas.

Lisica: Ach wystarczyło, że zabawiłaś mnie rozmową *machnęła ręką* Nic więcej od ciebie nie chcę *uśmiechnęła się czarująco pokazując kły*

Annabelinda: No to no, bardzo miło z pani strony. Aż powiem po prostu to teraz takich ludzi jak pani to potrzebujemy wszędzie, czy to w domu rodzinnym, czy u przyjaciół, czy w ogóle na świecie. No bo naprawdę, chciwość, mamona wszystkim płynie w oczach jak łódki po prostu. To ja bardzo chętnie ten zegarek bym wzięła skoro nie ma pani nic przeciwko, że ja tak bez pieniędzy i, no.

Lisica: Wyśmienicie! *klasnęła w łapy, tak że aż wszystkie jej bransolety zadźwięczały*

Kobieta podniosła się z fotela i zamaszyście machając ogonem podeszła do Annabelindy. Wręczyła jej wybrany przedmiot i delikatnie, acz sugestywnie popchnęła w stronę drzwi wozu.

Lisica: A teraz uciekaj do swoich! Nie chcesz wszakże, by na tej prostej drodze spotkała cię noc, czyż nie? *mruknęła zagadkowo*

Annabelinda: Dziękuję jeszcze raz, no w ogóle za takie ciepłe przyjęcie i za herbatę. Od razu się czuję naładowana, naenergetyzowana, tak spirytystycznie i fizycznie. Do widzenia no i mam nadzieję, że znowu będzie nam dane się zobaczyć, porozmawiać i znowu napić czegoś gorącego.

Uścisnęła Lisicy dłoń i wyszła z karawanu ze swoją zdobyczą.

Ika wbiegł do karawanu usiadł na krześle i zobaczył postać.

Ika: O hej kim jesteś? Bo ja jestem Ika i określam siebie jako non-binary.

Kobieta siedząca za blatem spojrzała badawczo na przybysza.

Lisica: Widzę, że czujesz dużą kontrolę nad swoim losem. Takiś pewny co gra w twej duszy? *zamilkła na chwilę* A ja? Przecież to oczywiste! Jestem tym kim byłam, kim jestem i kim zawsze będę *wyszczerzyła kły w uśmiechu*

Ika popatrzał przez chwile dziwnie na lisice ale potem

Ika: Oj raczej jestem pewny. Wiesz po tym co dzisiaj przeszedłem to ja nie jestem pewny niczego. Przetelportowali mnie do lasu z jakąś dziwką potem rzucałem zaklęcia  i inne a potem jeszcze groziły mi duchy.

Lisica: Duchy powiadasz? *zagadnęła bardziej zaciekawiona*

Ika: Znaczy nie widziałem ich ale widocznie tam były bo jakieś dziwne wiadomości mi dawały. Pani to się chyba zna na duchach przynajmniej na taką pani wygląda bez urazy.

Lisica: Bez urazy *pokiwała głową* No tak dziwne wiadomości faktycznie mogły zostać ci przekazane przez duchy. Skoro jednak jesteśmy przy temacie dziwnych rzeczy *machnęła łapą i na stole pojawił się szereg przedmiotów*

Na stole pojawiły się: marmurowa czaszka, słoik czarnych kulek, mała książeczka i złoty dzwoneczek.

Ika: Co to jest?

Lisica: Zbiór podarunków ^^ Ponieważ urozmaiciłeś mój czas tutaj, możesz sobie wybrać, któryś z nich jako pamiątkę.

Ika przyjrzał sie podarunkom

Ika: Jak jesteś taka hojna to poproszę ten dzwoneczek wygląda fabulous.

Lisica zachichotała.

Lisica: Rzeczywiście masz rację. Proszę *wręczyła Ice przedmiot*

Ika: Dziękuje pani miłego dnia

Ika wyszedł z karawanu i poszedł w stronę wyjścia z lasu

Irene weszła do spróchniałego i pokrytego mchem karawanu. Rozejrzała się. Zauważyła postać przypominającą lisa, która stała w rogu pomieszczenia. Stała też mała ławeczka, więc usiadła zaciekawiona, co ją su spotka.

< Irene: Chyba mnie nie zje...>

Lisica: Witam szanowną Panią! Jak panience dzień mija? *zapytała przechylając lekko głowę, ale nie ruszając się z miejsca*

Irenka zdziwiona, że zwierze odezwało się do niej. Była już tak zmęczona, że zaczęła rozmawiać swobodnie z lisem.

Irene: Chyba nie najgorzej, chociaż byłam dziś trochę samotna... Widziałam dziś tylko 3 ludzi oraz Panią, Pani Lisico. Wyglądasz na osobę z którą mogę porozmawiać, a to właśnie rozmowy mi dziś brakowało.

Lisica: Cała przyjemność po mojej stronie. Lubię słuchać opowieści odwiedzających *dodała zagadkowo* Pozwól, że spytam: jak Cię zwą? *zrobiła dwa kroki w stronę przybyłej*

Irene: Zwą mnie The Women. *powiedziała tajemniczo* Irenka, mów do mnie Irenka.*powiedziała*

Lisica przysłuchiwała się Irene z zaciekawieniem.

Lisica: W takim razie pewnie masz już niemałą reputację, co? *uśmiechnęła się pokazując szereg lśniących kłów*

<Irene: Chce mnie zbyć, ale ja dowiem się co tu się dzieje.>

Irene: Tu raczej nie, ale w Anglii pisano o mnie nie raz. Mam cichych wielbicieli i zwolenników. *opisała*

Irene lubiła opowiadać o sobie. Dawało jej to wielką satysfakcję.

Lisica: Ohoho, to widzę że niezwykła z ciebie osobistość *zlustrowała kobietę uważnym wzrokiem* A fakt, iż dotarłaś tak daleko tylko to potwierdza. *pokiwała zdecydowanie głową*

Irene ciekawiło wszystko. Kim jest Lisica, co robi, dlaczego mówi, czy tu mieszka. Zadała więc kilka pytań.

Irene: Chyba nie mnie to oceniać. Spotkałaś dziś jeszcze kogoś oprócz mnie? W ogóle widujesz ludzi, czy boją się tu wejść? Dlaczego przed karawanem jest tabliczka z czaszką?

Lisica zachichotała widząc zaciekawienie zawodniczki.

Lisica: Ciekawość zżera widzę. Czaszka, żeby przychodzili tylko odważni, strachajły rzadko mają ciekawe historie i nerwy, by ze mną dyskutować. Także czasem znajdują się tacy, co wchodzą...*skończyła tajemniczo*

Kobieta odsłoniła blat stołu z ustawionymi następującymi przedmiotami: marmurową czaszką, słoikiem czarnych kulek i małą książeczką.

Lisica: Przyznam, że zaimponowałaś mi pewnością siebie. Dodatkowo urozmaiciłaś mój czas. W zamian pozwolę ci wybrać, któryś z tych przedmiotów *pokazała łapą wymienione rzeczy* Co wybierzesz? *uśmiechnęła się przebiegle*

Kobieta zastanowiła się chwilę.

<Irene: Chyba nie będzie to podstęp. Gdyby był już dawno by mnie zabiła. Już tak wiele osób chciało mnie zabić.>

Irene przyjrzała się przedmiotom. Wszystkie przedmioty wyglądały niesamowicie interesująco.

Irene: Jest Pani taka uprzejma. Nie wiem co mam wybrać, każdy jest wyjątkowy.

Lisica: Wybierz to, co najbardziej przemawia do twej duszy. puściła jej oczko

Irene: Czarne, jak moja dusza kulki w słoiku. To je wybieram.

Wzięła słoik do rąk słoik i przerzuciła kulki.

Irene: Co mam z nimi zrobić? Mają jakieś zastosowanie? Z czego są kulki w środku?

Lisica: Zachowaj i pilnuj jak oczka w głowie. Radzę też nie dzielić się z nikim. Kulki nie są jadalne jeśli cię to interesuje, hihi. Cierpliwości w odpowiedniej godzinie będziesz wiedziała, jak z nich skorzystać *pokiwała głową* A teraz zmykaj *wskazała nosem drzwi karawanu*

Irene wstała z ławeczki.

Irene: Do widzenia, dziękuję za gościnę.

Udała się na polanę.

Wyjście:[]

Płaski skrawek trawiastego terenu znajdujący się tuż za granicą lasu.

W końcu znalazła się tu blondyna, która... Była zawiedziona brakiem jakiegoś przyjęcia na jej część.

Emma: Wow, postarali sie z ciepłym przyjęciem. 

Przewróciła oczami po czym usiadła sobie.

Ledwo żywa Annabelinda doczłapała do wyjścia. Głęboko westchnęła. Po chwili zawiesiła sobie swój podręczny zegarek na kieszeni jej puchatej, futrzanej kamizelki. Może i była cała brudna i sponiewierana, z Złą kaczką na głowie i rozwalił jej się makijaż. ALE przynajmniej znalazła błękitny szal, błękitne anturium i vintage zegarek.

Strasznie zmęczony Ksiądz Kevin w końcu opuścił las.

Kevin: Alleluja! Udało się, nareszcie!!!

Uklęknął i uniósł ręce do nieba.

Radosny Tom dotarł do wyjścia, od razu zobaczył kto dotarł przed nim

Tom: Niebieska... niebieski... to znaczy, że... Jestem kapitanem! Tak! Wydał donośny okrzyk radości, a po nim donośne pierdnięcie Chyba ta czekolada była stara...

Przyszedł tutaj Ika szedł jak na wybiegu

<Ika: Kurwa te kuriwszony przede mną ale wszyscy wiemy że król/królowa jest tylko jedna>

'Buddy wszedł tutaj. Był piąty? Niezły wynik na początek. Spojrzał na flagi. Rozejrzał się. Dwie niebieskie flagi i...dwie żółte. Jego drużyna. Podszedł do nich po cichu. Dziewczyna była...specyficzna, a chłopak wydawał się miły.

I tak ta wyprawa w nieznane zaprowadza Benito do punktu wyjścia. O ile to nie jest fikcja, wreszcie znajduje koniec lasku, a w nim... parę zawodników. Część twarzy już znał, a reszty absolutnie nie. Dostrzegł w oddali księdza, ale postanowił się do niego nie zbliżać. Jedyne, co zrobił, to stał naburmuszony z niebieską flagą.

Benito: Hej, jeśli mnie słyszycie! Ktokolwiek ma żółtą flagę, macie zajebiste kolorki i wam zazdroszczę z całego serca!!!

Naburmuszył się, to znaczy zmarszczył brwi, przymrużył oczy i jednocześnie wsunął dolną wargę pod górną. Nie był zadowolony z posiadania takiego koloru. Dodatkowo widać było po nim, że nie umiał zrobić postawy gniewu, wyglądało to jak struganie głupiej miny dla dziecka.

Emma słysząc herezję chłopaka, szybko wstanęła z miejsca.

Emma: Excuse me bicz?! Żółty lepszym kolorem niż niebieski?! No może godzinę temu jak jeszcze nie byłam kapitanem, niebieskiej drużyny, to miałbyś prawo szerzyć takie herezję, ALE JUŻ ZA PÓŹNO! Wszystko czego dotknę jest modniejsze i wspanialsze niż było! *Dziewczyna podniosła za sułtanę, Ksiedza Kevina, który akurat był obok* Nawet ta sułtana jest teraz na modzie i gucci! *Wtedy blondynka puściła sułtanę męźczyzny* Teraz już nie jest.

Po swoim wywodzie, dziewczyna spowrotem usiadła na miejscu, tylko odwróciła się plecami do Benita, gdyż taki heretyk nie zasługiwał na widok jej twarzy.

<Emma>: Geez, czy to są jacyś normalni ludzie? Najpierw jakaś gruba świnia Tyler, mistrzyni muppetów z tamtego obrazu, a teraz jakiś heretyk, który zazdrości innej drużynie?! To oni nam powinni zazdrościć, że nie są w drużynie z kimś tak wspaniałym, pięknym, utalentowanym, klarownym i sportowym jak ja! Nawet Księdzy tu sprowadzili! Kogo jeszcze?! Wściekłą, czarną kobietę, która uważa, że czarni nie mogą być rasistami?

Ku ogólnemu zaskoczeniu na końcowo-leśnej polanie dało się usłyszeć charakterystyczny, męski głos.

Bill: Niezwykle smutno mi po wysłuchaniu tych kalumnii *siedział na kamieniu i podrzucał kamyk, nawet nie spoglądał w stronę uczestników* Godzi to w moje... *zastanowił się* Wszelkie, marginalne uczucia... Chyba, że różnicujesz żółty i złoty, wtedy zwracam honor.

Blondyn, jakby od niechcenia, przekręcił głowę i spojrzał wyczekująco na dziewczynę.

Emma spojrzała się w stronę chłopaka. Wreszcie ktoś przystojny!

Emma: Oj nie, złoty jest fajny. Kojarzy się z pieniędzmy, a ja pieniądze lubię.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem, ostentacyjnie przeczesał włosy i przeciągnął się rozkosznie.

Bill: To fajnie.

Prowadzący zastanawiał się czy dziewczyna rozpoznaje w nim prowadzącego. Postanowił wstać, podszedł do blondynki i spojrzał na nią z góry.

Bill: Więc wyszłaś z lasu *rozejrzał się, powiódł wzrokiem po pozostałych* Nieźle *teatralnie zaklaskał, po czym stanął w pozycji zamkniętej*

Emma szybko stanęła. Emma nigdy nie pozwoli, nikomu stać nad sobą.

Emma: No ba, że wyszłam! Spójrz na tych nieudaczników! *Dziewczyna nie miała problemu z obrażaniem innych, nieznanych jej ludzi, nawet kiedy ci byli tylko kilka metrów od niej* Oni by nawet 2 godzin, na Florydzie nie wytrzymali, a wiem to na wakacje zawsze jadę do Florydy, do wujka *Powiedziała, chwaląc się* Jakiś ksiądz, pewnie pedofil *Mruknęła ciszej, wkazując na Kevina* Ni to, facet, ni kobita *Wskazała na Ike* Ta gruba świnia, która na żaden makover nie zasługuje, *Wskazała na Toma* HERETYK, *Wskazała na Benito* oraz... Dobra, ona wygląda na kobiete klarowną i sportową, więc może by na tej Florydzi by przeżyła. *Powiedział wskazując na Annabelinde*

W czasie tego wywodu Bill ziewnął kilkukrotnie, jednak kiedy tylko dziewczyna spoglądała na niego, on uśmiechał się lub przybierał wyraz twarzy typowy dla osoby, która uważnie słucha.

Bill: Czyli ty jesteś kapitanem. Dobrze dla ciebie *uśmiechnął się krzywo*

Chłopak znudził się staniem w bezruchu, przeszedł kawałek i stanął oparty o drzewo.

Bill: Znalazłaś coś ciekawego w lesie? *zapytał głośno, kompletnie nie zwracając uwagi, że inni są wokoło*

Emma: Yyy... Jakiś obraz z jakaś muppeciarą, z laską, która wygląda, jakby jej rodzice nie kochali oraz był tam jakiś typowy blondyn z Californii, całkiem podobny do ciebie, swoją drogą.

Bill: Interesujące *podrapał się po policzku*

Blondyn od niechcenia zaczął bawić się gałązką. W pewnej chwili ta, czy to puszczona, czy poruszona samoistnie, uderzyła go w nos.

Bill: Hah, kocham las *odsunął się od drzewa* O czym to ja... *zdawał się zapomnieć o Emmie* A tak, tyyy *przypomniał sobie* Czyli zbierałaś jakieś rupiecie, spoko, ceni się każde hobby *wzruszył ramionami*

Chłopak odwrócił się, spojrzał swymi złotymi oczami w niebo, westchnął rozkoszując się widokiem. Jego ekscentryczne zachowanie mogło zwracać uwagę innych, on sam się tym jednak zupełnie nie przejmował.

Bill: Więc... *wreszcie się odwrócił* Chcesz wygrać, zgarnąć kasę... Spoko.

I stanął nieruchomo.

Emma patrzyła się na blondyna jak na idiotę.

Emma: ...Bruh. Nie jesteś najlepszy w udawaniu, że słuchasz, wiesz?

Chłopak roześmiał się serdecznie. Wykonał szybki ślizg, znalazł się za dziewczyną, położył jej ręce na ramionach. Jego palce śmignęły po jej ciele. Wymasował ją? Lubił robić takie dziwne rzeczy.

Bill: Uh, jaka to jest słodka naiwność *mówił nad uchem dziewczyny* Doprawdy zachwycająca.

Blondyn poczochrał blondynkę po włosach, przesunął się na bok, stanął z założonymi rękoma, pokręcił głową.

Bill: Udaję, bo cię sprawdzam *wyprostował się* Masz duża dziewczynko, która rozpoznaje słabe aktorstwo *wręczył jej żółty kwiatek*

Prowadzący westchnął, już sam nie wiedział co zrobić.

Bill: Po cichu liczyłem na rozmowę na poziomie *spuścił ręce* Oczywiście możemy pogadać o butach *zamrugał oczętami*

Emma przez chwilę patrzyła się dziwnie na chłopaka, ale po chwili po prostu się uśmiechnęła.

<Emma>: Ten chłopak to ten typek z obrazu! Żaden z uczestników raczej nie ma gdzieś w lesie schowanego własnego obrazu, a także nigdzie nie widziałam tych dwóch lasek. Ten typ z Californii to prowadzący! A skoro tak, to lepiej nie być zbyt złośliwym i grać. Oby w rozpoznawaniu aktorstwa był równie słaby co w faktycznym aktorstwie.

Emma: Dzięki za kwiatek jest... uroczy? A skoro chcesz przeprowadzić rozmowę na poziomie to może sam byś wybrał temat? Albo może opowiedz coś o sobie? Chętnie posłucham.

Chłopak założył ręce i zaśmiał się. Mimo, że chciał trzymać fason i zachowywać się jak na prowadzącego przystało, to jego wewnętrzny narcyzm nakazał mu coś powiedzieć o sobie... Skoro dziewczyna próbowała wziąć go pod włos to mógł udać, że tego nie wyczuł.

Bill: Oczywiście, że jestem z Kalifornii *przeczesał włosy* Co ci mam mówić? Hm... Tyle co widzisz. Zabójczo przystojny, wysoki, prowadzę ten program... O tak, to sobie zapamiętaj. To ostatnie.

Emma: Och! Jesteś prowadzącym? To szkoda, jesteś chyba jedynym przystojnym tu facetem.

<Emma>: Typ mądrzejszy niż myślałam. Wyczuł to, że próbowałam od niego wyłudzić jakiegoś informację od nim, ale nieświadomie w ten sposób przyznał się do jednego - Nie jest z Californii. W Californii jest się albo mądrym, albo przystojnym facetem. I nie, nie ma wyjątków. Nawet się ze mną o to nie kłóć... No chyba, że jest gejem, ale wydaję mi się, że mógłby on być europejczykiem. Gej czy Europejczyk? Wydaję się być typem podrywacza i to bardziej kobiet, więc raczej nie gej, ale jeśli Europejczyk to czemu kłamie, że jest z Californii? Dostaję od niego bardzo mieszane sygnały i mi sie to nie podoba!

Bill pożegnał się mówiąc, że ma swoje niezwykle ważne sprawy i zniknął za drzewem.

Jeanette przyszła.

Jeanette: Meh...

<Jeanette: W sumie to bym się przeszła jeszcze raz, bo nie jestem pewna, czy nabiłam dziś swoje 8000 kroków. Może w dodatku by ze mnie wywiało smród zdechłych chomików.>

Na miejscu zbiórki pojawiła się Eve. Z uśmiechem rozejrzała się po obecnych już zawodnikach.

Do wyjścia w końcu trafił ubłocony Kenny ze swoim nowym BFF łasicą, z którym zaczał się bawić.

The Woman znalazła się obok reszty uczestników

Irene: Co za dzień. Przeklęty las.

Wybiegli z lasu zastając pozostałych uczestników.

Ricky: Jakoś się udało. *rozmasował sobie nieco szyję* Co nie?

Oczekiwał jakiejś odpowiedzi od siostry, ale ta wolała się nie wychylać przynajmniej na razie. W ciszy pewnie chciała spoglądać jak go biorą za dziwadło pozwalając mu w miarę normalnie się poruszać. Przysiadł gdzieś z boku nie chcąc się rzucać w oczy czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

Portia wyszła.

Po znalezieniu flagi i długim przedzieraniu się z lasu udało się także wyjść Deeprii. To co spotkało kobietę pośród drzew miało na zawsze pozostać tajemnicą.

Matti po półgodzinnej tułaczce znalazł się tutaj. Ucieszył się, że w końcu udało mu się wydostać.

Pole Namiotowe:[]

Niedaleko wyjścia oraz miejsca fortuny znajduje się pole namiotowe, na którego terenie hości zorganizowali sobie centrum dowodzenia.

W jednym z prywatnych namiotów siedziała sobie jedna z prowadzących, konkretniej ta która była wyższa i bardziej blondynką. Siedziała to słowo klucz, bo to robiła dosłownie. Wnętrze tego namiotu charakteryzowało się przede wszystkim... wyjątkowością. Cały żółty był zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. Zewnętrznie nie wyglądał specjalnie zachwycająco, wydawał się być stanowczo za mały... wewnątrz jednak było już kompletnie inaczej. Sprawiał wrażenie... wróć, był chyba z 5 razy większy niż zewnętrznie. W środku wnętrze było typowo damskie... oraz typowo Rom'owe... Pani host, bo o niej mowa właśnie, wylegiwała się na swoim podniesionym siedzeniu. Z uśmiechem przyglądała się klękającym przed nią dwóm sylwetkom. Byli to dwaj basic chłopcy, dosłownie chłopcy. Jeden z nich zajmował się jej paznokciami przy lewej ręce, drugi zaś serwował blondynce masaż stóp. Lubiła być rozpieszczana i była rozpieszczana, bo zawsze dostawała to, czego chciała.

Roma: Pracujcie, pracujcie... *zachichotała* Ja sobie w tym czasie odpocznę i poobserwuję.

Wyciągnęła przed siebie od niechcenia prawą dłoń, nad którą po chwili pojawił się złoty płomień. W nim dziewczyna ujrzała sylwetki Benito, Destiny, Toma oraz Ricky'ego. Jedni szukali wyjścia z lasu, drudzy nadal poszukiwali flagi.

Roma: Utrudnić, czy ułatwić... o to jest pytanie. *giggles*

Zerknęła na pracujących poddanych, po czym westchnęła.

Roma: Hihi.

Nagle płachty wejściowe namiotu rozsunęły się wpuszczając promienie słoneczne i coś, a raczej kogoś jeszcze. Po sylwetce bez trudu dało się stwierdzić, że była to kobieta. Dedukcja zaś pozwoliła stwierdzić, iż była to Grace. Nikt z obecnych nie wzruszył się faktem, że jej ręce zajmowała srebrna tacka, a płachty rozsunęły się jakby same z siebie.

Białowłosa zbliżyła się do drugiej prowadzącej i jej świty. Zanim jednak usiadła kiwnęła znacząco głową na chłopców, a ci przynieśli i postawili przed szelągiem stolik. Na nim, więc wylądowała tacka,  a na siedzeniu, po stronie nóg Romy wylądowała Grace.

Grace: No hej *uśmiechnęła się szeroko pochylając się w stronę blondynki* Co powiesz na takie śniadanie? *wskazała głową tacę i jej zawartość*

Tacka zaś wypełniona była różnymi przysmakami. Na jednym talerzu poukładane były croissanty z czekoladą, na drugim z dżemem. Znajdowała tam się też miska jogurtu ze świeżymi owocami leśnymi, a także ciepłe kanapki ala panini. Były też ciastka zbożowe, ciastka z kawałkami czekolady, kawałek sernika z truskawkami i kawałek tortu sachera. Czyli generalnie wszelkiego rodzaju jedzenie z przeróżnych kuchni i na różne okazje. Białowłosa zadbała o różnorodność i możliwość wyboru. Dodatkowo na stoliku znajdowały się dwie filiżanki i dwie szklanki z wodą. Pierwsza filiżanka, była biała ze złotą obwódką i zwierała kawę z pianką, na której wyrysowane było serduszko. Druga zaś miała srebrna obwódkę i zawierała jakąś smacznie pachnącą herbatę.Nikt nie pytał, jak udało jej się to przenieść.

Grace oparła lewą rękę na siedzeniu rozluźniając się lekko i czekała na komentarz blondynki.

Roma spojrzała na tacę wypełnioną pysznościami. Zaśmiała się pod nosem i odwróciła głowę w kierunku Grace.

Roma: Wiesz. Powiedziałabym, że po takim śniadaniu to będę mieć tyłek jak autobus, ale na szczęście nie muszę martwić się swoim metabolizmem. *śmieje się*

Przeniosła się z pozycji pół-leżącej do siedzącej, robiąc Grace więcej miejsca.

Roma: Jest słodkie i niezdrowe, takie jakie lubię. ^^

Grace spojrzała na nią ucieszona i obserwowała, jak cieszy się z posiłku.

Po wyzwaniu:[]

Po dość długim czasie wszystkim uczestnikom udało się wydostać z lasu. Zmęczeni, acz zadowoleni instynktownie ustawili się w grupie. Wyprostowali się, gdy stanęło przed nimi trio prowadzących.

Bill: Witajcie dystyngowani zawodnicy.

Grace: Waleczni podróżnicy.

Bill: Chciałbym wam pogratulować tego, że udało wam się przebyć Puszczę Cieni. Jak się jednak domyślam jesteście bardzo zmęczeni i nie chcecie słuchać niepotrzebnego gadania. Przejdźmy zatem do konkretów. *zamrugał odurzająco oczami* 

Grace: Niech osoby, które znalazły niebieską flagę przejdą na prawo *wskazała stronę ręką* a osoby, które znalazły żółta flagę na lewo. *ponownie wykonując gest ręką*

Wszyscy postąpili zgodnie zaleceniami prowadzącej. 

Grace: Annabelinda, Jeanette, Kevin, Irene, Benito, Kenny, Destiny, z Emmą w roli kapitana-

Bill: Nazwiecie się Błędnymi Ognikami. *zaśmiał się* Musiałem się wciąć.

15D-Ogniki

Grace tylko uśmiechnęła się pobłażliwie i kontynuowała.

Grace: Natomiast Ika, Eve, Buddy, Portia, Ricky, Deepria, Matti, gdzie kapitanem będzie Tom *spojrzała znacząco na Bill’a*

Bill: Staniecie się Psotnymi Chochlikami *powiedział obnażając śnieżnobiałe ząbki*

15D-Chochliki

Przez chwilę uczestnicy rozmawiali między sobą, ci którzy jeszcze się nie poznali przedstawiali się. Zaś na twarzach obserwujących to prowadzących malowały się niezidentyfikowane emocje.

Bill: Doprawdy, naiwność ludzi jest wręcz urocza *skierował swe słowa do towarzyszących mu prowadzących*

Dziewczyny tylko zachichotały nikczemnie. Blondyn przeciągnął się rozkosznie i splótł ręce na piersi.

Bill: Tak czy siak trzeba się stąd zabierać, a zatem bon voyage! *pstryknął palcami, a uczestnicy padli nieprzytomni na ziemię*

Wszyscy poza trójką hostów zasnęli. Nastąpiło zaciemnienie.

...

Grall:[]

//Grall znajdował się w ukrytej lokacji o nazwie "Jaskinia Hide Behind'a". Aby się do niej dostać należało w lokacji "Staw z łabędziami" wybrać ścieżkę prosto, a następnie wybrać dwa razy ścieżkę idącą prosto (wybór podawany był hostowi na pw). W Jaskini należało posłużyć się lustrem, aby dostrzec kryjącego się za plecami demona. Wówczas stwór wręczał gralla uczestnikowi.//
...

Annabelinda biegła ile sił w nogach - a dokładniej w kostkach dzięki jej obuwiu. Obejrzała się za sobą i uznała, że jest bezpieczna, ponieważ nigdzie nie spostrzegła Złej kaczki. Nie wiedziała, że schowała się na jej głowie, co ta świetnie wykorzystała i zrobiła w jej włosach obóz i schowek na amunicję.

Annabelinda: No w końcu mnie ten agresywny zwierz zostawił... No już myślałam, że--

Do Annabelindy dotarło, że jest kompletnie sama. No, może nie do końca. Ale będąc porzucona przez kamerzystę, i nawet przez (jak to jej się mylnie wydawało) agresywną Złą kaczkę, poczuła lekki niepokój.

Annabelinda: Znowu jak zawsze, sama sobie oczywiście muszę radzić. Uwzięły się na mnie te, no... te łajdaki. Jak nie moja siostra, nie rodzina własna, nie ta cała durna Rafaella, to już nawet produkcja i przyroda mnie wystawia na dudka jakiegoś.

Nagle do dziewczyny dotarło, że znalazła się w bardzo nietypowym, niebywałym miejscu, którego wcześniej nawet nie potrafiłaby sobie wyobrazić. Było tutaj bardzo ciemno.

Annabelinda: Załamujący jest poziom tego obrazu i w ogóle reżyserii i w ogóle... tego miejsca chyba nawet w skrypcie nie było jak czytałam przed programem, a powtarzałam sobie. O ile to wciąż jest program a nie atak terrorystyczny na moją no, osobę wszelką i cywilów...

Dziewczyna rozejrzała się, no ale jak wcześniej stwierdziła... było ciemno. Nie mniej czuła, od początku, że w tym lesie nic nie jest normalne, dreszcze momentalnie ją dopadły.

Annabelinda: Ciemno, zimno, mróz, no jeszcze brakuje chyba Baby Jagi do tego. No OKROPNOŚĆ.

Przez moment wydało jej się, że usłyszała grzechotanie.

Annabelinda: No nie róbcie sobie ze mnie żartów. Że jeszcze węże tutaj sprowadziliście z Nevady, bo na pewno to to nie jest żadna pustynia gdzie się znajdujemy.

Bojąc się "węży", Annabelinda starała się ostrożnie iść przed siebie, by na nic niebezpiecznego nie nadepnąć. Czasem przywaliła głową o półkę skalną, albo potknęła się o kamień, ale próbowała walczyć z przeciwnościami losu, "jak to nauczyło ją życie".

Jaskinia była raczej pusta, nie wydawała się zamieszkana. Pod jedną ze ścian znajdowała się kilka sporych kamieni. Poza nimi brakowało wszelkich dekoracji. wnętrze było surowe

Annabelinda: No ja tu chyba umrę prędzej niż w ogóle coś zdziałam... nie na takie coś podpisywałam papiery. A chciałam pokazać tym wszystkim hejterom, tej mojej wyrodnej siostrze, że y yy, że ten--

Annabelinda wpadła we wspomniane spore kamienie, przez co się na nie przewróciła. Zła kaczka trzymała się jej czupiradła na głowie niczym oparcia na rollercoasterze, który właśnie zjeżdżał w dół.

Annabelinda: Ała...

Podrapała się po głowie, a właściwie po Złej kaczce, której się to całkiem spodobało.

Annabelinda: Ja nie przywykłam w takich warunkach pracować, to jest masarka i szkalowanie mojego wizerunku. Trzeba było tego, ten... do Carycy Niny zadzwonić, to by mnie wkręciła w normalne show to mi się zachciało jakieś promować zabawy dziwne. JA NIE MAM NA TO CZASU.

Zła kaczka wzdrygnęła się na podniesiony głos Annabelindy. Wyjęła zza kupra latarkę i zaczęła nią święcić, w celu dostrzeżenia jakiegoś chyżego łabędzia.

Annabelinda: No nareszcie, ktoś w końcu włączył to światło, najwyższa pora. Nieprofesjonalnych macie tu ludzi. Co to za jakaś nora w ogóle, co ja tu robię?

Świecąc tak latarką światło od niej... ją oślepiło. Ale... jak to możliwe, skoro nie świeciła po oczach?

Annabelinda: Matko co to za jakieś--

Ze względu na nagłe oślepienie, Annabelinda gwałtownie cofnęła się i źle stanęła obcasem, co skończyło się równie spektakularnym upadkiem co Magdy Gessler w jednym z odcinków Kuchennych Rewolucji.

Annabelinda: Dosyć mam tego wszystkiego już! Kamery są tu wszędzie, ja chyba się dzisiaj przewróciłam ze dwadzieścia razy już. Nie dość, że połamana jestem, to jestem yyy no załamana jestem! Ja zapłaciłam za te ubranie tyle pieniędzy, a teraz wszystko mam ubłocone, uziemione, jakieś zielone od tej trawy i mchu, ukurzone. ALEXANDRA to jest na pewno wyfinglowane przez ciebie wszystko, ty zazdrosna wariatko. Wyjdź w końcu i się nie chowaj jak jakaś świnia na ubicie, bo mi już nerwy puszczają.

Zła kaczka zaczęła z jakiegoś powodu kwakać.

Annabelinda przestraszona nagłym dźwiękiem i okolicznościami, w nerwach zaczęła zapuszczać się jeszcze bardziej w głąb jaskinii.

Latarka, którą wypuściła kaczka podczas jej upadku nadal świeciła. Co więcej, promień światła dziwnie się odbijał. Cóż to mogło znaczyć?

Annabelinda podeszła do latarki i ją podniosła.

Annabelinda: A to skąd się wzięło... matko Alexandra naprawdę już jestem zmęczona tymi gierkami twoimi, daj mi do cholery spokój i mi powiedz co to za miejsce. TO NIE JEST MOJA wina, ja cię za nic przepraszała nie będę i nie mam zamiaru...

Dziewczyna zirytowana postanowiła podejść do miejsca, gdzie skąd się odbijało światło, licząc na to, że znajdzie jakieś rozwiązania lub pomoc.

Nachyliła się. Zza skały podniosła... lustro.

Annabelinda: Boże drogi, wyglądam jak ta... Rafaella na jej instastory każdego dnia... Gdzie ja niby tą, no, pralnię znajdę za sensowne pieniądze by mi to do porządku doprowadzili, no nig--

Poprawiając widoczny dla niej kawałek rozczochranych włosów oraz całkowity nieład jej stroju, znowu potknęła się o kamień, przez co strąciła lustro, które się potłukło.

Usłyszała za sobą ostrzegawczy szelest... Coś ewidentnie stało za nią.

Na szczęście, odłamki zbitego lustra nie były tragicznie małe, więc nadal były zdatne do użytku...

Annabelinda: Alexandra do cholery, przestań już, daj mi spokój bo nigdy mnie tak chyba nie wkurwił jak ty po prostu.

Odwróciła się zdenerwowana… Jednak niczego nie ujrzała...

Annabelinda: Wiesz co, ty ten... no żałosne to wszystko jest. Jakieś figle odwalasz jak bachor jakiś, ale w sumie to różnicy nie widać jakbym miała patrzeć na ciebie albo na te lalki co srają i sikają.

Spojrzała na bałagan, który zrobiła. Miała początkowo zamiar to zostawić i zemścić się na siostrze, by to posprzątała, ale postanowiła unieść się honorem i to posprzątać. Kiedy podnosiła odłamki, w jednym udało jej się coś bardzo dziwnego ujrzeć.

To był Hide Behind. Stwór zamrugał zaskoczony oczami. Odskoczył i zniknął gdzieś w cieniu... Po chwili wrócił... Trzymając złotą skrzyneczkę.

Annabelinda była, lekko mówiąc, wkurwiona bo była pewna, że to jej siostra w przebraniu. Podeszła, już kulejąca wręcz, bo to co jej obcasy tego dnia przeżyły jest nieporównywalne z jakimikolwiek bożymi próbami.

Annabelinda: No słucham cię, co masz mi ten, do powiedzenia.

Stworek ponownie zamrugał oczkami, jakby uśmiechając się do kobiety. Wystawił swoje chude, patykowate łapki w jej kierunku, wciskając jej w dłonie złotą skrzynkę.

Annabelinda: Co to ma być? No chyba mnie oczy mylą. Yyyy, prędzej już myślałam, że zejdę z tego świata w sukni ślubnej i kluczykami do Lamborghini czy ten tego, Bugati czy jakoś, no że zanim w końcu mnie coś będziesz chciała przeprosić. No pokaż co ty mi przyniosłaś…

Był to Grall…!

...

Stan Gralli po Ep. 1:

- Annabelinda

Advertisement